Polub nas na Facebooku

środa, 24 lipca 2013

Toskański pudding z ricotty z malinami

Lubicie serniki? Bo ja bardzo! Niestety sernik jest bardzo czasochłonny (to mielenie sera...) i dość ciężki, więc latem niekoniecznie się sprawdzi. Ale jeśli chodzi za Wami coś słodkiego, lekkiego i letniego to gorąco polecam ten przepis na banalny i szybki pudding, który smakuje jak lekki serniczek z owocami. W oryginale toskański pudding ma w składzie cynamon, skórkę pomarańczy i suszone owoce, ale takie zestawienie stanowczo musi zaczekać do zimy. W tej chwili, mając takie zatrzęsienie letnich świeżych owoców, grzechem byłby sięgać po suszone.

Oryginalny przepis pochodzi z książki "Kuchnia włoska. Tradycyjne i nowoczesne dania" wydawnictwa Olesiejuk. Ja podaję zmodyfikowany, ale na pewno powtórzę ten deser w wersji prawdziwie toskańskiej.

Jak to zrobić (dla 4 osób):
  • 250 g sera ricotta
  • 3 żółtka
  • 50 g cukru
  • 1 łyżka ekstraktu z wanilii
  • maliny
  • masło do wysmarowania foremek
Żółtka utrzeć z cukrem i dodać ser oraz ekstrakt z wanilii. Dokładnie wymieszać. Foremki wysmarować masłem i na dnie ułożyć maliny. Zalać je masą serową i wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na 15 minut. Pudding powinien się ściąć na wierzchu i lekko przyrumienić. Podawać na zimno lub na ciepło.



SMACZNEGO!

niedziela, 21 lipca 2013

Włoskie inspiracje: pikantna sałatka makaronowa

Po czym poznać dobrą książkę kucharską? W mojej subiektywnej opinii po tym, że ma się ochotę non stop ją wertować, oglądać zdjęcia, czytać przepisy i wyobrażać sobie jak te potrawy mogą smakować. Za taką właśnie książkę uważam ostatnio nabytą "Kuchnia włoska. Tradycyjne i nowoczesne dania" wydawnictwa Olesiejuk. Najchętniej bym się z nią nie rozstawała! Przeglądam ją w każdej wolnej chwili w ciągu dnia, przed zaśnięciem w łóżku, a nawet relaksując się w hamaku w niedzielne popołudnie. Jest naprawdę fantastyczna i choć znam ją już niemal  na pamięć to wciąż mi mało. Na razie nie publikowałam żadnego przepisu z tej książki, ale już w następnym wpisie zapraszam na genialny toskański pudding z ricotty. Mam też nadzieję, że Darek dotrzyma słowa i również weźmie się do gotowania potraw, które sobie w tej książce skrupulatnie pozaznaczał...bo jak na razie ciągle coś mu staje na przeszkodzie.
Dziś  zapraszam na mój autorski przepis na szybką i sycącą kolację dla dwojga. Ok, przyznam się, że ja zjadłam tę sałatkę na obiad i w samotności, bo Darek ma ostatni zjazd w szkole, ale wyobrażam sobie, że wieczorową porą w towarzystwie ukochanej osoby i lampki ulubionego wina będzie smakowała jeszcze lepiej.

Jak to zrobić:

  • 100 g makaronu razowego (penne, świderki, kokardki...)
  • 1/2 żółtej cukinii
  • 1/2 czerwonej cebuli
  • 1/2 puszki cieciorki
  • garść zielonych oliwek
  • 2 fileciki anchois
  • 2 ząbki czosnku
  • 1/2 papryczki chilli
  • 1/2 łyżeczki suszonego oregano
  • 1 łyżka masła
  • gałązka świeżego rozmarynu
  • olej do smażenia
Cukinię pokroić w kostkę, cebulę posiekać i podsmażyć warzywa na oleju ze szczyptą soli przez ok. 5 minut aż zmiękną. Odstawić do ostudzenia. Makaron ugotować al dente, odcedzić i przelać zimną wodą. Ostudzić. Oliwki pokroić w ćwiartki. W misce połączyć warzywa z makaronem i cieciorką oraz oregano i odstawić. W malutkiej patelni rozgrzać masło i wrzucić posiekane anchois, pokrojoną papryczkę chilli i posiekany czosnek. Smażyć na malutkim ogniu często mieszając aż czosnek zmięknie. Następnie wlać sos do sałatki i dokładnie wszystko wymieszać. Schłodzić w lodówce, przed podaniem posypać świeżymi listkami rozmarynu.



