Polub nas na Facebooku

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Tarta z burakami i serem feta

Jak bez mięsa to ja nie jem...
Generalnie nie lubię piec. Ciasta rzadko mi wychodzą, często się przypalają albo są po prostu niedobre. Jeśli już biorę się za pieczenie to tylko wtedy, gdy mam przed nosem dokładny przepis i instrukcję krok po kroku, najlepiej ze zdjęciami. Tylko wtedy czuję się bezpieczna. Kilka razy chciałam być odważna i spróbowałam improwizować, ale niestety za każdym razem efekt był żałosny...najgorzej wspominam pierwsze w życiu muffiny, które upiekłam do pracy na swoje imieniny...były tak wstrętne i spalone, że żal mi było tych wszystkich ludzi, którzy się na nie skusili i musieli udawać, że im smakują. Od tego czasu rzadko eksperymentuję z ciastami.
Co innego wypieki wytrawne. Wystarczy jeden sprawdzony przepis na spód, a resztę można dobierać do woli i jeśli tylko nie przekombinuje się z zestawieniem składników to zawsze wyjdzie coś, co da się zjeść. Nie inaczej jest tym razem. Nie to, żebym się przechwalała, ale ta tarta jest po prostu przepyszna. I znów bez mięsa :)

Jak to zrobić:
  • 1,5 szklanki mąki + trochę w zapasie
  • 150 g masła (zimne, prosto z lodówki)
  • 1 jajko
  • 2 łyżki suszonego tymianku
Składniki szybko zagnieść. Ciasto zawinąć w folię i wstawić do lodówki na ok. 30 minut.

masa:
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 ugotowany burak
  • 1 mały pęczek koperku
  • 1 ząbek czosnku
  • ser feta lub podobny - ilość wedle uznania
  • 200 g śmietany 12%
  • 3 jajka
  • sól, chilli, suszony tymianek
Buraka pokroić w kostkę. W misce wymieszać śmietanę z jajkami, posiekanym koperkiem, ząbkiem czosnku przeciśniętym przez praskę i przyprawami. Dodać buraka, wymieszać. Formę do tarty wysmarować masłem. Ciasto wyjąć z lodówki i rozwałkować cienko podsypując mąką w razie potrzeby. Formę wyłożyć ciastem, docisnąć i wylać masę. Na wierzchu posypać serem. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 160-170 stopni na 30-40 minut. Kroić dopiero po całkowitym wystygnięciu.



SMACZNEGO!

piątek, 19 grudnia 2014

Rostbef z sosem kaparowym

Mięcho! Wreszcie mięcho na blogu! Prawdziwe męskie żarcie - kawał solidnej wołowiny! A tak przy okazji, czy ktoś jest w stanie wyjaśnić mi dlaczego "prawdziwy" jest ten facet, któremu na widok mięsa błyszczą oczy, a "nieprawdziwy" ten, który woli kotlety z soczewicy? Bo ja tego nie rozumiem. Oferuję królestwo i dobry obiad w zamian za oświecenie...

Jak to zrobić:
  • kawałek rostbefu (200-300 g)
  • 2 łyżki musztardy Dijon
  • 1 łyżka ketchupu
  • 2 łyżki jogurtu naturalnego
  • 1 łyżeczka miodu
  • 1 łyżeczka oliwy z oliwek
  • 3 łyżki kaparów odsączonych z zalewy
  • sól i pieprz
Rostbef doprawić pieprzem z obu stron (nie solić!). Smażyć na patelni (zwykłej lub grillowej - ta druga zdecydowanie lepsza) na odrobince tłuszczu. Ja smażyłam ok 2-3 minut na każdą ze stron. Solą doprawić już po usmażeniu.
Resztę składników zmieszać w misce (bez soli i pieprzu). Gotowym sosem polać mięso przed podaniem.

Jako dodatek posłużyły pieczarki i cebula podsmażone na maśle z czosnkiem, solą i pieprzem.



SMACZNEGO!

