Polub nas na Facebooku

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Jak zacząć dietę i na niej wytrwać. Do końca życia.

Na wstępie powiem, że jeśli ktoś się spodziewa znaleźć w tekście rady typu: "dużo się ruszaj", "pij dużo wody", "jedz warzywa i owoce" to się zawiedzie i będzie miał poczucie straconego czasu. Żeby nie było, że nie uprzedzałam ;)


Tak naprawdę treść tego wpisu nie będzie dotyczyła diety rozumianej jako krótkotrwały stan mający doprowadzić mnie do określonego celu (utrata wagi, wzrost wagi, poprawa kondycji, wyrównanie niedoborów pokarmowych), ale bardziej globalnie: dieta, jako moje codzienne świadome wybory wynikające z troski o samą siebie. Sama nigdy nie miałam przeciągających się problemów z nadwagą, więc nie miałam potrzeby bycia na diecie. Nie oznacza to jednak, że czułam się dobrze w swojej skórze, bo uwierzcie, że każdy, absolutnie KAŻDY ma swoje demony. Problem pojawia się wtedy, gdy nie umiemy ich oswoić i zaprzyjaźnić się z nimi, ale to jest temat na inną rozmowę..
Często jest tak, że na początku odchudzania jesteśmy zdeterminowani, zawzięci, konsekwentni i pilnujemy się wyznaczonych posiłków co do grama. Osiągamy wymarzony efekt, dieta się kończy i nagle, tracąc oparcie w postaci narzuconych z góry jadłospisów, wracamy natychmiast do dawnych nawyków i niestety wagi. Dlaczego tak jest? Dlaczego niektórzy potrzebują takiego bata nad głową, bez którego tracą orientację i zaprzepaszczają efekt, na który tak ciężko pracowali? Do tego w pełni świadomie! Przecież takie życie pod linijką na dłuższą metę jest pozbawione jakiejkolwiek radości. Już nigdy nie zjeść czegoś, co nie zostało rozpisane i przeliczone na kalorie przez jakąś obcą babę? Niemożliwe, to się nie uda...
...to naprawdę się nie uda. Dlatego zaczynając myśleć o odchudzaniu, czy w ogóle o zmianie nawyków żywieniowych, trzeba zadać sobie pytanie:
Po co ja to robię?
Dla kogo?
Co mi to da, a co mi odbierze?
Jeśli odpowiesz: "bo chcę zaimponować innym", "bo chcę, żeby inni przestali się ze mnie śmiać", "bo chcę schudnąć do wakacji", "bo chcę się podobać tej czy tamtej osobie", a na myśl o tym, z czego musisz zrezygnować kręci się łezka w oku to od razu mówię: odpuść. Nie nadszedł jeszcze czas na zmiany. Musisz chcieć zrobić to dla siebie. Zrozumieć, że fast foody, za którymi tak przepadasz niszczą Cię od środka. Obciążają Twój organizm, dostarczają mu bezwartościowej masy, z której z ogromnym wysiłkiem może wyłowić dla siebie jakieś znikome ilości cennych składników. Musisz zrozumieć, że nie jedząc cały dzień znęcasz się nad najcenniejszą osobą, jaką masz - nad samym sobą. Musisz obudzić w sobie potrzebę zadbania o siebie bez oglądania się na innych.
Mała dygresja: kiedyś po imprezie nocowała u mnie koleżanka. Rano wstałyśmy mega skacowane i zdecydowanie nie wyjściowe. Ona miała prosto ode mnie jechać na zakupy, więc wzięła prysznic, przebrała się i spędziła co najmniej pół godziny robiąc sobie pełny makijaż. Popatrzyłam na nią zdziwiona i spytałam dla kogo w tym sklepie ona się tak wylaszczyła. Na co odpowiedziała mi takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie: "Dla siebie". Wtedy nie zrozumiałam. Teraz rozumiem.
