Polub nas na Facebooku

wtorek, 31 grudnia 2013

Wegetariański pasztet z grochu

Jakie to wspaniałe uczucie nie musieć iść do pracy w poniedziałek! Ani we wtorek ani w środę...i tak aż do 7 stycznia!! Oj odpoczywam teraz za wszystkie czasy, a wolne chwile w domu poświęcam na nadrabianie zaległości w spaniu, czytaniu i gotowaniu. Przyznam, że po Świętach odeszła mi ochota na pichcenie. Po mega wielkim przejedzeniu odżywiałam się głównie jajkami sadzonymi i płatkami z mlekiem. Darkowi zrobiłam zapas kotletów mielonych, żeby nie chodził głodny i dodatkowo tak na wszelki wypadek ugotowałam gar pomidorowej. Ale wieczorem powrócił kuchenny szwędacz i niepohamowana chęć gotowania. Efekt poniżej - pasztet wegetariański z grochu. Doskonały dodatek do kanapki, a może nawet pomysł na sylwestrowy stół? Z dodatkiem musztardy chrzanowej lub chrzanu jest pyszny!

Jak to zrobić:
  • 2 szklanki ugotowanego żółtego grochu (czyli około 1,5 szklanki suchego)
  • 1/2 cebuli
  • 3 ząbki czosnku
  • 3 jajka
  • 3 łyżki siemienia lnianego
  • 4 łyżki otrąb owsianych
  • 1 łyżka pieprzu ziołowego
  • 1 płaska łyżeczka soli
  • 1/2 łyżeczki ostrej papryki
  • 2 łyżki majeranku
  • 1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
Ugotowany groch zmiksować w blenderze, malakserze lub za pomocą ręcznego miksera razem z cebulą i czosnkiem. Siemię i otręby zmielić w młynku i dodać do grochu. Wbić jajka, dodać wszystkie przyprawy i ponownie dokładnie zmiksować. Prostokątną formę (keksówkę) wysmarować masłem i wysypać tartą bułką. Przełożyć do niej masę i piec w piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez około 30 minut.



SMACZNEGO!

sobota, 28 grudnia 2013

Placuszki bananowe. Na świąteczne przejedzenie.

Jak tam po Świętach? Bo u nas znów skończyło się na przepełnionym żołądku i przyrzekaniu, że nigdy więcej...niestety, tak zawsze było, tak jest i chyba tak już pozostanie na wieki wieków amen. Jak to dobrze, że Święta trwają tylko 3 dni! Z wielkim przeżarciem można sobie radzić na różne sposoby. Oczywiście najprostszym i najbardziej oczywistym jest głodówka, ale ja tej metody nie popieram. Za to lekką dietę a i owszem! Moja rozpoczęła się od takiego oto śniadania:

Jak to zrobić:
  • 1 bardzo dojrzały banan
  • 2 jajka
  • 3 łyżki otrąb owsianych
  • 3 łyżki mąki kukurydzianej
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • dżem (u mnie brzoskwiniowy)
Wszystkie składniki dokładnie zmiksować lub połączyć za pomocą widelca. Na patelni rozgrzać odrobinę tłuszczu i smażyć rumiane placuszki. Odsączyć z nadmiaru tłuszczu na ręczniku papierowym.



SMACZNEGO!

wtorek, 24 grudnia 2013

Świąteczny piernik ze słodkich ziemniaków

Mielone goździki i cynamon użyte razem z każdej potrawy zrobią świąteczne danie. Dlatego nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wypróbować pomysłu na ciasto, który znalazłam na jednym z moich ulubionych blogów, Smitten Kitchen. To nic, że ciasto z ziemniakami w składzie. To nic, że nigdy nie przyrządzałam dania ze słodkich ziemniaków i nawet nie wiem, jak one smakują. Gdy na liście składników zobaczyłam goździki i cynamon uznałam, że ciasto idealnie wpisze się w świąteczną atmosferę.
Czy nadaje się na świąteczny stół? Cóż, musicie ocenić sami. Ciasto jest wilgotne i ciężkie, ale bardzo smaczne, takie inne. I ten aromat dodanych przypraw.... mmmmm, sprawia, że w mojej głowie dzwonią dzwoneczki z sań Mikołaja i rozbrzmiewają kolędy.
Przepis podaję zgodnie z oryginałem (link tutaj: KLIK), ale w nawiasie są moje modyfikacje. Deb proponuje podać ciasto z piankowo-bezową polewą, ja ograniczyłam się do zwykłej czekolady, Wy zrobicie jak chcecie :)

Jak to zrobić:
  • 500 g słodkich ziemniaków
  • 250 g mąki pszennej
  • 190 g jasnego brązowego cukru (użyłam cukru muscovado, żeby ciasto było bardziej piernikowe)
  • 115 g masła w temperaturze pokojowej
  • 2 duże jajka
  • 1 i 3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1 płaska łyżka cynamonu
  • 1/4 łyżeczki mielonego imbiru (dodałam pełną łyżeczkę)
  • szczypta mielonych goździków (1/2 łyżeczki)
  • 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
polewa:
  • 100 g mlecznej lub gorzkiej czekolady (lub pół na pół)
  • 50 g masła
  • 1 łyżeczka miodu (opcjonalnie)
Ziemniaki upiec lub ugotować aż będą całkowicie miękkie. Wystudzić, obrać ze skóry i przecisnąć przez praskę lub dokładnie ugnieść tłuczkiem na gładkie puree. Odmierzyć 400 g puree, reszta nie będzie potrzebna. Wszystkie suche składniki (bez cukru) przesiać razem do małej miski. W osobnym naczyniu utrzeć masło z cukrem na puszystą masę. Dodać jajka, ekstrakt waniliowy i zmiksować. Wymieszać z ziemniaczanym puree i na końcu dokładnie wymieszać z suchymi składnikami. Piec w temperaturze 190 stopni przez 35-40 minut (do suchego patyczka - tzn. wbijamy patyczek do szaszłyków w ciasto i jeśli po wyjęciu nie ma na nim śladów surowego ciasta to znak, że jest ono gotowe). Wystudzić całkowicie przed wyjęciem z formy.
Składniki na polewę roztopić w kąpieli wodnej (miska składnikami nad garnkiem z gotująca się wodą). Polać wystudzone ciasto.



SMACZNEGO!

środa, 18 grudnia 2013

Książka "Pascal kontra Okrasa". Czy warto było zostawić w Lidlu 300 zł?

Dziś mamy dla Was pierwszą na blogu recenzję książki. W miniony weekend udało nam się uzbierać komplet naklejek na kuponiku z Lidla (z małą pomocą sąsiadów - dziękujemy!) i na naszą półeczkę trafiła książka z przepisami Karola Okrasy i Pascala Brodnickiego. Warto dodać, że to pierwsza książka kucharska w naszej kolekcji, której właścicielem jest Darek - marzył o niej od pierwszej reklamy. Ja byłam mniej entuzjastycznie nastawiona i przejrzałam to dzieło bez emocji. Na początek jednak kilka słów wyjaśnienia dla niewtajemniczonych.















Ale o co chodzi?