czwartek, 18 grudnia 2014

"To co Ty będziesz teraz jadła?" czyli jak się nie dać zniechęcić do zdrowia

Każda zmiana w życiu wiąże się z wystawieniem nas i naszych decyzji na ocenę. Nowa fryzura nie każdemu musi się podobać i słowa krytyki prędzej czy później do nas dotrą (czy to za sprawą osoby krytykującej, czy też poprzez "życzliwie donoszących"). Musisz wiedzieć, że zdrowy tryb życia nadal traktowany jest jak dziwactwo, bardzo modne, ale jednak dziwactwo. A to, co dziwne i nieznane jest złe - taką mamy naturę. Tak było, jest i zawsze będzie, dlatego też w pierwszym wpisie z cyklu "Mądrości" mówiłam, że decydując się na zdrowy tryb życia potrzeba musi wypływać z Ciebie i musisz być w 100% przekonana, że robisz dobrze. Wtedy dużo łatwiej znieść nie zawsze przychylne oceny i komentarze innych osób. Wiadomo, że demotywujące uwagi nie są sprzymierzeńcem determinacji i łatwo się poddać słysząc, że robisz źle/głupio/dziwnie/śmiesznie - niepotrzebne skreślić.
Jak się nie dać? Jak to znieść? Jak wytrzymać uderzenie fali krytyki nie tracąc absolutnej pewności, że robisz dobrze? To jest trudne, szczególnie na początku, ale wykonalne. Podpowiem, jak możesz się przed tym bronić, reszta należy do Ciebie.
1. W domu. Na pewno kojarzysz strony z różnymi głupimi obrazkami i filmikami. I na tych stronach od czasu do czasu pojawia się pewien ciekawy motyw: "Ja po wyjściu od babci"=> zdjęcie tłustego kota, albo "Moja babcia, gdy usłyszy, że nie chcę dokładki" => obrazek demona z najgłębszych czeluści piekieł. Każdy niestety zna to również z autopsji.. dla naszych babć i często też rodziców zjeść dużo=zjeść zdrowo. Nie masz fałdek, dołeczków i rumianej pełnej buzi=jesteś chora i umierająca. Pamiętaj jednak, że najbliższymi kieruje przede wszystkim troska o Ciebie, więc nie możesz reagować agresywnie. Bądź cierpliwa, rozmawiaj i tłumacz powody, dla których nie chcesz dokładki ziemniaczków ani kolejnego kawałka tortu. Ugotuj dla rodziców coś dobrego, zdrowego, częstuj najbliższych swoim jedzeniem, a może w ten sposób sami przekonają się, że można żyć i jeść inaczej? Nie irytuj się, jeśli Cię nie zrozumieją od razu, bo czasem potrzeba więcej czasu na oswojenie się z nowością (nawet tak drobną, jak choćby to, że nie jesz kotleta w grubej panierce usmażonego na szklance oleju). 
2. W pracy. Duże firmy zatrudniające wiele osób to doskonałe pole do obserwacji ludzkich zachowań, wiecie? Nawet, a może szczególnie dla dietetyka. Wiele koleżanek z biura się odchudza stosując różne diety i preparaty. Rozmawiają o tym, dzielą się wrażeniami, efektami i niestety również złośliwościami. Ludzie potrafią być naprawdę podli, uważaj. Musisz być czujna i odróżnić prawdziwą troskę od chęci dokuczenia Ci. Nie daj sobie wmówić, że wyglądasz mizernie, za szybko schudłaś, masz gwarantowane jojo i na bank jakieś niedobory, jeśli wewnątrz czujesz się wspaniale i kwitnąco! Taka "troskliwość" ma na celu zabicie w Tobie motywacji i sprawienie, że koleżanka, która od lat nie może schudnąć (bo niby stosuje diety, a pod biurkiem zawsze ma pudełko ciastek) poczuje się lepiej ze świadomością, że Tobie też się nie udało.
3. Na co dzień. Będąc w pracy albo w szkole nie chowaj się podczas jedzenia, bo będziesz odbierana jako dziwaczka, która ukrywa się po kątach i żre tę swoją zieleninę. Idź z kolegami na lunch i nie wstydź się zamówić sałatkę lub makaron, gdy reszta wybierze mielone albo steki. Na zaczepki odpowiadaj uśmiechem, to działa. Sama musiałam się z tym zmierzyć, gdy zaczęłam przynosić do pracy zielone koktajle w słoiku i popijać je przez słomkę na drugie śniadanie. Po kilku tygodniach ukradkowych spojrzeń moja koleżanka odważyła się spytać co ja tam mam w tym słoiku. Odpowiedziałam, wyjaśniłam jej dlaczego to piję i temat się skończył (ukradkowe spojrzenia też).
4. Z przyjaciółmi. Byłoby wspaniale, gdyby wokół nas byli sami zwolennicy zdrowia. Jednak każdy żyje zgodnie z własnym sumieniem i trzeba to szanować. Z drugiej strony spotykanie się ze znajomymi w barze sałatkowym w piątkowy wieczór to nawet dla mnie marna perspektywa. Pisałam już o tym, że od czasu do czasu można zaszaleć. Upić się, najeść chipsów, zamówić pizzę o 22, pójść na kebaba o 6 rano i świat naprawdę się nie zawali. Ty również nie umrzesz ani nawet nie wylądujesz w szpitalu (najwyżej będziesz mieć kaca). To nie jest tak, że od tej pory podporządkowujesz całe swoje życie jedzeniu. Na co dzień odżywiasz się zdrowo, a znajomy zaprosił Cię na golonkę i piwo? Zastanów się, czy masz na nią ochotę i albo przyjmij zaproszenie albo zaproponuj coś innego. Jeśli powiesz "nie, bo nie jem takich świństw, a ty jesteś głupi i umrzesz na miażdżycę od tej ilości tłustego mięsa" albo co gorsza pójdziesz i będziesz siedzieć nad swoim liściem sałaty patrząc jak on je i tłumacząc mu, jaką krzywdę robi sobie i całemu światu, to zaproszenia od znajomych szybko przestaną się pojawiać. I to nie tylko te dotyczące golonki. Nikt nie chce się zadawać z ludźmi, którzy wpędzają innych w poczucie winy lub uważają, że razem z kiełkami i rukolą pozjadali wszystkie rozumy świata. A już na pewno nie spotkasz się z serdecznością i zrozumieniem dla Twoich życiowych wyborów. Bądź sobą akceptując przy tym odmienność innych.
5. Poszerzaj wiedzę. Powtarzam to do znudzenia. Nie wiem dlaczego tak jest, ale osoby dbające o siebie traktowane są często jak chodzące encyklopedie, które muszą wiedzieć wszystko o produkcji żywności, jej własciwościach, o chorobach, o sporcie i lekach. Będziesz zasypywana różnymi pytaniami (a dlaczego nie jesz tego? a co to jest tamto, co jadłaś wczoraj? a czy to prawda, że cała kukurydza na świecie jest GMO a w parówkach są przemielone świnie w całości?) i musisz być gotowa, by przynajmniej na część z nich odpowiedzieć. Wtedy nie pojawi się u Ciebie nawet cień wątpliwości, bo nikt nie zarzuci Ci, że podejmujesz swoje wybory sama nie wiedząc dlaczego.