Jeśli też to rozumiesz to świetnie, możesz zacząć wprowadzać zmiany. Wiesz, że musisz o siebie zadbać i wiesz, że w tej kwestii możesz liczyć tylko na siebie. Ktoś (dietetyk, przyjaciel, rodzina) może Ci wskazać drogę, może pomóc Ci zacząć, ale resztę drogi musisz pokonać sam. Nie jest łatwo, na początku każdy się potyka, czasem upada, ale skoro stawką jest Twoje zdrowie to sam rozumiesz, jakie to ważne, by iść dalej.
I może właśnie tutaj tkwi problem powracania do dawnych nawyków po zakończeniu diety? Odchudzamy się z niewłaściwego powodu i nie skupiamy się na tym, co jemy będąc na diecie, bo nasze myśli są zajęte wyobrażaniem sobie jakie wrażenie wywoła końcowy efekt. Nie szukamy informacji na własną rękę, wierzymy całkowicie w rację swojego dietetyka zamiast ufać sobie, a dietetyka traktować jak kogoś, kto tylko wskazuje którędy iść. Przecież to nie dietetyk chudnie i wygląda coraz lepiej, to nie jest jego zasługa. Efekty nie pojawiają się dzięki diecie, tylko dzięki determinacji i silnej woli osoby, która tę dietę stosuje. Na końcu drogi będzie mogła gratulować wyłącznie sobie.
Może to dziwnie zabrzmi, ale współpracę z dietetykiem można porównać do urodzenia dziecka - położna pokazuje w szpitalu jak nakarmić, jak przewinąć, jak wykąpać, gdzie podsypać pudrem, ale po powrocie do domu dziecko jest zdane wyłącznie na nas i nikt nie biega z każdą kupką do szpitala. Musimy dać z siebie wszystko, żeby dziecku nie zrobić krzywdy i zaopiekować się nim najlepiej jak potrafimy. Mamy poradniki, książki, gazety, internet i przede wszystkim własną intuicję. To samo z dietetykiem - tym nowo narodzonym dzieckiem jestem zdrowsza, szczuplejsza, szczęśliwsza ja. I muszę teraz sama o siebie zadbać, żeby dziecko było zdrowe, piękne i rozwijało się w dobrym kierunku.
Zmiana sposobu żywienia wymaga również innego spojrzenia na jedzenie. Jeśli nabierzesz przekonania o tym, że coś Ci szkodzi to nie będziesz sięgać po to z taką przyjemnością. Jeśli będąc na diecie nauczysz się najadać mniejszymi porcjami i celebrować każdy kęs, to po jej zakończeniu samodzielnie zadecydujesz, jaka wielkość porcji jest dla Ciebie dobra. Nie chodzi o wieczne umartwianie się i odmawianie sobie wszystkiego. A zjedz sobie na zdrowie całą pizzę i popij litrem coli! Ale tylko wtedy, gdy następnego dnia wrócisz do swojego stałego, zdrowego trybu i zrobisz to z radością, a nie przymusem.
Nie jestem żadnym autorytetem, ani psychologiem. Jestem osobą, która te wszystkie problemy ma za sobą i może się pewnymi doświadczeniami podzielić. Tak, jak pisałam we wstępie, u mnie problemem nie była nadwaga. Każdy ma swoje własne powody, z których w pewnym momencie otwiera oczy i zaczyna o siebie dbać. Miałam wzloty i upadki, nadal je mam. Nie mogę się pozbyć nawyku podjadania wieczorami, chociaż wiem, że następnego dnia będę się czuła źle. Walczę z tym, pracuję i staram się. Jest lepiej. Ale chyba nikogo nie zaskoczę jeśli powiem, że samemu sobie najtrudniej jest coś rozkazać. To jest ciężka praca, początkowo kompromisy, kryzysy, wewnętrzne awantury, a z czasem zawieszenie broni i cisza na morzu, która pozwala osiągnąć wewnętrzny spokój. Warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz