Polub nas na Facebooku

wtorek, 28 stycznia 2014

Pigułki na zdrowie, czyli suplementy "na ucha swędzenie i tyłka bolenie"

Dziś post niekulinarny, ale z jedzeniem ściśle związany. Przymierzałam się do niego już od dawna oczekując na odpowiedni poziom irytacji i ten moment własnie nadszedł. Chodzi oczywiście o zalewające nas z każdej strony suplementy. A skąd irytacja? Już wyjaśniam...

http://healthylivingkenya.wordpress.com/
Suplementy diety to takie sprytne produkty, które nie są lekami, więc koncerny farmaceutyczne mają pełną dowolność w dobieraniu ich składu i testowaniu (bądź nie testowaniu) skuteczności. Krótko mówiąc są to preparaty, które w teorii mają nam pomóc uzupełnić braki pokarmowe, pozbyć się jakiejś dolegliwości lub sprawić, że będziemy piękni, ale jedyną gwarancją sukcesu jest obietnica producenta. Z zaufanych źródeł w przemyśle farmaceutycznym wiem, że często substancji czynnej w suplemencie jest zaledwie ułamek procenta, przez co ich łykanie jest kompletnie bezcelowe, ale naiwni konsumenci widząc uśmiechnięte buzie w telewizji dają się zwodzić i pełni nadziei szturmują apteki w poszukiwaniu cudownych pigułek na wszystko. I biznes się kręci, co widać (i słychać) aż zbyt wyraźnie w telewizji, radiu i gazetach. Wczoraj na przykład policzyłam ile reklam suplementów diety usłyszałam w radiu w drodze do pracy. W obie strony zajmuje mi ona około 1,5 godziny i przez ten czas zapoznałam się z cudownym działaniem aż 10 różnych  (nie liczę powtórek) preparatów na sen, na koncentrację, na przeziębienie, na brak apetytu, na zimne stopy, na ból gardła, czy żylaki i ciężkie nogi. Do wyboru do koloru! I powiem Wam, że jestem przerażona, bo tak ogromna ilość reklam oznacza, że ludzie naprawdę to kupują! 