W okresie przedświątecznym Lidl wprowadził w swoich sklepach pewną "promocję". Każdy, kto wyda w sklepie minimum 50 zł dostaje naklejkę, którą musi umieścić na specjalnym kuponie. Po zebraniu 6 naklejek może taki kupon wymienić w kasie na książkę z przepisami Karola Okrasy i Pascala Brodnickiego, którzy od ponad roku sa zaangażowani we współpracę z Lidlem i co tydzień proponują przepisy na potrawy (z użyciem produktów z Lidla oczywiście) na stronie www.kuchnialidla.pl. Prosty rachunek i wychodzi na to, że książka warta jest 300 zł. Pół biedy jeśli ktoś ma Lidla pod nosem i robi w nim codzienne zakupy, ale jestem przekonana, że pewna grupa klientów pojawia się w sieciówce specjalnie po to, żeby "zarobić" na książkę. I ta grupa generuje sklepom ogromne zyski. Trochę wstyd się przyznać, ale my też do niej należymy. Żeby spełnić marzenie Darka o posiadaniu książki podczas jednych zakupów już przy kasie dorzuciłam do koszyka paskudne wiśniowe cukierki na kaszel, Ibuprom i słodzone kakao na promocji, zeby dobić do 50 zł....szaleństwo! Ale na Święta nikt nie może być smutny, prawda? A brak tej książki wywołałby ogromny smutek w naszym domu...

O samej książce słów kilka

Według reklamy Lidl wydał aż milion (!!!) książek i trzeba przyznać, że na nich nie oszczędzał. Są naprawdę pięknie wydane, z twardą oprawą i na dobrej jakości papierze. Już samo jej przeglądanie bez zagłębiania się w treść sprawia ogromną przyjemność. Format jest optymalny i gwarantuje czytelność oraz łatwość w obchodzeniu się z książką na przykład podczas gotowania. Okładka jest dwustronna, a z każdej strony groźnie spoglądają na nas autorzy przepisów. W sposobie, w jaki ich przedstawiono dopatruję się pewnego podobieństwa do stylu Gordona Ramsaya (szkockiego szefa kuchni, autora znanych na świecie programów kulinarnych). Osobiście razi mnie trochę ten zabieg, bo o ile pan Ramsay rzeczywiście jest groźny i często w swoich programach to pokazuje, o tyle przemiły Karol Okrasa i uroczo kaleczący język polski Pascal Brodnicki, który do ciasta wbija "dwie jajki" wyglądają w takiej postaci dość groteskowo. Poniżej dla porównania pokazuję zdjęcie Ramsaya, na którym najprawdopodobniej wzorowali się styliści Lidla i sami oceńcie efekt:


Taki dwuokładkowy format książki jest jednak mylący. Spodziewałam się, że w zależności od tego, z której strony będę przeglądać książkę, będę miała albo przepisy Okrasy albo Pascala. Tymczasem są one totalnie pomieszane i gdyby nie napis małym druczkiem u góry strony nie miałabym pojęcia czyj przepis przeglądam. Dziwne i dla mnie kompletnie niezrozumiałe rozwiązanie...to nie lepiej było umieścić obu panów w świątecznym uścisku na jednej okładce i nie bawić się w odwracanie książki do góry nogami? Królestwo za odpowiedź na pytanie "co autor miał na myśli?" !!
Niezależnie od twórcy dania, każdy przepis jest opatrzony zdjęciem potrawy. Same zdjęcia są piękne i bardzo klimatyczne, wszystkie utrzymane w podobnym stylu. Potrawy ustawiono na blacie z surowego drewna lub innym nierozpraszającym tle pozwalającym skupić całą uwagę na daniu, które aż krzyczy "Zjedz mnie!". Nie podoba mi się natomiast to, że tytuły kolejnych działów w książce są poprowadzone przez obie strony. I pomimo, że można bez trudu zgadnąć, co tam jest napisane, to uważam, że w dobrze dopracowanej książce takie wpadki nie powinny się zdarzyć.


















Jeśli chodzi o same przepisy to tutaj nie było żadnego zaskoczenia - wszystkie są żywcem ściągnięte ze strony Kuchni Lidla. Czytelnik, który ich nie zna na pewno znajdzie w tej książce inspirację, ale fani śledzący popisy panów kucharzy od początku mogą być zawiedzeni. Oczywiście nie sugeruję, że te przepisy są złe czy nudne! Przeciwnie, są niecodzienne, bardzo ciekawe i przy tym proste do wykonania, ale ja je wszystkie już znam i o takich czytelnikach wydawca nie pomyślał..

Podsumowując....

Książka jest piękna i bardzo dobrej jakości, ale czy było warto, tak jak w naszym przypadku, specjalnie jeździć dalej na zakupy i wydać tyle kasy, żeby ją zdobyć? Według mnie niestety nie. Pamiętajcie jednak, że mówię to jako osoba, która na punkcie gotowania ma fioła i przepisy Kuchni Lidla już zna. Natomiast dla tych, którzy nie są w temacie i szukają prostych, smacznych inspiracji książka może okazać się niezastąpionym źródłem pomysłów w kuchni. Jeśli jeszcze zakupy w Lidlu są dla nas codziennością, to tym bardziej książka będzie miłym prezentem na Święta. Tyle tylko, że dokładnie te same przepisy wraz z instruktażowymi filmami można znaleźć w internecie całkowicie za darmo...co lepsze? Decyzję pozostawiam Wam. Mimo wszystko jednak cieszę się, że ta pozycja trafiła na naszą półeczkę, bo uwielbiam pięknie wydane książki kucharskie i może kiedyś, gdy nastąpi jakaś internetowa katastrofa, książki wrócą do łask jako jedyne źródło wiedzy...

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Doskonały gulasz z dzika

Kochani! Jeśli chcecie na kimś zrobić wrażenie przyrządzając dla tej osoby coś do jedzenia to dziś prezentujemy Wam danie, które na bank oczaruje każdego mięsożercę. Poważnie, mówię to z ręką na sercu i biorąc całkowitą odpowiedzialność za uzyskany efekt. Tak doskonałego sosu nie jadłam już dawno. Darek wspiął się na wyżyny sztuki kulinarnej i stworzył dzieło perfekcyjne! Gulasz z dzika w aromatycznym sosie z ziemniaczanymi kopytkami i surówką z kiszonej kapusty (to akurat mój wkład w to danie) to absolutny hit! Ugościliśmy nim moich rodziców, którzy dosłownie wymietli talerze do czysta i jestem pewna, że w ich oczach Darek zyskał kolejnych kilka punkcików - a wiadomo, że z teściami trzeba żyć w zgodzie :)
Gdybym miała ułożyć ranking potraw z bloga, które szczególnie zapadają w pamięć i zasługują na znalezienie się w karcie menu naszej restauracji to ten gulasz wraz z towarzyszącymi mu dodatkami byłby w pierwszej trójce. Gorąco polecam! Szczególnie w te ponure, deszczowe dni to danie postawi Was na nogi i da siłę do działania. Jeśli nie dysponujecie mięsem dzika to oczywiście możecie zastąpić je wieprzowiną.
UWAGA: potrawa najlepiej smakuje z rumianymi kopytkami podsmażonymi na maśle. Mój przepis na kopytka nie jest doskonały, więc na razie go jeszcze nie podam :) doskonały efekt smakowy uzyskacie, jeśli zjecie trochę gulaszu, kopytko i trochę surówki na raz. MMMMMMMMMMMM......niebo w gębie!!!!