SMACZNEGO!

piątek, 19 lipca 2013

Z cyklu Kolorowe Zupy: Krem z młodej marchewki z nerkowcami

Kontynuujemy cykl "Kolorowe zupy". To już trzecia zupa w tym dziale i jestem z tego niezmiernie dumna, bo jako typowy "słomiany zapaleniec" większość moich ambitnych inicjatyw porzucam równie szybko, jak się za nie biorę (patrz: nieszczęsne drinkujące babeczki). Co prawda przy okazji białej zupy zapowiadałam, jako następną, zupę w kolorze imbiru na specjalne życzenie Darka, ale widocznie jeszcze nie nadszedł jej czas..kochanie, wiem, że mi wybaczysz :*
No więc dziś zapraszam na zupę pomarańczową z młodej marchewki z imbirem i orzechami nerkowca. Przepis pochodzi z programu Pascala Brodnickiego ("Smakuj Świat z Pascalem") i pojawił się w odcinku o Sri Lance. Pascal gotował tę zupę wśród podopiecznych rezerwatu dla słoni, których zainteresowanie zawartością garnka było dla mnie najlepszą recenzją i motywacją do realizacji tego przepisu. I powiem Wam, że słonie się nie myliły :)

Źródło przepisu znajdziecie tutaj (KLIK). Cytuję za autorem, ale w mojej zupie bulion zastąpiłam zwykłą gorącą wodą.

Jak to zrobić:
  • 130 g orzechów nerkowca – uprażonych na patelni, posiekanych 
  • 45 g masła 
  • 4 duże marchewki- obrane i pokrojone w talarki (u mnie było ciut więcej, ok. 300 g)
  • 2 średnie cebule posiekane (użyłam jednej białej i jednej czerwonej)
  • 1 łyżka cukru 
  • litr bulionu warzywnego (lub wody)
  • 1 kawałek imbiru (u mnie wielkości 2-3 cm)
  • szczypta ziół prowansalskich 
  • sól i pieprz (u mnie kilka kropli tabasco)
  • zielona pietruszka / kolendra do dekoracji
W dużym garnku rozpuść masło. Kiedy zacznie "śpiewać" – dodaj pokrojoną marchew i cebulę. Smaż 5-6 minut, a następnie dodaj szczyptę ziół prowansalskich.
Dodaj cukier, połowę porcji orzechów nerkowca (70 g) i smaż minutę, mieszając. Po chwili dodaj drobno pokrojony imbir i dalej podsmażaj. Następnie dodaj bulion. Doprowadź do wrzenia, a następnie gotuj na wolnym ogniu 20 minut. 
Gdy marchewka stanie się miękka, zmiksuj całość do kremowej konsystencji i jeszcze raz zagotuj. Dodaj do tego sól i pieprz do smaku oraz resztę posiekanych orzechów. Udekoruj kilkoma orzeszkami nerkowca i zieloną pietruszką lub kolendrą.


SMACZNEGO!

środa, 17 lipca 2013

Ryba pieczona w kieszonkach z cholera wie czym

Lubię dni, kiedy wracam do domu, a na stole czeka gorący obiadek. Szczególnie jednak lubię, gdy Darek postanawia zrobić mi niespodziankę i improwizuje w kuchni tworząc swoje autorskie dania. Wówczas nigdy tak naprawdę nie wiadomo, co zastanę na talerzu...na przykład niedawno będąc w pracy dostałam SMS-a "Dziś szef kuchni poleca ostroboka aleksandryjskiego pieczonego w kieszonkach z cholera wie czym". I co w takiej sytuacji byście sobie pomyśleli? I weź tu człowieku zgaduj co ten szef kuchni ma na myśli i czy "cholera wie co" nie okaże się tworem nie do przełknięcia? Na szczęście ostrobok aleksandryjski okazał się bardzo smaczną rybą sprzedawaną na promocji w Tesco za 5 zł/kg, a cholera wie co to cebulka i mięta. Pieczenie w kieszonkach to trik podejrzany u Pascala Brodnickiego i polega na zawinięciu ryby w folię aluminiową z dodatkiem masła, żeby się nie przykleiła.
Ostrobok aleksandryjski to bardzo smaczna ryba. Ma tłuste, delikatne mięso o intensywnym smaku, które po upieczeniu pięknie odchodzi od skóry. Jeśli traficie jeszcze na tę promocję w Tesco to gorąco zachęcam do zrobienia zapasów :)

Jak to zrobić (dla 2 osób):
  • 2 ostroboki aleksandryjskie lub jakieś inne płaskie ryby (np. flądra)
  • 1 cebula
  • 2 łyżeczki suszonej mięty lub pęczek świeżej
  • kilka kropli tabasco
  • 2 ząbki czosnku
  • szczypta soli
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • masło
Ryby sprawić: pozbawić głów, płetw i wyfiletować (tak, żeby otrzymać 4 filety). W miseczce połączyć posiekaną w kostkę cebulkę, zgnieciony czosnek, miętę, oliwę, tabasco i sól. Powstałą mieszanką grubo posmarować 2 filety i przykryć je pozostałymi dwoma (jak kanapkę). Na folii ułożyć łyżkę masła, rybę, na rybie znów łyżkę masła i złożyć folię w kopertę (kieszonkę). Piec w temperaturze 160 stopni przez 20 minut.



SMACZNEGO!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Knedle z morelami w cieście parzonym

Jeśli kiedykolwiek wydam swoją książkę kucharską to uroczyście obiecuję, że znajdą się w niej wyłącznie przepisy wypróbowane i sprawdzone. Dzisiejsze doświadczenie z knedlami z ciasta parzonego stawia pod znakiem zapytania wiarygodność niektórych receptur...bo przecież gdyby pan Maciej E. Halbańki, autor książki "Potrawy z różnych stron świata" osobiście we własnej kuchni spróbował przyrządzić austriackie knedle z ciasta parzonego z morelami, to wiedziałby, że podany przez niego sposób wykonania jest nierealny.
Na ten przepis czaiłam się już od jakiegoś czasu i czekałam tylko na świeże morele. Morele dostałam (dzięki Gosiu!!!), więc pełna werwy wzięłam się do gotowania. Robiłam wszystko krok po kroku tak, jak podane było w książce. Słowo daję, że nie pominęłam żadnego składnika ani żadnej czynności. Od początku lepienie knedli z ciasta parzonego wydawało mi się podejrzane, ale skoro przepis jest w książce kucharskiej to chyba znaczy, że ktoś tego kiedyś dokonał i się udało. Niestety nie. Namęczyłam się z nimi okrutnie, klęłam pod nosem słowami nie do powtórzenia i w końcu osiągnęłam zadowalający efekt. Ale osobiście nie uważam, by otrzymany rezultat był wart tego trudu. Ciasto jest bardzo delikatne, a morele smakują wyśmienicie, ale myślę, że równie dobre będą w klasycznym cieście knedlowym. Tak czy inaczej podaję przepis z moimi uwagami, gdyby ktoś jednak zechciał podjąć wyzwanie.

Jak to zrobić (porcja dla 2 osób):

  • 150 g mąki
  • 30 g masła
  • 1-2 jajka (dałam jedno)
  • 750 g moreli
  • 300 ml wody
do podania:
  • 80 g tartej bułki
  • 100 g masła
  • cukier puder do posypania
Wodę zagotować z masłem, wsypać mąkę i gotować cały czas mieszając aż masa zacznie odchodzić od ścianek garnka. Tu pierwsza uwaga: masa gęstnieje natychmiast i nie trzeba jej gotować. Zdjąć z ognia, wbić jajko i energicznie wymieszać. Dobrze ostudzić. Uformować na stolnicy gruby wałek, ciąć na plastry i zawijać w nie morele tak, aby cały owoc był zakryty. Nie nie nie!! To jest niewykonalne!! Ciasto jest lepkie i niemożliwie klei się do rąk. Uformowanie wałka jest absolutnie niemożliwe do zrobienia. Musiałam mokrymi dłońmi odrywać kawałki masy i zawijać w nie owoce, a następnie obtaczać knedle w mące, żeby nie przykleiły się do talerza. Żadne krojenie ani wałkowanie nie wchodzi w grę. To bardzo uciążliwy etap przygotowania knedli. Gotować w osolonej wodzie kilka minut i wyjmować łyżką cedzakową. Masło roztopić na patelni, wymieszać z bułką tartą i polać knedle. Posypać cukrem pudrem.



