Polub nas na Facebooku

piątek, 29 marca 2013

Pasta rybno-jajeczna do kanapki

Trochę wiosennie, trochę świątecznie, taki zdrowy mix. Nie wiem jak Was, ale mnie już ta zima przygnębia. Żarty typu "Piękną mamy zimę tej wiosny" przestały mnie bawić w chwili, gdy przekroczyliśmy magiczną datę 21 marca. Tym bardziej, że jeśli sytuacja się nie zmieni to świeżymi truskawkami i rzodkiewką będziemy mogli cieszyć się chyba w lipcu :( 
Przez to niekończące się przesilenie wiosenne ogarnęła mnie ogólna beznadzieja i nie chce mi się ani gotować, ani pisać postów ani poświęcać czasu na jakieś kreatywne i rozwojowe czynności. Dajcie mi pakę chipsów, wygodną kanapę, kocyk w pepitkę i pilota i obudźcie jak już będzie powyżej 10 na plusie...

Jak to zrobić:
  • 200 g wędzonej makreli
  • 2 jajka na twardo
  • garść świeżutkiej rzeżuchy
  • kawałeczek posiekanej papryczki chilli
  • mały kubeczek gęstego jogurtu naturalnego
  • sól do smaku
Rybę pozbawić ości, a następnie razem z jajkiem i jogurtem dokładnie rozgnieść widelcem i wymieszać. Dodać chilli i rzeżuchę i delikatnie wymieszać. Posolić do smaku. Najlepiej smakuje po "przegryzieniu się" przez godzinę w lodówce z razowym chlebkiem. Dziękuję. Dobranoc.




SMACZNEGO!

czwartek, 28 marca 2013

Widelcem po mapie - Korea Południowa. Przepis na kimchi.

O kuchni koreańskiej pisałam co nieco tutaj (KLIK). Przyznaję jednak, że nie wysiliłam się wtedy specjalnie, więc dziś nadrabiam straty i zapraszam do zapoznania się z ciekawym tematem koreańskich przystawek. Za wsparcie przy tworzeniu posta oraz za apetyczne zdjęcia jedzenia prosto z koreańskiego stołu dziękuję Gosi :)

W Korei każde większe danie rozpoczyna się od serii przystawek, którymi możemy się do woli raczyć. W  restauracjach jest przyjęty zwyczaj podawania ich, nawet jeśli nie zostały zamówione, najczęściej bez konieczności płacenia, a gdy się skończą to bardzo często nieodpłatnie dostajemy dokładki. Taka kulinarna tradycja pokazuje jak bardzo w kuchni Korei przystawka "zrosła się" z posiłkiem i osobiście nie miałabym nic przeciwko przejęciu takiego zwyczaju na naszym rodzimym podwórku. Dzięki temu biesiadujący przy stole goście zawsze mogą sobie coś "dziabnąć" w oczekiwaniu na kolejne zamówione potrawy lub dowolnie dołączać przystawki do spożywanego dania. Bardzo popularnym sposobem jedzenia jest zawijanie w liść  (sałaty, pokrzywy, czy jakiejkolwiek innej rośliny uznanej w Korei za jadalną - a jest tego dużo) kuleczki ryżu z ostrą pastą paprykową, czosnkiem i kawałkiem wybranej przystawki, po czym ładowanie takiego "gołąbka" na raz do ust. Jedzenie wszystkiego w jednym momencie sprawia, że smaki się mieszają, przenikają i tworzą prawdziwe niebo w gębie. Tylko spójrzcie:













Na zdjęciach powyżej widać stoły zastawione przystawkami. Czy te wszystkie małe miseczki z kolorowym jedzeniem w środku nie są piękne i zachęcające do siedzenia godzinami przy stole?