Jak to zrobić (dla 5-6 osób):
  • 1 kg schabu z dzika
  • 2 czerwone papryki pokrojone w paski
  • 3 duże marchewki pokrojone w plastry
  • 2 cebule posiekane
  • 4 ząbki czosnku posiekane
  • 1 puszka krojonych pomidorów bez skóry
  • 1 szklanka przecieru pomidorowego
  • 250 g pieczarek pokrojonych w ćwiartki
  • 4 liście laurowe
  • 1 łyżka ziela angielskiego
  • 1 łyżka jagód jałowca (lekko rozgniecione)
  • 1 łyżka suszonego tymianku
  • sól, pieprz, chilli
Mięso pokroić w kostkę, osolić, popieprzyć i lekko obsmażyć. Przełożyć do garnka i na tym samym tłuszczu przesmażyć cebulę z czosnkiem. Dodać do garnka. Zalać litrem wody, wrzucić wszystkie warzywa i przyprawy (do smaku) i zalać pomidorami z przecierem. Dusić na minimalnym ogniu pod przykryciem przez co najmniej 2,5 godziny. Od czasu do czasu przemieszać i podlać wodą, jeśli sos będzie zbyt gęsty.

Surówka z kapusty:
  • 400 g kapusty kiszonej
  • 1 łyżka ziaren kminku
  • 100 ml oleju rzepakowego
  • 1 łyżka miodu
Kapustę odcisnąć i przesiekać. W miseczce dokładnie połączyć olej z miodem. Kapustę posypać kminkiem, zalać "sosem" miodowym i dokładnie wymieszać.



SMACZNEGO!

sobota, 14 grudnia 2013

Pyszny wigilijny kompot z suszu

Wiecie już, że kocham Święta Bożego Narodzenia. Z niecierpliwością czekałam na pierwsze "Last Christmas" w radiu i kiedy wreszcie to nastąpiło, jadąc do pracy przeskakuję po stacjach radiowych w poszukiwaniu świątecznych piosenek. Darek nie ma już siły wybijać mi z głowy kupna kolejnych lampek i świeczek o zapachu piernika, bo wie, że to bezcelowe. Ja kocham być w świątecznym nastroju i nic tego nie zmieni. To samo tyczy się potraw na wigilijnym stole - uwielbiam wszystkie! Jednak jeszcze parę lat temu była taka jedna czarna owca, którą konsekwentnie omijałam i nie mogłam się do niej przekonać...chodzi o kompot z suszu. Krzywiłam się na samą myśl o jego zapachu. A wszystko przez dodatek wędzonych śliwek - do dziś ich nie znoszę. Moją niechęć przełamała dopiero niedawno moja mama, gdy po raz pierwszy postawiła na stole kompot z suszu nie wędzonego. Co to była za rewolucja! Przepadłam i pokochałam ten smak, a moja miłość do Świąt wreszcie się dopełniła. Jeśli jest wśród Was ktokolwiek, kto ma podobną traumę niech koniecznie wypróbuje ten przepis. Kompot z suszu naprawdę warto pić, szczególnie jeśli nie mamy w planach umiaru w jedzeniu. Nie wiem, czy wiecie, ale kompot doskonale wspomaga trawienie dzięki dużej zawartości błonnika. Stymuluje nasz układ pokarmowy, który w efekcie lepiej sobie radzi z nadmiarem pożywienia. Proponuję zatem, aby zamiast coca-coli i innych gazowanych napojów w tym roku na Waszym stole zagościł właśnie kompot z suszu i to najlepiej w ilości hurtowej.

Jak to zrobić:
  • 900 g mieszanki kompotowej (suszone jabłka, gruszki, morele)
  • garść suszonych śliwek niewędzonych
  • kilka suszonych daktyli
  • 3 laski cynamonu
  • 3-4 gwiazdki anyżu
  • 1 łyżka goździków
  • 1 łyżka ciemnego cukru muscovado (niekoniecznie)
  • 2 łyżki miodu
  • pół cytryny pokrojonej w plastry
Owoce oraz wszystkie przyprawy (bez cukru) zalewamy 2-3 litrami wody i stawiamy na gazie. Gdy kompot zawrze próbujemy i doprawiamy miodem i cukrem, wyłączamy i odstawiamy do ostudzenia. Po ostygnięciu  trzeba dokładnie przemieszać i spróbować, czy nie potrzeba więcej miodu.


SMACZNEGO!

wtorek, 10 grudnia 2013

Pepparkakor - pierniczki z Ikei. Bez jajek!

Czy jest coś, co kojarzy się ze Świętami bardziej niż ciężarówka coca-coli, czekoladowe Mikołaje i mandarynki? Nawet bardziej niż "Last Christmas"?? JEST! To zapach świeżo pieczonych pierniczków. Każdy ma swoje ulubione, jeden woli miękkie i puszyste, inny cienkie i chrupiące, ale wszystkie łączy jedno - niesamowity, intensywny i rozgrzewający zapach goździków i cynamonu. Niestety nie poczujecie go otwierając sklepową paczkę pierniczków ani piernikopodobnych "alpejskich" tworów. Prawdziwa magia kryje się w tych niedoskonałych, czasem trochę przypalonych ciasteczkach wyjętych wprost z gorącego piekarnika. Kilka z nich znika jeszcze zanim wystygną, a reszta, jeśli nie zostanie dobrze ukryta, ma marne szanse, żeby dotrwać do Świąt. Dlatego według mnie najlepiej wybierać takie pierniczki, które nie muszą leżakować i od razu nadają się do jedzenia. Tak, żeby zrobić je najpóźniej dzień przed Wigilią, a potem cieszyć się ich smakiem do woli.
Takie właśnie są pepparkakor, czyli szwedzkie cienkie pierniczki, które możecie też znaleźć w sklepach Ikea. Są tak proste w przygotowaniu, że moim zdaniem nie warto sięgać po gotowca, tylko zrobić je sobie w domu. Potem można się pobawić w lukrowanie, ozdabianie, albo po prostu je zjeść bez dodatków. Przepis pochodzi z książki kucharskiej wydanej przez Ikeę pt. "Fika". Widnieją tam jako "ciasteczka imbirowe", ale nazwa jest absolutnie nietrafiona, bo to są jedne z najbardziej piernikowych pierników, jakie jadłam, a nazwa "Ciasteczka imbirowe" wcale tego nie oddaje...poza tym, co ciekawe, w przepisie podanym w książce na liście składników nie ma imbiru (dziwne pamiętając, że pieczemy ciasteczka imbirowe...), więc ja go dodałam. Zwróćcie też uwagę, że w przepisie nie użyłam ani grama jajka. Miła wiadomość dla alergików :)

Jak to zrobić (ok. 100 sztuk):

UWAGA: ilości cukru, syropu i mąki są podane w ml i to nie jest pomyłka - tak jest w książce. Druga sprawa to ocet - nie ma go w oryginalnym przepisie, ale ostatnio gdzieś czytałam, że dodatek octu nadaje kruchym wypiekom chrupkości. Więc dodałam i gwarantuję, że nie czuć go w smaku, a pierniczki są bardzo kruche.
  • 200 ml cukru pudru
  • 100 ml syropu cukrowego (ja dodałam miodu)
  • 100 ml wody
  • 125 g masła
  • 1 łyżka cynamonu
  • 1/2 łyżki kardamonu (pominęłam)
  • 1/2 łyżki mielonych goździków
  • 1/2 łyżki imbiru
  • 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 750 ml mąki + do podsypywania przy wałkowaniu ciasta
  • opcjonalnie: 1 łyżka octu (u mnie jabłkowy)
Do rondla wsypać cukier, wlać syrop/miód i wodę i zagotować, żeby cukier się rozpuścił. Do miski wsypać przyprawy, wrzucić masło i wlać gorącą mieszaninę z rondla. Mieszać do całkowitego rozpuszczenia masła. Gdy masa przestygnie przesiać do miski mąkę z sodą i wyrobić ciasto. Będzie dość rzadkie, ale później zgęstnieje. Wstawić ciasto do lodówki na minimum 2 godziny. Następnie wałkować cieniutko i wycinać pierniczki. Piec w temperaturze 200 stopni przez 4-6 minut. Trzeba uważać, bo ciasteczka łatwo przypalić!



 SMACZNEGO!

niedziela, 8 grudnia 2013

Niedzielne śniadanie i dlaczego nie jedzenie mięsa się opłaca :)

Ostatnio byłam u kolegi na parapetówce. Przygotował naprawdę królewską ucztę, na której każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Mięsożercy objadali się żeberkami, a specjalnie dla mnie - roślinożerki przygotował jajka sadzone w papryce :) nigdy wcześniej tego nie jadłam i ten pomysł mnie zachwycił! Połączenie jest bardzo smaczne, a wykonanie banalnie proste. Przepis powtórzyłam dziś z okazji pięknej zimowej niedzieli. U mnie jajko z dodatkiem fety i natki pietruszki. Spróbujecie?

Jak to zrobić:
  • 1 duża czerwona papryka
  • 4 jajka
  • 1 plaster fety, pokruszony
  • 1 łyżka posiekanej natki pietruszki
  • pieprz i sól
Paprykę umyć i pokroić w grube plastry. Usunąć pestki. Na patelni rozgrzać tłuszcz i ułożyć na nim paprykę. Chwilę podsmażyć, a następnie do wnętrza każdego paprykowego krążka ostrożnie wbić jajko. Trzeba to robić powoli, żeby białko się od razu ścięło i nie wypłynęło spod papryki. Od razu na wierzchu posypać fetą i pietruszką, doprawić solą i pieprzem, skręcić gaz i przykryć. Smażyć na małym ogniu aż całe jajko się zetnie.



SMACZNEGO!

czwartek, 5 grudnia 2013

Roladki z polędwiczki wieprzowej wg. Pascala Brodnickiego

Czy wspominałam już jak bardzo lubię wspólne gotowanie? Moim zdaniem to jeden z lepszych sposobów na spędzanie czasu razem. Butelka wina, muzyka w tle, sprawiedliwy  podział obowiązków (tylko dlaczego to znowu ja kroję cebulę???), podjadanie sobie nawzajem składników i pełna swoboda. I nagle okazuje się, że nie trzeba wymyślnej randki w romantycznym miejscu ani specjalnych technik "podgrzewania atmosfery w związku", aby móc czerpać radość ze swojego towarzystwa.
W naszej kuchni szefował tego wieczoru Darek. To on wybrał przepis, rządził, dzielił, decydował i podpowiadał. Bazą były polędwiczki wieprzowe, a inspirację odnalazł na stronie www.kuchnialidla.pl, gdzie panowie Pascal Brodnicki i Karol Okrasa co tydzień prezentują swoje pomysły kulinarne. Przepis, na którym się wzorowalismy odnajdziecie pod tym linkiem: KLIK. Tam również jest bardzo przydatny filmik, na którym Pascal pokazuje jak przygotować polędwiczki do zawijania w roladki.

Ważne rady dotyczące przygotowania mięsa, które usłyszałam już kilkakrotnie oglądając filmiki prezentowane na kuchnialidla.pl:
  • smażąc jakiekolwiek mięso nigdy nie przewracajcie go na patelni widelcem, bo uciekają wszystkie soki. Użyjcie szczypiec lub łopatki
  • nigdy nie kroimy mięsa wyjętego prosto z piekarnika! Trzeba dań mu chwilę odpocząć, zeby soki rozeszły się w nim równomiernie. W przeciwnym wypadku uciekną z mięsa i stanie się ono suche
W tym daniu szczególnej uwadze polecamy puree z marchewki podane jako dodatek. Jest po prostu doskonałe! Na pewno będzie u nas gościło częściej.

Jak to zrobić (4 roladki):
  • 1 polędwiczka wieprzowa
  • 4 plastry szynki dojrzewającej (szwarcwaldzka, parmeńska)
  • garść zielonych oliwek (po 3-4 na każdą roladkę)
  • kilka suszonych pomidorów (po 2-3 na każdą roladkę)
  • 3 małe cebule
  • 100 ml czerwonego wina
  • sól i pieprz
puree z marchewki:
  • 0,5 kg marchewki
  • 1 łyżeczka soli
  • 2 łyżeczki ciemnego cukru muscovado (lub miodu)
  • 1 łyżeczka curry
  • 1 łyżeczka masła
  • 1 łyżka jogurtu naturalnego (lub smietanki 30%)
Polędwiczkę podzielić na 4 kawałki i każdy kawałek rozciąć tak, żeby "rozwinął się jak dywan" i lekko rozbić tłuczkiem przez folię - nie za mocno! (Pascal pokazuje to na filmie, koniecznie zobaczcie). Ewentualnie mozna każdy kawałek dokładnie rozbić tłuczkiem na grubośc około 0,5 cm. Posolić i popieprzyć jedną stronę polędwiczek i na każym kawałku ułożyć plaster szynki, kilka oliwek i kilka pomidorów suszonych. Zawinąć w roladke i związać nitką każdy koniec. Następnie posolić i popieprzyć z wierzchu i smażyć na patelni do momentu zarumienienia się każdej ze stron (w środku mięso powinno jeszcze być surowe. Zdjąć z ognia, polędwiczki przełożyć do naczynia żaroodpornego, a na patelnię wlac połowe wina. Wymieszac dokładnie z tłuszczem pozostałym po smażeniu i polać roladki. Obok w tym samym naczyniu ułożyc pokrojone w piórka cebule i polać resztą wina. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 25 minut.
Żeby zrobić puree z marchewki należy najpierw marchew pokroić w cienkie plasterki i ugotowac w osolonej wodzie do absolutnej miękkości. odcedzić dokładnie, dodać cukier, curry, masło i jogrut i zmiksować na gładko.



SMACZNEGO!

wtorek, 3 grudnia 2013

Dieta bez pszenicy - sposób na zdrowe życie? Kit? Podsumowanie eksperymentu

No to dobrnęliśmy do końca naszej przygody z dietą bezglutenową (a konkretnie bezpszenną). Wbrew wszelkim obawom nie było to wyrzeczenie, które przerosłoby nasze możliwości. Początkowo oczywiście pojawiał się "smaczek" na makaron, ciasteczko lub kromkę świeżej bagietki, ale tylko przez pierwszych kilka dni. Przypominam, że jesteśmy dwójką zagorzałych makaroniarzy, pierogożerców i pochłaniaczy chleba, więc jeśli nam się udało, to każdemu się uda.



Tyle tytułem wstępu, teraz konkrety...

Co i jak jedliśmy?

Do łask wróciły kasze i brązowy ryż. Jedliśmy je praktycznie codziennie i powiem Wam, że solidna porcja kaszy syci lepiej i na dłużej niż taka sama ilość makaronu, ale nie zostawia uczucia ciężkości. To niewątpliwie największy plus. Poza tym przerzuciliśmy się na chrupkie pieczywo (popularne "dachówki") i tak już zostanie. Chleb nie wraca do naszego domu. Ważnym elementem diety były warzywa i owoce - ich spożycie wzrosło znacząco i to kolejny pozytyw. Zamiast przekąski był banan. Zamiast deseru po obiedzie - jabłko. Do obiadu zawsze i obowiązkowo był dodatek warzyw. Nasze posiłki stały się naprawdę przemyślane i zdrowe. Mam nadzieję, że uda nam się zachować ten stan.