Moją historię podsumowuje pytanie z tytułu posta: "To co Ty będziesz teraz jadła?". Jak wiecie, ja zrezygnowałam z jedzenia mięsa i otoczenie bardzo różnie na to reagowało. Nikt wcześniej w mojej rodzinie nie zdecydował się na taki krok i wiedza o wegetariańskich potrawach była zerowa, również u mnie. Ale byłam twarda i konsekwentna. Przede wszystkim nie wstydziłam się o tym mówić i moja rodzina szybko przyswoiła sobie zasadę, że jak jestem zapraszana na spotkanie przy stole to wśród potraw musi się znaleźć coś bez mięsa. Podobnie jest w pracy: na imprezie andrzejkowej specjalnie dla mnie zamówiono osobne bezmięsne danie. To bardzo miłe i budujące. Jeśli chodzi o znajomych to też bywało różnie. Niektórzy do dziś (choć minęły już 3 lata) nie są w stanie pojąć jak można żyć bez mięsa. Otóż można i można być szczęśliwym, a tym szczęściem zarażać innych. Z mięsem rozstała się moja siostra, moi rodzice mocno je ograniczyli i spotykam się raczej z zainteresowaniem tym tematem niż z krytyką mojego postępowania. Czasem bywa trudno (na przykład na ostatnim firmowym wyjeździe integracyjnym na śniadanie dostałam 6 parówek, jogurt i bułkę), ale staram się obracac to wszystko w żart, a nie w obrazę majestatu. Dzięki temu jestem szczęśliwa z moim "dziwactwem" i tego życzę też Wam.


DO NASTĘPNEGO!

środa, 17 grudnia 2014

Czekoladowe pierogi z serkiem stracciatella

Chodziły za mną już od dawna. Są po prostu doskonałe....

Jak to zrobić:

  • 1 szklanka mąki
  • 2 łyżki kakao
  • gorąca woda ("ile mąka zabierze")
  • 2 kostki półtłustego twarogu
  • 3 łyżki jogurtu naturalnego
  • 2 łyżki cukru
  • 50 g gorzkiej czekolady
Mąkę wymieszaj z przesianym kakao. Wlewaj powoli gorącą wodę wyrabiając jednocześnie ciasto. Uważaj, żeby nie dodać za dużo! Musi wyjść gładkie, zwarte ciasto. Uformuj je w kulkę i zostaw na 10-15 minut. W misce zgnieć widelcem twaróg z jogurtem i cukrem. Dodaj posiekaną czekoladę i wymieszaj.
Ciasto rozwałkuj cienko i wycinaj szklanką koła. Na środku każdego ułóż trochę sera i zlep w kształt pieroga. Gotowe pierogi gotuj w osolonym wrzątku do momentu aż wypłyną na wierzch.