Żeby uzmysłowić Wam jak łatwo dajemy się nabrać przedstawiam poniżej kilka wybranych hitów:
  • suplement witaminowy mający w składzie "warzywa, owoce i zioła": reklamowany zarówno w telewizji, jak i w radiu. Uśmiechnięta Pani Dietetyczka zapewnia, że te cudowne tabletki dadzą nam zdrowie i siłę, których tak bardzo potrzebujemy. Przekaz jest prosty: człowieku, 5 porcji warzyw i owoców dziennie to przeżytek! Weź jedną naszą tabletkę i olej zieleninę - przez resztę dnia możesz wpychać w siebie chipsy, pizzę i colę. Witamy w grubasowym El Dorado!
  • tran dla dzieci, "bo chcę, żeby moja córeczka była mądra": tak tak, tylko nasz tran to zapewni. Rzuć książki w kąt, daj dziecku laptopa, idźcie razem wałęsać się przez cały weekend po galeriach handlowych! W końcu każda chwila spędzona z dzieckiem jest bezcenna! Nie trać czasu na jakies tam kreatywne zabawy, wspólne czytanie książek...łyżka tranu to gwarantowane +1 do mądrości!
  • suplement na "regulację termiczną": zimne stopy i dłonie spędzają Ci sen z powiek? Nie możesz normalnie żyć? Mamy na to radę! Nasze genialne pigułki rozwiążą Twój problem (oczywiście dopóki będziesz je stosował). Niepotrzebna Ci już kawa ani ćwiczenia fizyczne na poprawę krążenia, weź suplement, siedź dalej na kanapie i czuj jak ciepło naszej pigułki rozgrzewa Cię od środka! Poza tym nie branie żadnych suplementów to w dzisiejszych czasach straszny obciach! Jeśli jesteś w grupie "nie biorących" to lepiej szybko uświadom sobie, że zimne stopy to niezwykle groźna przypadłość i zacznij łykać razem z nami.
  • tabletki/herbatki na wątrobę: przyspieszają trawienie i redukują uczucie pełności. Teraz możesz kontynuować biesiadę przy stole pełnym tłustych, ciężkich potraw i wpychać w siebie bez opamiętania ogromne ilości nadprogramowych kalorii. Jedz do woli, a kiedy poczujesz, że już nie możesz więcej, połknij naszą tabletkę i jedziemy dalej! Wskoczyły nadprogramowe kilogramy? Nie stresuj się, bo oto mamy dla Ciebie...
  • niezawodne tabletki na odchudzanie: nie takie jak inne, bo osobne na dzień i na noc. I o nic juz się nie martw, schudną za Ciebie.
  • preparat na regulację poziomu glukozy we krwi: no tak, to rzeczywiście powszechny problem. Chętka na słodycze spowodowana wahaniem poziomu glukozy we krwi bywa czasem nie do przezwyciężenia, ale kto by się tam bawił w jakieś regularne posiłki, które naturalnie go stabilizują. Jest dużo łatwiejszy sposób: połknij suplement i możesz swobodnie żyć sobie dalej jedząc raz dziennie bez narażania się na niestabilną glukozę.
  • magnez "naturalny": doskonała alternatywa dla tych preparatów, w których magnez jest "produktem syntezy chemicznej". W naszej tabletce magnez ma certyfikat bio i eko i zbieramy go na plantacjach w Południowej Afryce. A że niby magnez jest w orzechach i gorzkiej czekoladzie? No daj spokój człowieku, orzechy trzeba pogryźć, a od czekolady przecież się tyje...
I na koniec mój absolutny faworyt:
  • suplement diety likwidujący "kaszel palacza": do tego polecany przez lekarza! Tak tak, rzucanie palenia jest już niemodne! Lubisz palić? Palisz 1,2,3 paczki dziennie? No to pewnie doskwiera Ci kaszel prawda? Rak? Jaki rak, o czym Ty mówisz! To na pewno tylko zwykły kaszel palacza, którego pozbędziesz się łykając nasze pigułki. Twoje płuca nie będą Ci już doskwierać, poza tym kto by się tak martwił płucami, gdy wśród skutków palenia masz w perspektywie nowotwór gardła, języka, zawał serca, zniszczoną skórę...
I co Wy na to? To nie są żadne wymysły, powyższe przykłady są rzeczywistymi, funkcjonującymi na rynku produktami, które mają swoich odbiorców wśród nas, konsumentów. Dlatego chciałabym przemówić do rozsądku Wam, Waszym bliskim, przyjaciołom i znajomym: nie dajmy się oszukiwać i przestańmy trwonić pieniądze na takie bzdety! Postawmy na dobrą żywność i mądre jedzenie. Wystarczy odrobina wiedzy i dobrej woli, żeby wszystkie niezbędne substancje odżywcze dostarczyć sobie z codziennymi posiłkami. Nasze zdrowie jest najważniejsze, ale zapewnijmy je sobie sami, bez pomocy sztucznych, chemicznych wspomagaczy. Po leki sięgajmy w przypadku naprawdę poważnych chorób, ale póki co dbajmy o siebie samodzielnie, bo

W ZDROWYM CIELE ZDROWY ROZSĄDEK!

niedziela, 26 stycznia 2014

Nocne smakołyki - pudding z chleba z czekoladą

Sobota była pracowitym dniem. Najpierw noc przerywana nieplanowanymi pobudkami w okolicach 4 rano, potem pół dnia poświęcone na załatwianie, przymierzanie, zamarzanie, odmarzanie i modlitwy do samochodowych bogów, żeby jeszcze tym razem Almerka odpaliła...wróciłam do domu i opadłam z sił. Zregenerowałam się sałatką (kto śledzi Facebooka ten wie, że była zacna), ale nadal chodziła za mną ogromna chęć na COŚ. My kobiety czasem tak mamy, że dopóki tej chęci nie pokonamy, nie zaznamy spokoju. A pokonać można na 2 sposoby: zawziąć się i zająć czymś innym czekając aż minie, albo spróbować znaleźć to COŚ na co aktualnie mamy ochotę i to zjeść. Osobiście zdecydowanie wolę opcję numer dwa :)
Tym razem, pomimo braku talentu do pieczenia, postawiłam właśnie na wypieki. Ale zanim przejdę do mojego nocnego smakołyku, najpierw krótkie wprowadzenie. Jakiś czas temu, niezrażona wcześniejszymi porażkami, upiekłam bułeczki według przepisu Nigelli Lawson. Jej potrawy to moim zdaniem pewniaki i bez obaw po nie sięgam, wiedząc, że efekt mnie zadowoli. Bułeczki potraktuję, jako wyjątek potwierdzający regułę, gdyż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Owszem, bułeczki nie wyszły, ale to, co upiekłam z nich po tym, jak całkowicie się zeschły już tak. Jeśli więc macie w domu jakiś czerstwy chleb, którego szkoda Wam wyrzucić i nie zbieracie suchego chleba dla konia, to zróbcie sobie ten pudding. Przepis oczywiście od mojej niezawodnej Nigelli.