Pisząc o kuchni koreańskiej  trzeba zacząć od tego, że w Korei jada się praktycznie wszystko. Poczynając od morskich stworków, alg i wodorostów poprzez liście, kwiaty i korzenie najróżniejszych roślin, warzywa, owoce aż po mięso i ryż..dużo ryżu - Koreańczyk daniem bez ryżu po prostu się nie naje. Dodatkowo dania są zawsze ostro doprawione i bardzo mocno czosnkowe, co daje się we znaki nieprzyzwyczajonym przybyszom z innych krajów szczególnie podczas podróży w zatłoczonych środkach komunikacji miejskiej. Tę różnorodność składników widać doskonale przeglądając typowe koreańskie przystawki. I tak, na stole znajdziemy na przykład: pokrojoną w plastry marynowaną rzepę, szpinak, kiełki wszelkiej maści, marynowane korzonki, żeńszeń, korzeń oraz kwiaty lotosu, ośmiorniczki, jaja przepiórcze marynowane z czosnkiem i sosem sojowym i oczywiście kimchi! Kimchi w Korei jest wszędzie - każdy to zna, każdy lubi, dodawane jest do wielu dań oraz jedzone solo na potęgę. Można powiedzieć, że to niemal narodowe danie Koreańczyków. I tu przechodzimy do sedna postu: czym jest to kimchi? Brzmi dziwnie, z niczym się nie kojarzy...a to nic innego jak kiszona kapusta pekińska z dodatkiem przypraw i koreańskiej ostrej pasty chilli. Coś jak nasza kiszona kapusta, ale o wiele WIELE bardziej aromatyczne i zdecydowane w smaku. Poza podawaniem kimchi w roli przystawki można je smażyć na patelni, zawijać z odrobiną ryżu w plastry mięsa lub dodać do bibimbapu (przepis tutaj).
Pierwszy raz spróbowałam kimchi u Gosi. Szczerze mówiąc nie pamiętałam dokładnie smaku, ale za to pamiętałam, że było dobre i to wystarczyło do podjęcia próby.

Przepis zaczerpnęłam stąd (KLIK). Na tej stronie znajdziecie też zdjęcia z każdego etapu przygotowania, które z pewnością ułatwią pracę. Ja podaję wersję kimchi minimalnie różniącą się od tej na stronie ze względu na brak niektórych składników. Swoje kimchi zrobiłam na próbę z połowy składników oryginalnego przepisu. Wyszło naprawdę super, choć po otwarciu pojemnika po procesie kiszenia ulotnił się zapaszek, który na bank wypłoszył wszystkie wampiry z całego województwa...dużo czochu! :)

Tutaj: KLIK znajdziecie całą masę przykładów koreańskich przystawek. Strona jest niestety po koreańsku, ale można skorzystać z tłumaczenia przez google, żeby mieć jako takie pojęcie co jest na pokazanych talerzach. A zresztą już samo patrzenie na te kolorowe smakołyki to czysta przyjemność :)

Zainteresowany tematem? Zapraszam tutaj: KLIK

Jak to zrobić:
  • 1 duża kapusta pekińska
  • 3 łyżki soli
  • 1/2 główki czosnku
  • 1 mała cebula
  • 5 gałązek grubego szczypioru (takiego jak w dymce)
  • łyżeczka imbiru w proszku
  • 2-3 łyżki pasty chilli (do kupienia na przykład tutaj: KLIK)
  • 1 łyżka sosu rybnego
  • 1 łyżka octu ryżowego (pominęłam)
  • kilka łyżek soku z kiszenia kapusty
Kapustę przeciąć na pół i dokładnie umyć. Po osuszeniu wyciąć głąb i pokroić w poprzeczne paski o grubości ok. 2 cm. Wrzucić kapustę do foliowego worka i wsypać sól. Dokładnie wetrzeć sól w kawałki kapusty aż zaczną puszczać sok. Spróbować i ewentualnie dosolić (u mnie 3 łyżki wystarczyły). Worek dokładnie zawinąć, włożyć do pojemnika lub do miski i docisnąć (ja przycisnęłam mniejszą miską). Odstawić na 6 godzin.
Przed końcem pierwszego etapu kiszenia pokroić szczypior w cienkie skośne paski, cebulę cienko pokroić w piórka oraz czosnek przecisnąć przez praskę. W misce wymieszać pastę chilli z sosem rybnym, octem, imbirem w proszku oraz sokiem z kapusty (po wyjęciu kapusty z worka). W misce dokładnie wymieszać rękami kapustę z pozostałymi dodatkami i przełożyć do szczelnego plastikowego pojemnika. Odstawić na 5-6 dni w chłodne miejsce. Po upływie tego czasu kimchi jest gotowe i można przełożyć do słoików. Przechowywać w lodówce.
Do mojego kimchi dodałam 3 łyżki pasty paprykowej i wyszło bardzo ostre. Dlatego proponuję ilość tego składnika dobrać do swojego gustu i wytrzymałości na ogień w gębie.




SMACZNEGO!

wtorek, 19 marca 2013

Przystawka z cykorii z serem wędzonym

Gorzka, nielubiana i niedoceniana cykoria ma w naszym domu tylko jednego amatora - Arni, lat 2 (lub 3), gatunek: świń morski. Oj on to by oddał wszystko za kilka listków! Jeśli jednak chodzi o mnie i o Darka to raczej omijamy to warzywo szerokim łukiem, choć powszechnie wiadomo, że jest bardzo zdrowe i niskokaloryczne. Ale ta goryczka...bleeee...
Co innego Francuzi. Oni cykorię uwielbiają i przyrządzają bardzo często - głównie na ciepło. To właśnie podczas pobytu w Paryżu po raz pierwszy zetknęłam się z duszoną cykorią i pomimo, że była całkiem zjadliwa, bo traci większość nieprzyjemnego gorzkiego posmaku, to w domu jeszcze nigdy jej nie przyrządzałam. Poza tym u nas cykoria jest dość droga, co również stanowi pewną okoliczność łagodzącą. Tym razem jednak postanowiłam podjąć wyzwanie i przyrządzić cykorię na ciepło w formie całkiem sycącej przystawki. Obawiałam się wyników tego eksperymentu, ale wyszedł na tyle pozytywnie, że przekazuję Wam do wypróbowania.

Jak to zrobić (4 porcje):
  • 2 główki cykorii
  • 8 plastrów wędzonego sera
  • płat ciasta francuskiego
  • łyżeczka miodu
  • sól i pieprz
  • 2 łyżki oleju do smażenia
Cykorie przekroić na pół i oprószyć solą i pieprzem od strony przecięcia. Na patelni rozgrzać olej i ułożyć cykorie przecięciem w dół. Podsmażyć minutkę, podlać 1/2 szklanki wody i przykryć. Gdy woda nieco odparuje znów podlać wodą i dodać łyżeczkę miodu. Dokładnie przemieszać i odwrócić cykorie. Znów przykryć. Teraz trzeba pilnować, bo miód łatwo się przypala. Co jakiś czas podlewać cykorie wodą i przewracać aż będą całkowicie miękkie. Piekarnik rozgrzać do temperatury 150 stopni. Z ciasta francuskiego wyciąć prostokąty nieco większe niż połówki cykorii. Na każdym kawałku ciasta ułożyć na środku po 2 plastry sera, na to położyć miękką cykorię i zawinąć brzegi (ale nie tak, żeby przykryły cykorię!). Wstawić do piekarnika na 20 minut lub aż ciasto się zezłoci. Podawać na ciepło (choć na zimno też są niezłe).



SMACZNEGO!

piątek, 15 marca 2013

Serniczki z patelni - przepyszne!!

Czy ja mówiłam, że wraz z wyrwaniem zęba trzeba się pożegnać z dobrym jedzeniem? W takim razie zacytuję pewną panią polityk: "WRRRRRÓC!" Cofam. Fakt, wczoraj byłam na kaszkach i gerberkach, ale lekarz w zaleceniach napisał mi "Stosować dietę chłodną i miękką", a nikt nie powiedział, że jedyne dozwolone potrawy to papki. Pomogła mi moja nieoceniona muza Nigella i odcinek jej programu "Forever summer with Nigella: White". I tak dziś od samego rana mogłam się cieszyć genialnym śniadaniem, słodkim, pysznym i co najważniejsze wszystko zgodnie z zaleceniami :)
Placuszki są naprawdę boskie! Bardzo zachęcam do spróbowania. Smakują jak delikatne, waniliowe, rozpływające się w ustach serniczki. Proponuję podać je z kwaskowatymi owocami, bo same w sobie są bardzo łagodne w smaku i potrzebne jest im towarzystwo czegoś bardzo wyrazistego. Ja przygotowałam sosik z czarnej porzeczki z miodem. Pasowało idealnie :)
PS. Jest to śniadaniowa propozycja skierowana przede wszystkim do kobiet. Nie oszukujmy się, facet nawet nie poczuje jak kilka takich lekkich puszystych placuszków wpadnie mu do brzucha. Darek musiał dopchnąć jogurtem, a i tak wstając od stołu marzył jeszcze o kanapce z szynką :) obiecuję, że następna śniadaniowa propozycja będzie dostosowana do wymagających męskich apetytów.

Jak to zrobić:
  • 250 g ricotty
  • 125 ml mleka
  • 2 jajka
  • łyżka esencji waniliowej
  • 5-6 łyżek mąki
  • 2 łyżki cukru
  • szczypta soli
  • 2 szklanki czarnych porzeczek (u mnie mrożone)
  • 1/2 szklanki miodu
  • 1/2 szklanki wody
  • 3 łyżeczki mąki ziemniaczanej
W misce wymieszać ser, mleko, esencję waniliową i mąkę. Białka oddzielić od żółtek. Żółtka wmieszać do pozostałych składników, a białka ubić na sztywną pianę dodając pod koniec ubijania cukier (żeby powstała taka kremowa piana jak na bezy). Delikatnie połączyć masę serową z pianą. Na rozgrzanej patelni z odrobinką tłuszczu smażyć małe placuszki.
W międzyczasie w garnku wymieszać owoce z miodem i wodą i postawić na średnim ogniu. Gdy masa owocowa zawrze dosypać mąkę ziemniaczaną i dokładnie wymieszać. Pogotować kilka minut i wyłączyć.
Placuszki podawać polane sosem owocowym.



SMACZNEGO!

środa, 13 marca 2013

Łosoś w kokosie i pożegnanie z dobrym jedzeniem...

Jakiś czas temu pisałam o moim rosnącym zębie, który niesamowicie uprzykrzał mi życie. Na szczęście na nartach ząb dał mi odetchnąć, ale zrobił to tylko po to, żeby tuż po powrocie uderzyć ze zdwojoną siłą. No i stało się nieuniknione - dziś idę do dentysty, żeby raz na zawsze pozbyć się problemu. Myśl o usuwaniu poczciwej ósemki wpędziła mnie w smętny nastrój - w końcu jakby nie patrzeć to jest część mnie, która już nie powróci. Ale z drugiej strony może to i lepiej...
Nauczona doświadczeniami po pozbyciu się poprzedniego zęba mądrości wiem, że skutki tego zabiegu odczuwa się tygodniami, a przez pierwszych kilka dni można się pożegnać z jedzeniem wymagającym gryzienia (witajcie kaszki, papki i zupki-kremy). Dlatego na ostatni obiad przed godziną zero przygotowałam  sobie niemal królewskie danie - łososia doprawionego po azjatycku w pysznej kokosowej panierce. Do tego ryż jaśminowy i blanszowane brokuły (rukola posłużyła wyłącznie za dekorację, ale może też byłaby smaczna w tym zestawieniu?) i nagle myśl o zbliżającej się męczarni staje się nawet do zniesienia.

Jak to zrobić (2 porcje):
  • 250 g łososia
  • 3-4 łyżki sosu sojowego
  • kawałek papryczki chilli
  • sok z 1/2 cytryny + otarta skórka
  • łyżeczka cukru
  • 1/2 łyżeczki imbiru w proszku lub łyżeczka świeżego startego imbiru
  • wiórki kokosowe
  • oliwa z oliwek lub inny dowolny olej roślinny
Łososia podzielić na 2 porcje. W dużym płaskim talerzu połączyć wszystkie składniki oprócz kokosa. Sos sojowy dozować według uznania - jeśli marynata wyjdzie zbyt słona można dodać wody. Ułożyć łososia w marynacie, polać nią niezanurzone części łososia i odstawić na 15 minut. Rozgrzać piekarnik do 170 stopni. Naczynie żaroodporne wyłożyć folia aluminiową i skropić oliwą lub olejem. Wyjąć łososia z marynaty i obtoczyć w wiórkach kokosowych. Ułożyć w naczyniu, wstawić do piekarnika (bez przykrycia) i piec 15-20 minut.



SMACZNEGO!

sobota, 9 marca 2013

Razowy makaron z góralskim pesto i pomidorami

Lubię zimę - naprawdę! Lubię śnieg, mróz, skrobanie rano szyb w samochodzie..wszystkie uroki tej pory roku przyjmuję z radością aż do końca lutego. Po tym terminie na widok śniegu zaczynam się irytować, a mróz wywołuje u mnie nerwowe zgrzytanie zębami. I uważam, że w takiej chwili jest wręcz wskazane, aby sprawiać sobie możliwie jak najwięcej przyjemności - choćby najdrobniejszych. Ja na przykład postanowiłam wybrać się na kulinarną wycieczkę pod samiuśkie Tatry. Danie jest niezwykle proste i bardzo szybkie w przygotowaniu, ale jednocześnie jest pyszne i bardzo bardzo aromatyczne. Najlepiej użyć oryginalnego oscypka, ale jeśli aktualnie nie macie dostępu do tych serków to z powodzeniem można użyć dowolnego wędzonego sera. Taki obiad popity kubkiem gorącej herbaty z prądem lub kuflem dobrego zimnego piwa skutecznie odgania wszystkie smutki i natychmiast wprawia w dobry nastrój - polecam :)
A Wy? Jakie macie metody radzenia sobie z przygnębiającym powrotem zimy?

Jak to zrobić (2 porcje):
  • 200 g makaronu razowego
  • 2 łyżki startego oscypka + trochę do posypania
  • mały pęczek natki pietruszki
  • 12 orzechów włoskich
  • 1 ząbek czosnku
  • olej roślinny (o jakimś neutralnym smaku - u mnie rzepakowy)
  • 12 pomidorków koktajlowych
  • sól i pieprz - proponuję dodać duuuużo pieprzu i uważać z solą, bo oscypek sam w sobie jest słony jak diabli!
Makaron ugotować al dente. W blenderze dokładnie zmiksować obrane z łupinek orzechy włoskie z oscypkiem, pieprzem, czosnkiem i natką. Należy też dodać tyle oleju, żeby powstał gęsty sos (ale nie za dużo, żeby nie powstała nam tłusta rzadka ciapa). Makaron odcedzić i przełożyć z powrotem do garnka. Zalać sosem i dokładnie wymieszać. Dosolić do smaku. Pomidorki pokroić w ćwiartki i również wmieszać do makaronu. Wyłożyć na talerze i posypać odrobiną tartego oscypka oraz natką pietruszki.



SMACZNEGO!

wtorek, 5 marca 2013

Z okazji urodzin rozdajemy prezenty!!

Podczas gdy my moczyliśmy się w termalnych basenach Tatralandii nasz blog skończył roczek! Strasznie szybko to wszystko zleciało i mam wrażenie, że nie zrobiłam połowy potraw, które sobie zaplanowałam! Nie wiem jak Darek, ale on raczej nic specjalnie nie planował tylko jak zwykle szedł na żywioł :)
Pierwsza refleksja po roku blogowania: to nie jest takie proste. Blog to taki stwór, któremu trzeba poświęcić naprawdę dużo czasu, szczególnie pomiędzy postami. Poszukiwanie inspiracji, oryginalnych przepisów, motywacji w mroczne zimowe dni jest wyjątkowo czasochłonne! Do tego robienie dobrych i apetycznych zdjęć, które wcześniej wydawało mi się wyłącznie kwestią aparatu (wiedzieliście, że nie wystarczy po prostu mieć lustrzanki, żeby robić dobre zdjęcia? Bo ja nie...) Ile to razy w ciągu tego roku chciałam wszystko rzucić w cholerę po kolejnym niejadalnym wynalazku, spalonym cieście czy innym nieudanym przepisie!
Ale ale! Blog to również satysfakcja i duma! To skakanie pod chmury z radości, że Wykrywacz Smaku zaakceptował moje zdjęcie. Bez bloga pewnie nie spróbowałabym diety wegetariańskiej i tych wszystkich bezmięsnych strączkowo-warzywnych cudów. Zmusił mnie do uruchomienia ukrytych i uśpionych pokładów kulinarnej odwagi i fantazji. Gdyby nie chęć próbowania czegoś nowego i przełamywania barier pewnie nigdy nie kupiłabym rękawa cukierniczego i nie upiekłabym muffinek. Nie odwiedziłabym tylu wspaniałych blogów kulinarnych (jak mogłam wcześniej żyć nie wiedząc o ich istnieniu??) A Darek? Myślę, że bez motywacji w postaci bloga nie przyrządziłby własnoręcznie śledzi na wigilię w 3 różnych smakach (bo po co, jak w sklepie jest tego tyle...). Nie odważyłby się wziąć za dziczyznę, która wychodzi mu teraz świetnie i nie uwierzyłby, że strączkowe kotlety mogą smakować jak mięso.
Podsumowując, mijający rok traktuję jak rok prób i błędów. Rok poszukiwania pomysłu na bloga i na swoją kuchnię i na siebie. Teraz pora rozwinąć skrzydła :)

No dobra, my tu gadu gadu, a gdzie te obiecane prezenty? - spytacie. Spokojnie, o niczym nie zapomniałam. Chciałabym z okazji naszych urodzin zaprosić wszystkich odwiedzających nas blogerów do zabawy. Nazywa się "Podaj dalej" i wzięłam w niej udział na blogu Magdy z pięknego bloga Silver Teaspoon. Aby otrzymać prezent nie trzeba lubić żadnego fanpage'u, linkować na swoim blogu ani wymyślać przepisu. Trzeba po prostu zostawić komentarz, w którym wyrazicie chęć przyłączenia się do zabawy oraz podać zabawę dalej na swoim blogu obdarowując kolejnych blogerów. Pierwsze 2 osoby otrzymają od Ja tu gotuję! drobne niespodzianki. Podpowiem tylko, że Magda zrobiła mi naprawdę fantastyczny prezent i mam nadzieję, że obdarowane przez nas osoby będą równie szczęśliwe!

Nasze zdrowie :)
Zaczynamy! Kto chce prezent?