SMACZNEGO!

niedziela, 14 grudnia 2014

Domowa granola cynamonowa

Granola z mlekiem owsianym i kiwi
W ostatnim wpisie na temat przechodzenia na zdrową stronę życia zapomniałam dodać jeden, bardzo ważny punkt: czytajmy etykiety produktów! Niestety nie każdy produkt znajdujący się w dziale "zdrowa żywność" w supermarkecie jest dla nas dobry. Prawdą jest na przykład, że produkty zbożowe są zdrowe i wartościowe, szczególnie te pełnoziarniste. Ale niejednemu psu na imię Burek i nie zawsze coś, co ma w składzie pełne zboża jest rzeczywiście dobre dla naszego ciała. Często dostępne w sklepach mieszanki musli mają w składzie utwardzone tłuszcze, emulgatory, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, słodziki i jeszcze raz cukier....sami się przekonacie, jeśli weźmiecie do ręki dowolną mieszankę śniadaniową ze sklepu. Nawet jeśli wyprodukowała ją jakaś dobra firma...
Dzisiaj proponuję Wam zrobienie śniadaniowej granoli samodzielnie w domu. To nic trudnego, a macie 100% pewności co do jej składu. Wychodzi dużo taniej i dużo smaczniej. Z poniższego przepisu uzyskacie ilość, która zapewni Wam śniadania na cały tydzień. Gorąco polecam!

Składniki odmierzajcie tym samym naczyniem (szklanką, kubkiem - czym chcecie). Do granoli używajcie płatków zwykłych (nie błyskawicznych).

Jak to zrobić:
  • 1 szklanka płatków owsianych
  • 1 szklanka płatków żytnich
  • 1 szklanka rodzynek
  • 100 g migdałów (bez skórki, posiekanych - mogą być też inne orzechy)
  • 3/4 szklanki nasion słonecznika
  • 1/2 szklanki pestek dyni
  • 1/2 szklanki siemienia lnianego
  • 1/2 szklanki nasion sezamu
  • 2 łyżeczki mielonego cynamonu
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru
  • 2 pełne łyżeczki kakao
  • sok wyciśnięty z 2 pomarańczy
  • 3-4 łyżki płynnego miodu
  • 2 łyżki oleju roślinnego (u mnie kokosowy)
Rozgrzać piekarnik do 150 stopni. Suche składniki i przyprawy wymieszać w dużej misce. Rozpuścić miód w soku z pomarańczy. Dodać sok z miodem do suchych składników, dodać olej i dokładnie wymieszać. Odstawić na ok. 10 minut. Blachę do pieczenia wyłożyć specjalnym papierem/pergaminem do pieczenia. Granolę wyłożyć na blachę i wstawić do piekarnika na 20-30 minut. Co 5-10 minut granolę trzeba przemieszać, żeby się nie przypalała i równomiernie schła. Jeśli zauważysz, że zaczyna się przypalać to zmniejsz temperaturę. Wystudź i przechowuj w zamkniętym słoiku lub puszce. Jedz z jogurtem lub mlekiem.


SMACZNEGO!

piątek, 12 grudnia 2014

O czym trzeba pamiętać zmieniając swoje życie na zdrowsze

Jeśli czytałaś/eś ostatni wpis z cyklu "przemyśleń na tematy różne" to wiesz już, że wprowadzanie jakichkolwiek zmian w życiu musi płynąć z Twojej wewnętrznej potrzeby. Nie może być narzucone z zewnątrz, nie może być kierowane chęcią dogodzenia komukolwiek. Obojętnie, czy decydujesz się mieć dziecko, zmienić pracę, czy zmienić tryb życia na zdrowszy. Jeśli nie czujesz w sobie potrzeby zmian, pomimo, że ktoś Cię do nich gorąco namawia, to odpuść. Nie zawsze jest to łatwe, ale trzeba żyć w zgodzie z samym sobą - to już ustaliliśmy.
Zakładam jednak, że potrzeba zmian zaczyna w Tobie kiełkować i zastanawiasz się jak się do tego zabrać, jak pogodzić nowe zasady ze starymi nawykami. Podejrzewam, że pierwszym desperackim krokiem będzie opustoszenie lodówki i szafek kuchennych ze wszystkich "niezdrowych" produktów i wyprawa do najbliższego marketu w celu zaopatrzenia się w zapas tych "zdrowych". A kiedy już wtoczysz się do domu obładowana/y jak wielbłąd torbami z zakupami i rozpakujesz je w swojej kuchni to spojrzysz na lodówkę pełną pomidorów, szpinaku, marchewek i selera naciowego, staniesz przed szafką, z której będą się wysypywały płatki owsiane, otręby i makaron razowy i pomyślisz "Ok, to co teraz...". Tak będzie, przerobiłam to. Zmarnowałam tony płatków, kasz, świeżych warzyw i innej "zdrowej" żywności zanim tak naprawdę nauczyłam się ją jeść. Początkowo plułam na wszystko co niedobre, rafinowane, wysokoprzetworzone, słodzone i kaloryczne. Jednocześnie nie potrafiłam stworzyć żadnej satysfakcjonującej alternatywy i jadłam głównie wafle ryżowe z gotowymi pasztetami sojowymi oraz warzywa z mrożonki. Kiepski pomysł, uwierzcie.
Dlatego też na podstawie swoich własnych przygód ze zdrowiem i obserwowania ludzi wokół mnie mogę pomóc Ci przejść przez te trudne początki. Poniżej zbiór kilku rad, może okażą się pomocne...

1. Spiesz się powoli. Wiadomo, nikt nie żyje wiecznie i nie znamy dnia ani godziny, ale jeśli do tej pory wiodłaś/eś życie dalekie od ideału to poważne zmiany warto wprowadzać powoli. Jedzenie uzależnia, szczególnie to wysoko przetworzone, przesłodzone i tłuste, dlatego eliminacja takich produktów z menu może się okazać trudniejsza od rzucania palenia. Jak sobie z tym radzić? Małymi kroczkami. Jeden posiłek w ciągu dnia możesz zastąpić jakimś zdrowym - sałatka na kolację, płatki kukurydziane lub musli zamiast cheeriosów na śniadanie, mleko 1,5% zamiast 3,2%? A może od dziś do każdego posiłku włączysz jakieś warzywo?
2. Zatrudnij dublerów. To nudne i oklepane, ale bardzo skuteczne. Nie chodzi mi o zamianę coli na colę light (chociaż dobre i to), ale dlaczego od dziś nie wprowadzić na stałe makaronu razowego zamiast białego albo kaszy zamiast ziemniaków? Jogurt naturalny z miodem i orzechami jest o niebo lepszy niż nawet najbardziej aksamitny barwiony i słodzony jogurt "owocowy" ze sklepu. Nawet nie zauważysz tych zmian, nie są kłopotliwe czy kosztowne. A mimochodem przerzucisz się na wartościową żywność.
3. Jedna drastyczna zmiana jest niezbędna. Nie można siebie za bardzo rozpieszczać. Pamiętaj, postępuj jak z dzieckiem. Jeśli będziesz mu ulegać to stanie się rozkapryszone i marudne. Jeśli postawisz jasne reguły i będziesz ich pilnować to po początkowej burzy i scenach jak w "Superniani" wyjdzie piękne słońce i już z Tobą zostanie. U mnie takim zwrotem w życiu była rezygnacja z mięsa. Powiedziałam sobie "koniec" i już. I nieważne, że zaczęłam w majówkę, że wokół piękna pogoda, grill i skwierczące kiełbaski. Ja twardo jadłam te swoje cukinie i nie skarżyłam się. Dla Ciebie to może być rezygnacja ze słodzonych napojów, białego pieczywa lub dożywotni obowiązek jedzenia śniadania (nawet jeśli będziesz musiał/a wstać te 10 minut wcześniej). Na początku trzeba być bardzo konsekwentnym. Dzięki temu jeśli po jakimś dłuższym czasie pozwolisz sobie na odstępstwo to nie potraktujesz go, jak zbawienia, które zaprzepaści dotychczasowe starania. Zrobisz to w pełni świadomie, pogodzisz się z chwilą słabości i będziesz żyć dalej. Ja też miałam momenty, w których jadłam mięso. Wtedy uznałam, że widocznie mój organizm tego potrzebował, ale jak dostał to, czego chciał to się uspokoił i mogłam wrócić do mojej diety.
4. Edukuj się. Internet to kopalnia inspiracji i wiedzy. Przyznaj się, ile razy siedząc w pracy przed komputerem śledziłeś ploteczki albo marnowałaś/eś czas szukając śmiesznych obrazków z kotami? A jakby ten czas poświęcić na przeszukanie stron o zdrowym żywieniu, blogów kulinarnych lub poszukanie fajnego szkolenia?
5. Nie stawiaj sobie granicy czasowej. Już o tym pisałam. zmieniasz swoje życie, czyli nie możesz założyć, że masz się zdrowo odżywiać, żeby schudnąć do wakacji. Chyba, że po wakacjach już nie planujesz żyć...w przeciwnym wypadku pamiętaj, że żyjesz dla siebie, nie dla ludzi, którzy będą podziwiać Cię na plaży. Przede wszystkim masz się czuć dobrze sam/a ze sobą, wtedy każdy będzie Cię odbierał pozytywnie. Zmieniasz życie, żeby dać sobie lepsze zdrowie i samopoczucie, a nie po to, żeby dostarczyć osobom z zewnątrz miłych wrażeń. To i tak nastąpi, ale jako efekt uboczny, a nie główny cel. Bo może być też tak, że pięknie schudniesz, skóra nabierze blasku, ktoś się tym zachwyci, a Ty nadal nie będziesz szczęśliwa/y. I co wtedy?
6. Obserwuj i słuchaj siebie. To bardzo ważne. Ja tego nie robiłam i doprowadziłam się do naprawdę słabej formy. Jeśli tylko zaczynasz czuć się źle to najlepiej od razu leć zrobić morfologię i szukaj przyczyny. Nietrudno wpaść w niedobory, gorzej jest z nich wyjść. Eliminuj produkty, po których czujesz się źle. I jeszcze jedno: szukaj naturalnych suplementów. Na słabe włosy i paznokcie możesz łykać tabletki lub pić herbatkę ze skrzypu, dodawać kiełki i nasiona dyni do potraw. Ten drugi wybór jest zdecydowanie bardziej korzystny.