SMACZNEGO!

czwartek, 11 lipca 2013

Domowa pizza - prawie okrągła :)

Nie wiem, czy Wy też tak macie, ale we mnie czasem wstępuje szaleniec, który przejmuje całkowicie kontrolę nad moim zachowaniem. Na szczęście zdążyłam już zaobserwować kiedy to się dzieje: gdy jestem w dziale "Kuchnia" dowolnego sklepu lub gdy oglądam w księgarniach (internetowych i tradycyjnych) książki kucharskie. Dzieje się wtedy coś takiego:


i kupuję wszystko, co wpadnie mi w ręce, obojętnie czy jest to kolejna forma do wypiekania muffinek, silikonowa szpatułka lub książka o kuchni polskiej. Ja po prostu muszę to mieć i kropka. Przy kasie wraca mi rozum, ale wtedy jest już za późno, żeby się wycofać.
Nie inaczej było w zeszłym tygodniu, gdy zobaczyłam recenzję książki o włoskiej kuchni na jednym z blogów (wybaczcie, naprawdę nie pamiętam adresu). Zerknęłam na okładkę i już wiedziałam, że ta pozycja musi znaleźć się w moim zbiorze. Do ostatniej chwili trzymałam wszystko w tajemnicy przed Darkiem, bo on już nie ma siły do moich zakupowych wybryków, ale gdy poprosiłam go o odebranie paczki musiałam mu wszystko wyznać. Początkowo popukał się w czoło i uśmiechnął z politowaniem, do czego jestem przyzwyczajona, ale kiedy wróciłam któregoś dnia do domu i zobaczyłam go wertującego nową książkę i (uwaga uwaga) wklejającego zakładki na przepisach "do zrobienia" to przysięgam, że kopara mi opadła. Co więcej, zapowiedział, że wkrótce weźmie się do realizacji i ja zamierzam go w tym aktywnie wspierać, bo już dawno nie było go na blogu.
Tymczasem unosząc się na fali włoskich inspiracji odważyliśmy się po raz pierwszy zrobić domową pizzę. Darek zrobił ciasto, ja kroiłam składniki i zrobiłam sos do pizzy (muszę się pochwalić, że jest przepyszny) i w efekcie możemy Wam zaprezentować nasze dzieło. Panie i Panowie oto pizza alla JaTuGotuję :) Przepis na ciasto pochodzi z książki Małgorzaty Caprari "Znane i nieznane dania kuchni włoskiej". A kwestię nadawania pizzy okrągłego kształtu jeszcze poćwiczymy...

PS. Mamo, Tato na następną pizzę zostaniecie osobiście zaproszeni. Baliśmy się, że nie wyjdzie i nie chcieliśmy Was narażać :)


Jak to zrobić (porcja na 2 cienkie pizze):
  • 500 g maki pszennej
  • 20 g drożdży świeżych
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 i 1/3 szklanki wody
  • 1 łyżka oliwy
Drożdże rozpuścić w szklance ciepłej wody, mąkę przesiać na blat i wlać do niej rozczyn z drożdży. Lekko zagnieść. Sól rozpuścić w 1/3 szklanki ciepłej wody i dodać do ciasta razem z oliwą. Wyrobić na jednolite gładkie ciasto, uformować kulę i przykryć czystą ściereczką do wyrośnięcia na co najmniej godzinę a najlepiej 3-4 godziny. Po tym czasie podzielić ciasto na 2 części. Jeżeli okaże się, że taka ilość ciasta jest zbyt duża to z powodzeniem można nadmiar zamrozić.