Zaobserwowałam również mniejszy apetyt w ciągu dnia. Na początku dręczył nas wieczorny głodek na jakiś mączny posiłek (choćby malutka kromka chleba, ciasteczko...), ale dość szybko ustąpił. Tak naprawdę jeśli przez cały dzień mamy zaplanowane posiłki to nie ma mowy o chodzeniu na głodniaka i szukaniu szybkiej przekąski. I to uczucie lekkiego brzucha praktycznie przez cały dzień...no magia! :)

Co z tą wagą?

Legenda głosi, że chleb i wyroby z białej mąki to główni sprawcy plagi otyłości i podobno wystarczy wyłączyć te produkty z diety, aby móc się cieszyć sylwetką marzeń. Czy to prawda? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak, bo:

Darek - 5 kg mniej w miesiąc
ja - 1,5 kg mniej w miesiąc

Niezły wynik, prawda? Czy to jednak zasługa eliminacji pszenicy z diety? Moim zdaniem nie, bo odrzucenie wyrobów z glutenem pszennym to nie tylko rezygnacja z chleba, czy makaronu, ale również z całej masy niezdrowych, kalorycznych i przetworzonych produktów. Przez miesiąc nie tknęliśmy żadnego fast foodu, pizzy, ciast, ciastek, tortów, wafelków itd., w których według mnie mąka pszenna jest NAJMNIEJ TUCZĄCYM składnikiem. Czy wobec tego możemy oskarżać pszenicę o powodowanie nadwagi.....?

A dlaczego mój wynik nie jest tak imponujący, jak u Darka? Odpowiedź jest prosta: on najzwyczajniej w świecie miał trochę więcej do zrzucenia. Ja jestem osobą szczupłą i aktywną, więc nie miałam czego gubić. Ponadto z naszej dwójki to właśnie Darek nie wyobrażał sobie dnia bez chleba i często był częstowany ciasteczkami lub pizzą u klientów, więc dla niego rezygnacja z tych produktów była bardziej odczuwalna w całodziennym bilansie kalorycznym. U mnie niewiele się zmieniło.

Na koniec ciekawostka....

Wczoraj miesiąc bez pszenicy się zakończył i zjadłam 2 kawałki pizzy oraz kilka ciastek. Brzuch zareagował błyskawicznie!! Od razu zrobiło się ciasno w spodniach i co jakiś czas nękało mnie bulgotanie i przelewanie w brzuchu. Nic przyjemnego... jak widzicie wystarczy miesiąc bez przetworzonej żywności, żeby organizm zdążył przywyknąć do dobrego pożywienia i zbuntował się okrutnie, gdy ponownie zaatakowałam go śmieciowym jedzeniem.

Podsumowując:

Dieta bezglutenowa jest ciekawym rozwiązaniem i może być sposobem na zdrowe życie, ale nie rezygnowałabym ze zbóż całkowicie. Na pewno decyzja o przejściu na taki sposób odżywiania przyniesie mnóstwo korzyści i przestawi nas na zdrowe żywienie, ale jeśli szukamy winowajcy odpowiedzialnego za nadwagę to najpierw rozejrzyjmy się wśród tłuszczów, cukrów i sztucznych dodatków stosowanych w produkcji wysoko przetworzonej żywności, którą na co dzień jemy.
Niemniej ta dieta jest warta uwagi i obiecuję, że będę do tego tematu wracać na blogu. Mam w bliskim otoczeniu koleżankę, która swoje dzieci niemal od początku żywi bezglutenowo i obserwuje u nich m.in. wyższą odporność na choroby. Czy to zasługa braku glutenu? Nie wiem, ale poczytam, doedukuję się, a potem podzielę wiedzą z Wami. Chętnie dowiem się od Was, jakie inne tematy dietetyczne chcielibyście poruszyć we wpisach, więc zapraszam do kontaktu mailowego.

sobota, 30 listopada 2013

Omlet z porami i wędzoną makrelą / Frittata

Nie rozumiem fenomenu łososia. Z niewiadomych przyczyn stał się nagle synonimem luksusu i szczytem elegancji. Jeśli ktoś chce nadać swojej potrawie ekskluzywny charakter niech doda do niej łososia. Najlepiej wędzonego. Zreszta sami odpowiedzcie sobie na kilka pytań: w ilu restauracjach dostaniecie danie ze świeżą makrelą? Która kawiarnia ma w ofercie kanapkę z wędzonym śledziem? To może chociaż karp? Czy kiedykolwiek trafiliście na niego w menu jakiejś knajpki? I co, widzicie? Ten dziwny trend sprawił, że cena łososia sięga w niektórych sklepach kosmicznych wręcz granic, mimo iż większość dostępnych w sprzedaży ryb pochodzi z hodowli. Gdzie tkwi tajemnica? Czy łosoś to ryba o wyjątkowych walorach smakowych? Zdrowotnych? Niezupełnie...
Jak wiemy w rybach najcenniejszy dla nas jest tłuszczyk, bo to w nim kryją się cenne kwasy omega wspomagające nasz organizm. Łosoś zaliczany jest do ryb tłustych, czyli warto go jeść, ALE w tej samej grupie znajdziemy m.in. śledzia, sardynkę i makrelę, które są o wiele tańsze i według mnie smaczniejsze. Szczególnie ta ostatnia, makrela, w smaku bije łososia na rybi łeb. Ma fantastyczne, miękkie, ale zwarte mięso i łagodny smak.
Zatem mój apel na dziś: dajmy szansę innym rybom
A jeśli nie macie pomysłu na danie z "inną rybą", to może spróbujecie mojego omleta? Prosty i pyszny. Darek się zakochał i specjalnie kupił następnego dnia pora i makrelę, żebym powtórzyła ten obiad. Zapraszam!

A już we wtorek zapraszamy na podsumowanie miesiąca bez pszenicy. Rewolucja? Kit? Zobaczycie sami....

Jak to zrobić (dla 2 osób):
  • 1 duży por umyty i pokrojony w półtalarki
  • 1/2 wędzonej makreli
  • 4 ząbki czosnku pokrojone w plasterki
  • 6 jaj
  • 2 łyżki masła
  • sól
  • biały mielony pieprz (koniecznie biały)
  • szczypta gałki muszkatołowej
Masło rozgrzać na patelni i wrzucić pora z czosnkiem. Przesmażyć całość aż por zmięknie (w razie potrzeby podlać odrobiną wody). Następnie patelnię zdjąć z ognia i wymieszać z mięsem makreli (pozbawionym ości). Dopiero teraz doprawić solą oraz sporą szczyptą białego pieprzu i gałką. Postawić ponownie na ogniu, podgrzać i wylać na patelnię rozmieszane w osobnej miseczce jajka. Przemieszać, aby rozłożyć równomiernie pory z rybą w masie jajecznej i pozostawić pod przykryciem na małym ogniu na jakieś 2-3 minuty. Gdy spód się zetnie trzeba delikatnie przewrócić omleta na drugą stronę i smażyć jeszcze przez minutę.


SMACZNEGO!