Wszystkie powyższe zasady stosowałam i stosuję nadal. Przekopałam setki stron, artykułów i książek i wiem, co jest dla mnie dobre. Ale wiem również, że od białego makaronu się nie umiera, a chipsy i tosty z serem są nadal pyszne, więc nie zadręczam się i czasem, jak mam ochotę to jem coś "niedobrego". Różnica tkwi w tym, że ta ochota to chwilowy kaprys, który zaspokajam i nie staje się dla mnie stałą częścią życia. Oczywiście czasem przesadzę i następnego dnia czuję się fatalnie, ale sądzę, że to bardzo zdrowy objaw, który tylko upewnia mnie w przekonaniu, że na co dzień wolę swoje owsianki i pasztety bez mięsa.

Poniżej przedstawiam Wam linki do kilku najwazniejszych stron, które mnie inspirują lub dają wiedzę. Nie sugerujcie się proszę ich ogólną tematyką (niektóre są witariańskie, inne wegańskie). Nie identyfikuję się z żadną filozofią, mam swój pomysł na życie. Ale uważam, że trzeba mieć otwartą głowę i czerpać wiedzę z różnych źródeł.

http://deliciouslyella.com/
www.jadlonomia.com
http://veganpopcuisine.blogspot.com/
www.fullyraw.com (autorka tej strony ma świetny kanał na YouTube - uwielbiam ją)
http://metadieta.pl/
http://durszlak.pl/
http://qchenne-inspiracje.blogspot.com/
https://www.facebook.com/WiemyCoJemy?fref=ts
http://www.vege.com.pl/
http://quchniawege.blogspot.com/
http://smittenkitchen.com/
http://www.makecookingeasier.pl/
https://www.facebook.com/Greens4u?fref=pb&hc_location=profile_browser
http://www.rawfamily.com/blog (stąd dowiedziałam się o mocy zielonych koktajli, które codzienie piję)

Tyle. Trzymam za Was kciuki.



sobota, 6 grudnia 2014

Zapiekanka pasterska - bez mięsa

Kuchnia brytyjska to coś równie prawdziwego jak kuchnia amerykańska i Yeti. I mówię to w pełni świadoma, że moja ukochana idolka Nigella Lawson stamtąd pochodzi. Myśląc o daniach typowych dla brytyjczyków do głowy przychodzą mi:
  • angielskie śniadanie, czyli jajko sadzone, smażony bekon, fasola w sosie pomidorowym z puszki, smażone pieczarki i smażone kiełbaski...wszystko na jednym talerzu..fuj!
  • yorkshire pudding, czyli coś jak bułeczki zrobione z ciasta podobnego do naleśnikowego, które je się jako dodatek do obiadu
  • szarlotka..przepraszam..apple pie
  • fish and chips, czyli ryba w grubej panierze smażona na głębokim tłuszczu i podana z frytkami
  • chipsy o smaku octu
  • shepherd's pie, czyli zapiekanka z jagnięciny i warzyw pod warstwą ziemniaczanego puree
Tyle. Ktoś chętny? Ale ja lubię wyzwania, więc dziś zmierzę się z kuchnią brytyjską, ale w wersji wege. Zdecydowałam się na zapiekankę pasterską, czyli shepherd's pie, bo w składzie jest dużo warzyw i pomidory, a coś, co ma w sobie pomidory nie może być niesmaczne. Zamiast mięsa użyłam ciecierzycy i wyszło supersycące i rozgrzewające jesienno-zimowe danie.