sos do pizzy:
  • 1 pomidor
  • 1 ząbek czosnku
  • 1/4 czerwonej papryki
  • 1/2 czerwonej cebuli
  • 1/2 łyżeczki soli
  • odrobina chilli
  • 1 łyżka oliwy z oliwek
  • 1 łyżeczka oregano
  • 1/2 łyżeczki ziół prowansalskich
Wszystkie składniki wrzucić do blendera i zmiksować. Ja nie pozbawiam papryki ani pomidorów skórek, ale oczywiście można to zrobić - kwestia gustu. Nie musi to być gładka papka, kawałki warzyw są jak najbardziej mile widziane.

dodatki:
  • tuńczyk
  • pieczarki
  • anchois
  • czerwona cebula
  • zielone oliwki
  • mozzarella w kulce
  • oregano
Na gotowym rozwałkowanym cieście do pizzy składniki układamy w kolejności: sos rozsmarowujemy na całym cieście, potem układamy ser pokrojony w plastry i na końcu pozostałe składniki w ilości dowolnej. Gotową pizzę posypujemy oregano, układamy na blachę podsypaną mąką (koniecznie, inaczej pizza się przyklei!) i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 220 stopni na 15-20 minut.




Ciasto jest cienkie i chrupiące - idealne

SMACZNEGO!

poniedziałek, 8 lipca 2013

Leniwe pierogi dla prawdziwego lenia

Jesteś znudzony godzinami spędzanymi w kuchni? Masz ochotę na pierogi, ale brak Ci czasu lub talentu do ich lepienia? Musisz szybko nakarmić zgraję rozkrzyczanych i wygłodniałych milusińskich? Mamy dla Ciebie rozwiązanie idealne - leniwe pierogi! Tylko nasze pierogi sprawią, że gotowanie stanie się relaksującym zajęciem, a Ty wreszcie uwierzysz we własne siły. Potrzebujesz tylko 5 składników i dosłownie kilku minut, aby zamienić je w pyszne sycące danie, które z pewnością docenią wszyscy Twoi domownicy. Nie czekaj, sprawdź już dziś!

.....tak się kończy oglądanie telezakupów Mango przed wyjściem do pracy :)

Jak to zrobić:
  • 1 kostka tłustego białego sera
  • 1,5 szklanka mąki (+ do podsypywania)
  • 2 jajka
  • masło
  • cukier


Na blacie lub stolnicy zagnieść biały ser z mąką i jajkami. Może się okazać, że będzie trzeba dodać więcej lub mniej maki - wszystko zależy od wilgotności sera i wielkości jajek. Generalnie ciasto nie może się lepić do rąk, żeby było łatwiej je kroić. Odrywać kawałki ciasta i formować z nich podłużne wałki. Spłaszczyć wałki dłonią i odkrajać pojedyncze "pierogi". Następnie wrzucić je do osolonego wrzątku i gotować do wypłynięcia na powierzchnię. Podawać na gorąco z odrobiną masła i posypane cukrem. PYYYCHAAA!!!



SMACZNEGO!