środa, 27 listopada 2013

Naleśniki gryczane - bezglutenowe

Ostatni tydzień bezpszenicznej diety mija ekspresowo. Do dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie koleżanka z pracy, która z okazji nadchodzącego adwentu chce zrezygnować z chleba i poważnie zastanawia się nad odstawieniem mąki pszennej w ogóle. Nie wyobraża sobie jednak, co będzie mogła jeść, skoro zabronione będą pierogi, naleśniki, makaron, krokiety, pizza...cytuję: "Nic nie będę jadła!" Staram się jednak przekonać ją, że to wcale nie jest takie trudne i nie oznacza życia na wodzie i ryżu. Ja nie jem mięsa, przez ostatni miesiąc nie ruszałam wyrobów pszennych, a mimo wszystko głodna nie chodziłam ani razu.
Pomyślałam sobie, że pewne stereotypy związane z jedzeniem są w nas naprawdę mocno zakorzenione. Statystyczny Polak na typowej polskiej diecie wszystkożernej nie jest w stanie wyobrazić sobie, że bez chleba, mięsa, czy nabiału da się żyć. Ile razy już słyszałam pytanie "Jak Ty wytrzymujesz na samych warzywach??" albo "To co Ty w ogóle jesz??". Zupełnie jakby produkty typu: kasze, sery, ryby, jajka, warzywa, owoce  i orzechy w ogóle nie istaniały lub były uważane za "podżywność". To zaskakujące, jak silnie w naszej świadomości wyryty jest jedyny słuszny schemat sycącego posiłku, w którym mięso i produkty mączne grają główną rolę!
Dla mnie eliminowanie z diety kolejnych produktów to nie katastrofa i wizja głodu, ale mozliwość poszerzania kulinarnych horyzontów i przekraczania granic, za którymi czeka mnóstwo nowych produktów. Wystarczy minimum wysiłku i bystre oko, żeby zacząć zauważać, że dobra i wartościowa żywność jest w zasięgu ręki każdego z nas! Dziś pod lupę idzie bezglutenowa mąka gryczana, z której da się przyrządzić w zasadzie wszystkie podstawowe produkty zarezerwowane dotąd dla maki pszennej (nie testowałam jej w ciastach, ale wszystko jeszcze przede mną). A skąd ją wziąć? W asortymencie posiada ją Piotr i Paweł, Alma i Marcpol. Nie masz żadnego z tych sklepów w pobliżu? Więc wykorzystaj internet, gdzie można przebierać w ofertach sklepów wysyłkowych. Szukajcie, a znajdziecie :)

Jak to zrobić (ok.10 naleśników):

  • 1,5 szklanki mąki gryczanej
  • 2 jajka
  • szczypta soli
  • 1 łyżka oleju roślinnego
  • mleko
Podane składniki zmiksować. Mleka należy dodać tyle, żeby ciasto miało konsystencję śmietany. Smażyć naleśniki na teflonowej patelni. Z dodatkami jest pełna dowolność. U nas było masło orzechowe oraz biały ser z miodem i cynamonem.



SMACZNEGO!

sobota, 23 listopada 2013

Zupa rybna - TYLKO dla ludzi o mocnych nerwach

Odkąd wyrzuciłam mięso (ssaków i ptaków) ze swojej diety, w naszym domu coraz częściej zaczęły gościć ryby. Świeże, wędzone, zapuszkowane, najróżniejsze. Nagle odkryłam, że ryba to nie tylko kostka z mintaja i śledź, a w lodówkach naszej lokalnej Biedronki oraz Lidla mozna wygrzebać prawdziwe cuda: pstrągi, tołpygi, łososie, tilapie, a nawet tuńczyki. Bardzo lubię i preferuję kupowanie całych świeżych ryb, pozbawionych jedynie wnętrzności po pierwsze dlatego, że są najpewniejsze (można błyskawicznie ocenić ich świeżość), a po drugie ze względów czysto ekonomicznych: jedna ryba to naprawdę solidny posiłek. Mamy jednak pewien problem z tym rodzajem ryb...otóż oboje z Darkiem wzdrygamy się na samą myśl o wyjmowaniu takiej rybie oczu, ale jednocześnie pieczenie ryby z oczami wydaje nam się jeszcze gorsze! Znaleźliśmy jednak pewien kompromis, który jak się okazało przyniósł ze sobą dodatkowe, niespodziewane korzyści. I tak: przed przyprawieniem i przyrządzeniem ryb pozbawiamy je głów jednym wprawnym cięciem, a następnie, żeby śmierć ryby nie poszła na marne, wrzucamy je w foliowych foreczkach do zamrażarki "na później". Brzmi trochę jak wyznanie psychopatycznego mordercy ("pozbawiam swoje ofiary głów, a potem je sobie mrożę..to takie zabawne"), ale uwierzcie mi, że rybie głowy (i generalnie wszystkie resztki pozostałe na przykład po filetowaniu całej ryby, tzn. ości, kręgosłup, płetwy) są wprost wymarzoną bazą do przygotowania pysznej i aromatycznej zupy rybnej! Dzięki temu nie marnuje się nawet kropelka smaku zawartego w rybie.

To co, mamy tutaj twardzieli, którym rybie głowy nie są straszne?

Jak to zrobić:
  • 500 g rybich "resztek" (głowy, kręgosłupy, płetwy)
  • 300 g filetów z białej ryby, bez ości i skóry (dorsz, pstrąg) lub filet z łososia
  • 5 dużych ziemniaków
  • 1/2 selera
  • 2 pietruszki
  • 3 marchewki
  • 2 puszki pomidorów
  • 1 łyżka koncentratu pomidorowego
  • 2 ząbki czosnku
  • sól do smaku
  • 3 liście laurowe, 1 łyżeczka ziaren ziela angielskiego
  • biały mielony pieprz (sporo, zupa musi być pikantna)
  • 1 łyżeczka cukru
  • świeża natka pietruszki do posypania
Rybne "resztki" i pokrojone warzywa zalać zimną wodą. Dodać listek laurowy i ziele angielskie i zagotować. Gdy warzywa zmiękną trzeba delikatnie wyłowić kawałki ryby (jeśli zauważycie wcześniej, że zaczynają się rozpadać to wyjmijcie wcześniej!). Dodać do garnka pomidory i koncentrat i ponownie zagotować. Doprawić solą, pieprzem i cukrem i wcisnąć czosnek. Filety rybne pokroić w kostkę i wrzucić delikatnie do zupy. Gdy tylko będą miękkie i ugotowane zupę wyłączamy i podajemy. Posypać natką pietruszki.



SMACZNEGO!