Jak to zrobić:
  • 300 g ugotowanej ciecierzycy
  • 2 marchewki
  • 1 pietruszka
  • kilka suszonych grzybów
  • 250 g pieczarek
  • 1/2 pora
  • 1/2 selera
  • 1 puszka pomidorów
  • 4 ząbki czosnku
  • 1/2 kg ziemniaków
  • 1/2 szklanki tłustego mleka
  • 50 g masła
  • 2-3 łyżeczki mąki kukurydzianej lub pszennej
  • oliwa z oliwek
  • liście laurowe
  • sól pieprz, chilli, rozmaryn
Suszone grzyby zalać wrzątkiem i odstawić na 15 minut. Marchewkę, pietruszkę i selera pokroić w kostkę. Pora umyć i posiekać. Cebule pokroić w plasterki. Do garnka wlać 2-3 łyżki oliwy i wrzucić liść laurowy. Dodać warzywa i suszone grzyby pokrojone w paski. Przemieszać i zalać wodą z moczenia grzybów. Dusić pod przykryciem aż zrobią się miękkie, ale nie będą się rozpadały. W międzyczasie ziemniaki ugotować i zgnieść na puree z masłem (25g) i mlekiem. Można doprawić gałką muszkatołową, sola, pieprzem - jak kto lubi. 
Do garnka dodać pomidory w puszce, doprawić sola i pieprzem / chilli, dodać posiekany czosnek i pieczarki pokrojone w ćwiartki. Dodać mąkę i dokładnie wymieszać. Dusić jeszcze 5 minut aż sos zgęstnieje. Na końcu dodać do garnka ciecierzycę i zdjąć garnek z ognia.
Naczynie do zapiekania posmarować oliwą. Na dno wyłożyć warzywa i przykryć wszystko puree ziemniaczanym. Na wierzchu ułożyć kawałeczki masła (pozostałe 25g). Piec w temperaturze 170-180 stopni przez 30-40 minut.


SMACZNEGO!

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Jak zacząć dietę i na niej wytrwać. Do końca życia.

Na wstępie powiem, że jeśli ktoś się spodziewa znaleźć w tekście rady typu: "dużo się ruszaj", "pij dużo wody", "jedz warzywa i owoce" to się zawiedzie i będzie miał poczucie straconego czasu. Żeby nie było, że nie uprzedzałam ;)