Jak to zrobić:
  • 5 czerstwych kajzerek (tylko nie całkowicie wysuszonych)
  • 250 ml kremówki (śmietany 36%)
  • 250 ml mleka 3,2%
  • 50 g gorzkiej czekolady
  • 100 g cukru
  • 2 jajka
  • ekstrakt waniliowy
Cukier wsypać do garnka i postawić na ogniu. Pilnować, żeby się nie przypalił! Gdy zacznie rozpuszczać się i nabierać jasnobrązowej barwy wlać do garnka mleko i śmietanę oraz ekstrakt waniliowy. Na początku cukier momentalnie stwardnieje, ale w miarę podgrzewania zacznie się ładnie rozpuszczać. Gdy zniknie całkowicie zdjąć garnek z ognia i wystudzić. Kajzerki pokroić w grube plastry i ułożyć w naczyniu do zapiekania. Czekoladę posiekać i posypać nią bułki. Kiedy śmietana i mleko w garnku przestygną, wbić do nich jajka i dokładnie wymieszać trzepaczką. Zalać masą kajzerki i zostawić na 10-15 minut aż wchłoną większość płynu. W międzyczasie piekarnik rozgrzać do 170 stopni i piec pudding przez ok. 20 minut. Podawać z jogurtem naturalnym lub śmietaną. Można posypać cynamonem.



SMACZNEGO!

czwartek, 23 stycznia 2014

Przepis na lasagne

Kuchnia włoska to jedna z najpopularniejszych kuchni świata. Przede wszystkim dlatego, że jest smaczna. Opiera się na świeżych, sezonowych i ogólnodostępnych składnikach, których różnorodność sprawia, że można je dowolnie wymieniać i każdy znajdzie coś dla siebie. Poza tym kuchnia włoska jest bardzo prosta. Nie wykorzystuje skomplikowanych technik kulinarnych, ani nie wymaga szczególnych umiejętności. Gotowanie po włosku jest radosne i spontaniczne, pozwala wyjść poza ramy przepisu, wymienić składniki na inne i cieszyć się dobrym jedzeniem. Fakt, nie zawsze jest zdrowa i często za sprawą tony sera i makaronu potrawy są tłuszczowo-węglowodanową bombą. Warto jednak pamiętać, że kuchnia śródziemnomorska jest uznawana za najzdrowszą kuchnię świata, a Instytut Żywności i Żywienia rekomenduje taką dietę w walce z chorobami cywilizacyjnymi, szczególnie chorobami serca.
U nas w domu też często sięgamy po kulinarne inspiracje rodem z Włoch. Dziś akurat wybraliśmy opcję mniej zdrową, czyli lasagne. Lasagne (czyli "lazania") to taka zapiekanka, w której płaty makaronu przełożone są mięsnym sosem, serem i sosem beszamelowym. Są też wersje dla wegetarian ze szpinakiem, sosem pomidorowym lub innym warzywnym. Nasza lasagne godzi oba światy - mięsożerców i roślinożerców. Danie jest bardzo proste i szybkie. To nasza pierwsza, ale na pewno nie ostatnia lasagne.
Przepis wzorowany na propozycji Pascala Brodnickiego, który w Kuchni Lidla pokazywał lasagne alla bolognese. Pochodzi z książki "Pascal kontra Okrasa", z naszymi modyfikacjami. Zrobiliśmy wersję pół na pół,a le jeśli chcecie to oczywiście mozna podwoić proporcje na sos mięsny lub szpinakowy i całą lasagne zrobić w jednym smaku. W nawiasach podaję na ile warstw idą poszczególne składniki lasagne po to, żeby łatwiej Wam było dobrze je podzielić.

Jak to zrobić (dla 4 osób):

na całą zapiekankę:
  • makaron do lasagne - u nas wystarczyło 12 płatów (3 warstwy)
  • 2 kulki mozzarelli pokrojone w plastry (wierzch)
  • opcjonalnie: dodatkowa tarta mozzarella do układania między warstwami lasagne (2 warstwy)
  • 10 czarnych i 10 zielonych oliwek (2 warstwy)
część mięsna (3 warstwy):
  • 250 g mięsa mielonego (wieprzowe)
  • 1 cebula
  • 1 puszka pomidorów
  • sól, pieprz
część wegetariańska (3 warstwy):
  • 500 g mrożonego szpinaku
  • 3-4 ząbki czosnku
  • 2 jajka
  • sól, pieprz
sos beszamelowy (3 warstwy):
  • 30 g masła
  • 50 g maki pszennej
  • 250 ml mleka + trochę w zapasie
  • sól, pieprz, gałka muszkatołowa
Mięso przesmażyć na patelni na odrobinie oliwy wraz z dodatkami: cebula, pomidory przyprawy). Sos nie może być zbyt suchy, więc gdy mięso się usmaży trzeba zdjąć z ognia. Szpinak ugotować razem z czosnkiem, solą i pieprzem. Lekko odparować i zdjąć z ognia. Dodać jajka i wymieszać. W garnku roztopić masło i wsypać do niego mąkę. Dokładnie wymieszać trzepaczką i zalać gorącym mlekiem. Doprawić sola, pieprzem i gałką i pogotować 2 minuty stale mieszając, żeby pozbyć się grudek. Gdyby był zbyt gęsty można dolać nieco więcej mleka, ale generalnie sos musi mieć konstsencję kremu (np. jak nutella albo budyń).
SKŁADANIE LASAGNE:
Na spód naczynia żaroodpornego rozłożyć sos mięsny/szpinakowy (u nas pół na pół). przykryć płatami makaronu, tak, żeby lekko na siebie nachodziły. Na makaronie rozsmarować sos beszamelowy, rozłożyć oliwki i tartą mozzarellę (jeśli używacie). Kolejna warstwa to znów sos mięsny/szpinakowy, makaron, beszamel i mozzarella z oliwkami. Ostatnia warstwa to sos mięsny/szpinakowy, makaron, beszamel i na wierzch pokrojona w plastry mozzarella. Piec w temperaturze 180 stopni przez 20-25 minut.




SMACZNEGO!

sobota, 18 stycznia 2014

Kolorowe Zupy: żółty. Brazylijska zupa kukurydziana z krewetkami

Macie czasem tak, że podczas wizyty w knajpie coś zasmakuje Wam tak bardzo, że chcecie koniecznie nauczyć się to robić (lub wracać do tej knajpy częściej)? Ja jestem dość wybredna i rzadko kiedy jakieś danie zachwyci mnie do tego stopnia, że chciałabym jeść je już zawsze. Do tej pory zdarzyło się to 3 razy, zawsze w Warszawie: w restauracji Arsenał, gdzie zakochałam się w łososiu w sosie kaparowym, w restauracji Bello e buono, gdzie podają najlepszy makaron z sosem pomidorowym oraz ostatnio w Browar de Brasil, gdzie jadłam zupę kukurydzianą z krewetkami. I właśnie to ostatnie danie chcę Wam dziś pokazać i zachęcić do spróbowania w domu.
Przepis jest niezwykle, wręcz zawstydzająco banalny, ale może właśnie dzięki temu zupa kukurydziana znajdzie rzeszę amatorów, również wśród tych, którzy w gotowaniu nie czują się zbyt mocni..?

Jak to zrobić (4 porcje):
  • 2 puszki kukurydzy
  • 1,5 puszki mleka kokosowego (600 g)
  • 2 łyżeczki ziaren kolendry
  • 500 ml wody
  • sól
krewetki:
  • 250 g krewetek (mogą być koktajlowe)
  • 1 limonka
  • 3 łyżki oleju
  • kawałek świeżego imbiru
  • chilli
W garnku zagotować kukurydzę z mlekiem i wodą. Kolendrę zmiażdżyć (lub jeśli nie macie moździerza ani młynka, możecie użyć kolendry w proszku) i dodać do garnka. Przestudzić i zmiksować. Doprawić solą. W międzyczasie zamarynować krewetki w soku i skórce z limonki, startym imbirze, oleju i chilli. Chilli radzę nie żałować, bo sama zupa jest bardzo łagodna i słodka, więc to krewetki nadadzą jej charakteru. Przed podaniem krewetki podsmażyć i przełożyć do talerzy z zupą. Można ozdobić kawałkami świeżego kokosa.


SMACZNEGO!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Suszony schab z ziołami - jak domowa szynka parmeńska!!!

Czy Was też tak bardzo irytują wszechobecne przekręty w przemyśle spożywczym? Bo powiem szczerze, że ja mam już dość i moje zaufanie do ludzi z tej branży jest na granicy wyczerpania. Najgorsze jest to, że taki producent żywności to człowiek jak każdy inny. Być może Twój sąsiad, być może znajomy Twoich znajomych, być może nawet ktoś z Twojej rodziny. Jest przykładnym obywatelem, płaci podatki, segreguje śmieci, mówi grzecznie "Dzień dobry" i pomaga wnieść sąsiadce zakupy. Ot taki dobry człowiek, który wzbudza zaufanie, jest kulturalny i do tego daje pracę okolicznym mieszkańcom w swoim zakładzie. I ten producent, który na pewno ma rodzinę, znajomych i przyjaciół świadomie i pełną premedytacją wciska nam, konsumentom, produkty, najdelikatniej mówiąc, nie najlepszej jakości. Nie chcę tutaj przytaczać konkretów, żeby nie być posądzaną o antyreklamę (niektórzy może znają przypadek blogera, Piotra Ogińskiego, który swój eksperyment z tatarami przypłacił pozwaniem do sądu o odszkodowanie w wysokości bodajże 100 000 pln przez jednego z największych producentów wędlin...). Ucząc się na błędach innych powiem tylko, że ogarnia mnie niesamowita wściekłość, gdy słyszę o kolejnych aferach w branży spożywczej. Aferach, za które płacimy wszyscy nie tylko pieniędzmi, ale też zdrowiem.
Oto pewna historia. Jest sobie producent wędlin, nazwijmy go Pan X, który swoje wyroby sprzedaje bezpośrednio sklepom mięsnym i hurtowniom. W sklepie, jak to w sklepie, raz idzie lepiej baleron innym razem pasztetowa i czasem się zdarzy, że towar się przeterminuje. Takie zepsute mięso i wyroby wędliniarskie musi odebrać producent, który następnie je utylizuje. No więc nasz Pan X odbiera przeterminowany towar i co z nim robi? Wyrzuca? Pali? Zakopuje w ogródku? Nie moi drodzy. Pan X, a właściwie jego pracownicy, segregują odebrane produkty na:
  • takie, które można "odświeżyć" i sprzedać ponownie
  • takie, które można wrzucić do paróweczek, salcesonów lub kiełbas, mocno przyprawić i nikt się nie zorientuje, że to zepsute
  • oraz na takie, z którymi rzeczywiście nie da się nic zrobić i trzeba zutylizować, żeby SANEPID się nie przyczepił, że nie ma żadnych odpadów.
I co Wy na to? Mnie krew zalała, jak zobaczyłam reportaż o tej sprawie. Szczęście w nieszczęściu, że nie jem mięsa i ten problem mnie nie dotyka, ale mam w rodzinie i wśród przyjaciół mięsożerców i nie życzę sobie, żeby ktoś ich karmił zepsutym mięsem!
Dlatego wypowiadamy wojnę wędlinom wszelakim i od teraz już nie będziemy ich kupować. Darek stał się roślinożerny? Nie! Darek został "wędliniarzem" :) przedstawiamy Wam dzisiaj genialny wprost przepis na suszony schab w ziołach. Trzeba na niego troszkę poczekać, ale efekt jest wart każdej sekundy! Ten schab jest doskonały! Aromatyczny, miękki i w smaku przypominający szynkę parmeńską. A największym jego plusem jest to, że mamy pełną kontrolę nad jego składem i jedyne na co musimy uważać, to żeby surowy schab pochodził z dobrego, sprawdzonego miejsca. Zachęcam gorąco, żebyście się do nas przyłączyli i kopnęli przemysł spożywczy w tyłek! Teraz na wędlinach już nikt Was nie oszuka!

Przepis z naszymi modyfikacjami smakowymi pochodzi z bloga Delimammy KLIK. Z przyprawami mozna dowolnie kombinować, ale ilość soli i cukru pozostawić bez zmian.

Jak to zrobić:

  • 1 kg schabu bez kości
  • 35 g soli
  • 1 łyżka cukru
  • 1 łyżeczka mielonego pieprzu
  • 2 łyżki majeranku
  • 5 ząbków czosnku
  • 3 liście laurowe
  • 1 łyżeczka ziaren kolendry (lub mielonej kolendry)
  • 1 łyżeczka suszonej natki pietruszki
  • 1 łyżeczka płatków chilli
  • 1 łyżka rozmarynu
  • 1 łyżka tymianku
  • 6 kulek ziela angielskiego
Schab umyć, osuszyć i dokładnie oczyścić z całego tłuszczu. W moździerzu rozgnieść i dokładnie połączyć wszystkie przyprawy (jeśli nie mamy moździerza wówczas: liście laurowe pokruszyć, czosnek przecisnąć przez praskę, ziele angielskie zmielić w młynku lub posiekać i w miseczce dokładnie wymieszać wszystko łyżką, rozgniatając przyprawy o ścianki naczynia). Schab szczelnie pokryć mieszanką przypraw i ułożyć w naczyniu z pokrywką (użyliśmy żaroodpornego). Wstawić do lodówki na 5 dni. W tym czasie zaglądać do mięsa przynajmniej raz dziennie i w razie potrzeby wylewać wodę, która się pojawi. Po 5 dniach wyjąć schab z lodówki i owinąć szczelnie gazą (mozna też włożyć do nowej - koniecznie! podkolanówki lub rajstopy). Związać ciasno i powiesić w przewiewnym miejscu. Nasz schabik sechł przyczepiony do karnisza przy lekko rozszczelnionym oknie. Pozostawić na 7 dni. Po tygodniu schab jest gotowy.



SMACZNEGO!

piątek, 3 stycznia 2014

Góralska kwaśnica

Minęły Święta, minął Sylwester, zaczął się karnawał. Czas radości, imprez do rana i ciężkiej głowy dnia następnego. Znacie to? Ten natrętny tupot białych mew, pragnienie trudne do ugaszenia i desperackie poszukiwanie jakiegoś remedium? Mamy na to radę! A właściwie dwie...pierwsza z nich: dożywotni wolontariat na etacie kierowcy (ja się nad tym poważnie zastanawiam..). Druga natomiast, nieco przyjemniejsza: solidne jedzenie. I to zarówno przed imprezą, w trakcie, jak i dzień po. Nie oszukujmy się, picie alkoholu w dużych ilościach nie pozostanie bez wpływu na nasze samopoczucie choćbyśmy nie wiem jakie metody stosowali. Picie oleju, wody z sokiem z cytryny, czy inne ludowe sposoby nie sprawią, że kac w magiczny sposób nas ominie. Ale możemy sobie pomóc i sprawić, że ból głowy będzie mniej dotkliwy i minie szybciej niż podczas bezczynnego leżenia i jęczenia. Wracając do leczniczego jedzenia, dziś proponujemy jedno z takich właśnie magicznych dań, po którym szybciej staniemy na nogi. Konkretna, tłuściutka zupa z dużą ilością zbawiennego kwasu z kiszonej kapusty i z obowiązkową wkładką. Patent z paloną cebulą zaczerpnęłam od mojego Taty, który zawsze dodaje ją do zupy ogórkowej i wychodzi najlepsza na świecie!

Jak to zrobić:
  • 350 g wędzonego surowego boczku
  • 800 g kapusty kiszonej
  • 3 marchewki
  • 1/2 selera
  • 2 pietruszki
  • 1 nieduża cebula
  • biała część pora
  • 3 ząbki czosnku
  • 3 duże ziemniaki
  • 3 liście laurowe
  • 3 jagody ziela angielskiego oraz jałowca (też 3)
  • 2 łyżki suszonego majeranku
  • 1 łyżeczka płynnego miodu
  • sól i biały mielony pieprz do smaku
Boczek pokroić w grubą kostkę i wrzucić do garnka razem z jałowcem, liściem laurowym i zielem angielskim. Ząbki czosnku zgnieść dłonią lub nożem i dorzucić do garnka. Postawić na małym ogniu i przesmażyć aż boczek wypuści sporo tłuszczyku. Zalać 2 litrami wody i zagotować. Do gotującego się wywaru dodać pietruszkę i marchewkę pokrojone w plastry, seler pokrojony w kostkę i posiekanego pora. Gotować 10 minut i dorzucić pokrojone w kostkę ziemniaki. W międzyczasie na osobnym palniku opalić nadzianą na widelec obraną cebulę aż pokryje się warstewką czarnej przypalonej skórki. Wrzucić w całości do garnka razem z ziemniakami. Gotować kolejne 10 minut. Kapustę odcisnąć (sok zachować!) i posiekać. Dodać do zupy. Po 15 minutach spróbować i doprawić sokiem z kapusty (jeśli zupa jest zbyt mało kwaśna), solą (jeśli potrzeba) i białym pieprzem (dość obficie). Wsypać majeranek i gotować jeszcze co najmniej 10 minut. Kapusta musi lekko zmięknąć, ale dobrze by było, żeby pozostała chrupiąca. Podawać gorącą z kromką chleba.



SMACZNEGO!