środa, 20 listopada 2013

Pyszne dietetyczne chipsy z jarmużu

Zakochałam się w jarmużu! Odkryłam istnienie tego warzywa już jakiś czas temu i naczytałam się na temat jego zdrowotnych właściwości tyle, że mogę niemal z pamięci wyrecytować listę dobroczynnych składników zawartych w tych intensywnie zielonych, przepięknie postrzępionych liściach. Niestety jarmuż jest trudno dostępny, więc jego smak poznałam dopiero niedawno. Jest naprawdę doskonały! Przypomina mix brokuła i kapusty, jest chrupiący, a jego zastosowanie w kuchni jest naprawdę szerokie. Można go jeść na surowo i tak jest najkorzystniej, ale jeśli ktoś jest wrażliwy na działanie warzyw kapustnych i chce zminimalizować wszelkie dźwiękowo-zapachowe konsekwencje to bez przszkód może sobie jarmuż przyrządzić na ciepło. Co ważne, podczas obróbki termicznej jarmuż nie blednie jak inne zielone warzywa, wręcz nabiera jeszcze głębszej ciemnozielonej barwy i pięknie prezentuje się w potrawie. A co możemy z jarmużu zrobić? Oto krótka lista:
  • surówki, w których jarmuż traktujemy jak zwykłą sałatę
  • dodatek do obiadu na ciepło - wystarczy wrzucić do garnka z osoloną wodą na jakieś 5-7 minut
  • dodatek lub podstawowe warzywo w zupie
  • nadzienie do pierogów i naleśników (np. pierogi z jarmużem i serem feta albo kurczakiem)
  • dodatek do jajecznicy lub omletów (z pomidorem, jarmużem i czosnkiem...CHCĘ!! TERAZ!!)
  • składnik zdrowych zielonych koktajli (np. jabłko, banan, sok pomarańczowy i liść jarmużu..MMM...)
  • dodatek do sosów (jarmuż doskonale zastępuje np. szpinak)
  • składnik soków (tu propozycja z kanału FullyRawKristina na sok z ananasem, ogórkiem i selerem naciowym + liście jarmużu)
Dziś jednak proponuję Wam wykorzystanie jarmużu jako substytut tłustych, tuczących, kalorycznych i kompletnie bezwartościowych sklepowych chipsów ziemniaczanych. Wierzcie lub nie, ale jarmużowe chipsy są tak niesamowicie chrupiące i wciągające, że znikają błyskawicznie! Nawet Darek pochłaniał je garściami, a on przeważnie na moje zdrowe eksperymenty kręci nosem :)


Zanim przejdziemy do przepisu podaję kilka faktów, które powinny przekonać Was do spróbowania tego warzywka. Otóż:

Fakt nr 1: jak większość warzyw, jarmuż jest bardzo niskokaloryczny, co oznacza, że możemy bez żadnych obaw się nim zajadać. 100 g jarmużu to zaledwie 50 kcal
Fakt nr 2: wysoka zawartość karotenoidów (w tym beta karotenu) chroni nas przed wolnymi rodnikami skuteczniej niż jakikolwiek krem przeciwzmarszczkowy z koenzymami, kwasami hialuronowymi i innymi mało skutecznymi dodatkami.
Fakt nr 3: jarmuż jest jednnym z najlepszych roślinnych źródeł wapnia. W 100 g surowych liści znajdziemy 135 mg wapnia, a w gotowanych 72 mg. Dla porównania dodam, że mleko krowie w 100 g zawiera zaledwie 100-120 mg wapnia. Zaskoczeni?
Fakt nr 4: już niewielka porcja jarmużu dostarcza solidnej dawki witaminy K (niektóre źródła twierdzą, że jarmuż pokrywa w ponad 100% nasze zapotrzebowanie na tę witaminę)
Fakt nr 5: wegetarianie i weganie wręcz obowiązkowo powinni włączyć do swojej diety jarmuż ze względu na wysoką zawartość żelaza. Znalazłam indformację, że jeśli ilość żelaza przeliczymy na 1 kalorię, to w jarmużu znajdziemy go więcej niż w wołowinie

No dobrze, jeśli przebrnęliście przez moją naukową paplaninę to chyba pora coś zjeść. Najlepiej jarmuż :) przepis na chipsy podaję w naszej ulubionej wersji, ale oczywiście można użyć dowolnych przypraw.

PS. Genialnym sposobem na przechowywanie jarmużu jest umycie liści i zawinięcie ich w wilgotną kuchenną ściereczkę. Tak opakowane mogą leżeć w lodówce kilka ładnych dni i nie tracą nic na swojej jędrności i chrupkości. Za pomysł dziękuję Magdzie L. - mojemu lokalnemu dostawcy jarmużu :)

Jak to zrobić:
  • 4-5 dużych liści jarmużu
  • 3-4 łyżki oliwy z oliwek
  • 1 łyżka słodkiej papryki
  • 1/2 łyżeczki soli
  • kilka kropli tabasco
  • 1/2 łyżeczki czosnku granulowanego
Usuwamy twardą łodygę z liści jarmużu, a pozostałe karbowane listki rwiemy na mniejsze kawałki. Przekładamy do większej miski. W małej miseczce mieszamy wszystkie przyprawy z oliwą i polewamy liście jarmużu. Dłońmi trzeba wszystko dokładnie wymieszać tak, aby każdy liść był pokryty przyprawami. Rozkładamy listki na blasze do pieczenia wyłożonej pergaminem i pieczemy przez około 7-10 minut w temperaturze 160-170 stopni z termoobiegiem. W międzyczasie liście przynajmniej raz trzeba przemieszać, żeby się równomiernie przypiekły. Gotowe chipsy przestudzić i JEŚĆ!!!!!
UWAGA: nie pieczcie ich zbyt długo, bo staną się gorzkie.



SMACZNEGO!

piątek, 15 listopada 2013

Miss Drobiu: kandydatka nr 3 - kurczak orientalny

Dotarliśmy do ostatniego dnia wyborów Miss Drobiu. Jak do tej pory walka o koronę jest bardzo wyrównana, więc namieszamy w głowie jury jeszcze bardziej i przedstawiamy kandydatkę nr 3. Pochodzi z dalekiej krainy Orientu pełnej intensywnych zapachów i wyrazistych smaków. O tak, ta dama zdecydowanie lubi stawiać na swoim i trudno przejść obok niej obojętnie. Intrygujący zapach i ciemny niczym henna kolor wiodą wygłodniałych śmiertelników prosto w jej objęcia. Naprawdę trudno się oprzeć! Zaprosicie ją do siebie na kolację?
I tak dotarliśmy do finału konkursu. 3 całkowicie różne propozycje z różnych stron świata powalczą teraz o uznanie jury i Wasze. Nasi sędziowie zapoznali się już ze wszystkimi kandydatkami, werdykt zapadnie pod tym przepisem...

Jak to zrobić:
  • 1 pojedyncza pierś kurczaka
  • 1 łyżeczka sosu rybnego
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1 płaska łyżeczka kuminu (kminu rzymskiego)
  • szczypta imbiru w proszku
  • szczypta chilli w proszku
  • kilka kropli oleju sezamowego
  • 3-4 łyżki oleju rzepakowego
  • odrobina soli do smaku (sos rybny jest słony, więc ostrożnie!)
Z oleju i przypraw zrobić marynatę. Natrzeć nią mięso i odstawić pod przykryciem do lodówki na minimum godzinę. Przyrządzać zgodnie z instrukcją podaną przy kandydatce nr 1.




WYNIKI: po burzliwej naradzie jury podjęło decyzję. Tytuł Miss Drobiu 2013 otrzymuje....kandydatka nr 3!!!!!! Brawo Brawo Brawo!!!! Okazała się najsmaczniejsza i najbardziej aromatyczna z całego grona, gratulujemy! Pozostałe kandydatki zajęły ex equo drugie miejsce, gdyż przewodniczący jury nie potrafił podjąć decyzji.
To co, może macie ochotę poznać naszą Miss bliżej? :)

SMACZNEGO!