Tak naprawdę treść tego wpisu nie będzie dotyczyła diety rozumianej jako krótkotrwały stan mający doprowadzić mnie do określonego celu (utrata wagi, wzrost wagi, poprawa kondycji, wyrównanie niedoborów pokarmowych), ale bardziej globalnie: dieta, jako moje codzienne świadome wybory wynikające z troski o samą siebie. Sama nigdy nie miałam przeciągających się problemów z nadwagą, więc nie miałam potrzeby bycia na diecie. Nie oznacza to jednak, że czułam się dobrze w swojej skórze, bo uwierzcie, że każdy, absolutnie KAŻDY ma swoje demony. Problem pojawia się wtedy, gdy nie umiemy ich oswoić i zaprzyjaźnić się z nimi, ale to jest temat na inną rozmowę..
Często jest tak, że na początku odchudzania jesteśmy zdeterminowani, zawzięci, konsekwentni i pilnujemy się wyznaczonych posiłków co do grama. Osiągamy wymarzony efekt, dieta się kończy i nagle, tracąc oparcie w postaci narzuconych z góry jadłospisów, wracamy natychmiast do dawnych nawyków i niestety wagi. Dlaczego tak jest? Dlaczego niektórzy potrzebują takiego bata nad głową, bez którego tracą orientację i zaprzepaszczają efekt, na który tak ciężko pracowali? Do tego w pełni świadomie! Przecież takie życie pod linijką na dłuższą metę jest pozbawione jakiejkolwiek radości. Już nigdy nie zjeść czegoś, co nie zostało rozpisane i przeliczone na kalorie przez jakąś obcą babę? Niemożliwe, to się nie uda...
...to naprawdę się nie uda. Dlatego zaczynając myśleć o odchudzaniu, czy w ogóle o zmianie nawyków żywieniowych, trzeba zadać sobie pytanie:
Po co ja to robię?
Dla kogo?
Co mi to da, a co mi odbierze?
Jeśli odpowiesz: "bo chcę zaimponować innym", "bo chcę, żeby inni przestali się ze mnie śmiać", "bo chcę schudnąć do wakacji", "bo chcę się podobać tej czy tamtej osobie", a na myśl o tym, z czego musisz zrezygnować kręci się łezka w oku to od razu mówię: odpuść. Nie nadszedł jeszcze czas na zmiany. Musisz chcieć zrobić to dla siebie. Zrozumieć, że fast foody, za którymi tak przepadasz niszczą Cię od środka. Obciążają Twój organizm, dostarczają mu bezwartościowej masy, z której z ogromnym wysiłkiem może wyłowić dla siebie jakieś znikome ilości cennych składników. Musisz zrozumieć, że nie jedząc cały dzień znęcasz się nad najcenniejszą osobą, jaką masz - nad samym sobą. Musisz obudzić w sobie potrzebę zadbania o siebie bez oglądania się na innych.
Mała dygresja: kiedyś po imprezie nocowała u mnie koleżanka. Rano wstałyśmy mega skacowane i zdecydowanie nie wyjściowe. Ona miała prosto ode mnie jechać na zakupy, więc wzięła prysznic, przebrała się i spędziła co najmniej pół godziny robiąc sobie pełny makijaż. Popatrzyłam na nią zdziwiona i spytałam dla kogo w tym sklepie ona się tak wylaszczyła. Na co odpowiedziała mi takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie: "Dla siebie". Wtedy nie zrozumiałam. Teraz rozumiem.
Jeśli też to rozumiesz to świetnie, możesz zacząć wprowadzać zmiany. Wiesz, że musisz o siebie zadbać i wiesz, że w tej kwestii możesz liczyć tylko na siebie. Ktoś (dietetyk, przyjaciel, rodzina) może Ci wskazać drogę, może pomóc Ci zacząć, ale resztę drogi musisz pokonać sam. Nie jest łatwo, na początku każdy się potyka, czasem upada, ale skoro stawką jest Twoje zdrowie to sam rozumiesz, jakie to ważne, by iść dalej.
I może właśnie tutaj tkwi problem powracania do dawnych nawyków po zakończeniu diety? Odchudzamy się z niewłaściwego powodu i nie skupiamy się na tym, co jemy będąc na diecie, bo nasze myśli są zajęte wyobrażaniem sobie jakie wrażenie wywoła końcowy efekt. Nie szukamy informacji na własną rękę, wierzymy całkowicie w rację swojego dietetyka zamiast ufać sobie, a dietetyka traktować jak kogoś, kto tylko wskazuje którędy iść. Przecież to nie dietetyk chudnie i wygląda coraz lepiej, to nie jest jego zasługa. Efekty nie pojawiają się dzięki diecie, tylko dzięki determinacji i silnej woli osoby, która tę dietę stosuje. Na końcu drogi będzie mogła gratulować wyłącznie sobie.
Może to dziwnie zabrzmi, ale współpracę z dietetykiem można porównać do urodzenia dziecka - położna pokazuje w szpitalu jak nakarmić, jak przewinąć, jak wykąpać, gdzie podsypać pudrem, ale po powrocie do domu dziecko jest zdane wyłącznie na nas i nikt nie biega z każdą kupką do szpitala. Musimy dać z siebie wszystko, żeby dziecku nie zrobić krzywdy i zaopiekować się nim najlepiej jak potrafimy. Mamy poradniki, książki, gazety, internet i przede wszystkim własną intuicję. To samo z dietetykiem - tym nowo narodzonym dzieckiem jestem zdrowsza, szczuplejsza, szczęśliwsza ja. I muszę teraz sama o siebie zadbać, żeby dziecko było zdrowe, piękne i rozwijało się w dobrym kierunku.
Zmiana sposobu żywienia wymaga również innego spojrzenia na jedzenie. Jeśli nabierzesz przekonania o tym, że coś Ci szkodzi to nie będziesz sięgać po to z taką przyjemnością. Jeśli będąc na diecie nauczysz się najadać mniejszymi porcjami i celebrować każdy kęs, to po jej zakończeniu samodzielnie zadecydujesz, jaka wielkość porcji jest dla Ciebie dobra. Nie chodzi o wieczne umartwianie się i odmawianie sobie wszystkiego. A zjedz sobie na zdrowie całą pizzę i popij litrem coli! Ale tylko wtedy, gdy następnego dnia wrócisz do swojego stałego, zdrowego trybu i zrobisz to z radością, a nie przymusem.
Nie jestem żadnym autorytetem, ani psychologiem. Jestem osobą, która te wszystkie problemy ma za sobą i może się pewnymi doświadczeniami podzielić. Tak, jak pisałam we wstępie, u mnie problemem nie była nadwaga. Każdy ma swoje własne powody, z których w pewnym momencie otwiera oczy i zaczyna o siebie dbać. Miałam wzloty i upadki, nadal je mam. Nie mogę się pozbyć nawyku podjadania wieczorami, chociaż wiem, że następnego dnia będę się czuła źle. Walczę z tym, pracuję i staram się. Jest lepiej. Ale chyba nikogo nie zaskoczę jeśli powiem, że samemu sobie najtrudniej jest coś rozkazać. To jest ciężka praca, początkowo kompromisy, kryzysy, wewnętrzne awantury, a z czasem zawieszenie broni i cisza na morzu, która pozwala osiągnąć wewnętrzny spokój. Warto.