środa, 13 listopada 2013

Miss Drobiu: kandydatka nr 2 - kurczak w ziołach

Pora zaprezentować kolejną kandydatkę w wyborach Miss Drobiu. Prosto z plaży w Saint-Tropez przybyła do nas i o tytuł najpiękniejszej (najsmaczniejszej?) powalczy pierś kurczaka w śródziemnomorskich ziołach. Tam skąd pochodzi kobiety traktuje się po królewsku, więc spotkanie z nią warto urozmaicić jakimś spontanicznym "Oh la la!" albo "Mamma mia!". Ta miła dama czaruje i kusi delikatnym aromatem ziół, ale nie dajcie się zwieść pozorom! Dzięki dodatkowi chilli nasza kandydatka potrafi mocno podgrzać atmosferę na talerzu! Poza tym jest bardzo towarzyska. Szczególnie dobrze czuje się w otoczeniu świeżych warzyw skropionych sokiem z cytryny i oliwą oraz z kieliszkiem dobrego czerwonego wina.
Wygląda na to, że jury będzie miało twardy orzech do zgryzienia z wyborem tej najlepszej! Może nasza 3-cia egzotyczna kandydatka rozstrzygnie konkurs? Kto wie...prezentacja już w piątek!

Jak to zrobić:
  • 1 pojedyncza pierś kurczaka
  • 1/2 łyżeczki czosnku granulowanego
  • spora szczypta suszonego oregano
  • trochę mniejsza szczypta ziół prowansalskich
  • kawałek świeżej papryczki chilli z pestkami (posiekany)
  • sól
  • oliwa (3-4 łyżki)
Z oliwy, przypraw i ziół zrobić marynatę. Dokładnie natrzeć nią mięso i pozostawić w lodówce pod przykryciem na co najmniej godzinę. Smażyć zgodnie z instrukcją podaną przy kandydatce nr 1.



SMACZNEGO!

poniedziałek, 11 listopada 2013

Miss Drobiu: kandydatka nr 1 - kurczak z cytryną i rozmarynem

Mamy dla Was nowy, szybki cykl przepisów: wybory Miss Drobiu :) pomysł narodził się spontanicznie przy okazji wymyślania dań do pracy dla Darka. 3 sztuki piersi z kurczaka i 3 różne sposoby przyprawienia. Na koniec konkursu szanowne jury w składzie Darek i jego kubki smakowe wybierze najlepszą kandydatkę. A zadanie nie będzie łatwe...
Pierwszą kandydatką do tytułu Miss Drobiu jest tropikalna, gorąca i dzika pierś kurczaka w marynacie cytrynowej. Poza pokojem na świecie, nasza kandydatka marzy o tym, by w te jesienne i ponure dni przynieść pod nasze dachy trochę letniego powiewu wakacji. Myślę, że to marzenie jest absolutnie możliwe do spełnienia, ale ostateczną ocenę pozostawiam szanownemu jury...

Jak to zrobić:
  • 1 pierś kurczaka
  • 1 gruby plasterek cytryny
  • 2 ząbki czosnku pokrojone w plasterki
  • 1 płaska łyżeczka suszonego rozmarynu
  • szczypta soli i pieprzu
  • 4 łyżki oliwy z oliwek
Plasterek cytryny podzielić na 4 części. Kurczaka posolić, popieprzyć, obłożyć czosnkiem, cytryną i posypać rozmarynem. Polać oliwą i dokładnie obtoczyć z dwóch stron w przyprawach. Zostawić na pół godziny, żeby porządnie przesiąkł aromatem. Na patelni rozgrzać odrobinę oleju i szybko obsmażyć kurczaka z obu stron (po minutce na każdą stronę). Ważne: na patelnię wrzucić całą zalewę z czosnkiem i cytryną włącznie! Po wstępnym obsmażeniu wlać na patelnię odrobinę zimnej wody i od razu nakryć. Po 2-3 minutach odwrócić kurczaka na drugą stronę i znów podlać odrobiną wody. Kolejne 2-3 minuty i można jeść :)



SMACZNEGO!

niedziela, 10 listopada 2013

Bezglutenowe ciasto czekoladowe bez mąki za to z....będziecie zaskoczeni :)

Minął nieco ponad tydzień odkąd odstawiliśmy pszenicę. Jakimi efektami możemy się pochwalić? Oto małe zestawienie:
  • mniejszy apetyt w ciągu dnia - wyjątkowo przez cały tydzień mieliśmy zaplanowane posiłki na każdy dzień. Śniadanie w domu, II śniadanie i lunch do pracy i obiadokolacja też w domu. Wszystkie dania naturalnie były gluten free. Eliminując z dziennego menu pszenne "dopychacze" takie, jak bagietka czosnkowa, bułka do jogurtu, ciastko po obiedzie itd. wyregulowaliśmy sobie apetyt i teraz głód grzecznie czeka na kolejny posiłek. Jedyne, co nadal stanowi problem (bardziej Darka niż mój) to wieczorny apetyt na COŚ. "COŚ bym zjadł"..."Mamy COŚ do jedzenia?"....itd..ale walczymy w tym!
  • lżejszy brzuszek - rzeczywiście możemy potwierdzić, że po posiłku brzuchy mamy lżejsze. Może nie są jeszcze tak płaskie, jak byśmy sobie tego życzyli, ale zdecydowanie czuć różnicę
I na razie tyle. Wagi nie kontrolujemy, bo sprawdzanie co tydzień nie ma sensu. Zważyliśmy się przed i zważymy się na koniec eksperymentu.

Nie są to jakieś rewolucyjne zmiany, ale widać postęp. Zastanawiam się jednak, na ile te pozytywne efekty powodowane są eliminacją glutenu, a na ile po prostu modyfikacją sposobu żywienia i redukcją kalorii przyjmowanych w ciągu dnia. Nadal nie jestem przekonana, że to właśnie gluten stoi za problemami z nadwagą i przewlekłymi chorobami (a tak twierdzi autor tej teorii, dr Davis).

Ok, a teraz przepis. Dieta bezglutenowa, jak każda inna dieta, niesie za sobą pewną dozę frustracji. Pamiętacie smutek Darka przy wyjadaniu pierniczków, żeby nie kusiły? O tak, bezglutenowcy mają ciężko jeśli chodzi o pokusę związaną z deserami w postaci ciast, ciasteczek, tortów i innych przysmaków z mąką pszenną na szczycie listy składników. Poszperałam trochę w sieci w poszukiwaniu jakiejś alternatywy i oto ona! Ciasto bezglutenowe z fasoli. Tak, wiem jak to brzmi, ale błagam uwierzcie, że warto spróbować!

Jak to zrobić (przepis zaczerpnięty z tej strony: KLIK):
  • puszka białej fasoli (240 g)
  • 2 jajka
  • 90 g jogurtu naturalnego
  • 2 łyżki kakao
  • 110 g cukru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia / ja użyłam sody, bo w proszku jest mąka pszenna
Fasolę zmiksować na gładką masę (musi być absolutne zero grudek!). Wmieszać pozostałe składniki i wylać ciasto do formy tortowej wyłożonej papierem do pieczenia. Piec 30-40 minut w temperaturze 180 stopni. Po przestudzeniu przekroić ciasto na 2 blaty i przełożyć masą serową.

masa serowa:
  • 2 opakowania serka homogenizowanego naturalnego
  • 1 galaretka wiśniowa
Galaretkę rozpuścić w szklance wrzątku i lekko przestudzić. Wymieszać z serkami. Następnie jeden blat ciasta włożyć z powrotem do tortownicy i wylać na niego masę. Przykryć drugim blatem i wstawić do lodówki. Chłodzić przez 30 minut i gotowe!

UWAGA: Ciasto można przełożyć również bitą śmietaną, masą karpatkową, kremem maślanym lub innym ulubionym kremem.



SMACZNEGO!