sobota, 6 lipca 2013

Śledzik. Nie solony, nie w oleju i nie do wódeczki

Dziś propozycja być może dla niektórych nieco zaskakująca, bo rybka zwana śledziem w naszej tradycji kulinarnej jest kojarzona przede wszystkim ze słoną przystawką lub zakąską pod wódeczkę. Mało kto zdaje sobie sprawę (ja do niedawna też byłam nieświadoma), że w większych supermarketach dostaniemy również śledzia wędzonego (który jest pyszny!), a nawet, uwaga uwaga, świeżego! No i kupuje człowiek z ciekawości taki świeży śledziowy filecik, siada i myśli co z tym zrobić...no bo czy to można jak normalną rybę tak usmażyć? Czy to nie będzie dziwne, słone (bo przecież śledzie są słone co nie?), niedobre? Okazuje się jednak, że śledź, tak jak każda inna ryba, doskonale nadaje się nie tylko do wrzucenia w beczkę soli, ale również do zjedzenia na świeżo. Powiem więcej: smażony świeży śledź ma genialne kruche i zwarte mięsko, któremu do smaku nie potrzeba żadnych dodatków poza szczyptą soli i pieprzu. Ma jednak jeden zasadniczy minus - osteczki. Mnóstwo cieniutkich irytujących osteczek, które w wersji solonej są miękkie i niewyczuwalne, a w wersji świeżej włażą między zęby i wbijają się w dziąsła doprowadzając do szału!  Wyciąganie ich z fileta nie ma sensu, bo pochłonęłoby to mnóstwo czasu i nerwów. Pocieszający może być fakt, że dzięki nim śledź poza drogocennymi kwasami omega-3 dostarcza nam również solidną dawkę wapnia, która jak wiadomo wzmacnia kości i wspomaga układ nerwowy oraz mięśniowy (w tym serce).
Podsumowując - polecam gorąco spróbowanie świeżego śledzia, bo mięso znajdujące się pomiędzy wkurzającymi osteczkami jest przepyszne. Ja przyrządziłam go na wzór nadmorskich smażalni: usmażyłam drania w grubej panierce.

Jak to zrobić:
  • 2 filety świeżego śledzia
  • 2 jajka
  • mąka i bułka tarta (w ilości ok. 3/4 szklanki)
  • sól i pieprz
  • odrobina soku z cytryny (opcjonalnie)
Filety doprawić sola i pieprzem. Na szerokim talerzu roztrzepać jajko. Filety najpierw obtoczyć w mące, następnie w jajku, a na koniec w bułce tartej. Ten zabieg sprawi, że panierka będzie gruba i dobrze przylgnie do ryby. Smażyć na bardzo gorącym oleju przez ok. 2 minuty na każdą stronę. Przed podaniem można skropić sokiem z cytryny.




SMACZNEGO!

czwartek, 4 lipca 2013

Kokosanki - ukochane

Nie wiem dlaczego, ale kokosanki kojarzą mi się z dzieciństwem. To trochę dziwne, bo w dzieciństwie wcale nie jadłam kokosanek, a ich smak doceniłam tak naprawdę będąc już "starą babą". Może to ta nazwa przywodząca na myśl zmierzch PRL-u, w którym dane mi było dorastać? Nie wiem, w każdym razie te ciasteczka uwielbiam i nie spodziewałam się, że ich zrobienie jest tak banalnie proste. Wystarczą 3 składniki i pół godziny wolnego czasu.
W internecie jest mnóstwo przepisów na kokosanki z różnymi dodatkami: czekoladą, wanilią, płatkami owsianymi, a nawet otrębami i mlekiem skondensowanym. Do wyboru do koloru. Jednak moim zdaniem tradycja rządzi i w przypadku niektórych potraw nie warto kombinować, bo można bardzo łatwo zgubić prawdziwy smak. Z tymi dziwacznymi dodatkami kokosanka to już nie jest kokosanka tylko jakiś kokosankowy mutant. Nie nie i jeszcze raz nie!
Oczywiście najlepsze są chrupiące na wierzchu i mięciutkie w środku, na szczęście z tego przepisu takie własnie wychodzą. Dodatkowo są bardzo delikatne, trochę jak kokosowe bezy i nie zapychają tak, jak te sklepowe. Gorąco polecam!

Jak to zrobić:
  • 2 białka
  • 100 g cukru
  • 100 g wiórków kokosowych
Białka ubić na sztywno ze szczyptą soli. Następnie dodawać porcjami cukier cały czas ubijając do momentu, aż powstanie gładka, błyszcząca pianka. wtedy delikatnie wszystko trzeba wymieszać z wiórkami kokosowymi. Na natłuszczoną lub wyłożoną papierem do pieczenia blachę nałożyć nieduże porcje masy. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 170 stopni na jakieś 15 minut. Kokosanki muszą się zezłocić na wierzchu - wtedy są gotowe. Wystudzić w uchylonym piekarniku.




SMACZNEGO!

wtorek, 2 lipca 2013

Śniadaniowy chlebek bananowy z orzechami

Kolejny przepis z najnowszej książki Nigelli Lawson pt. "Nigellissima". Dla każdego, kto lubi słodkie śniadania, słodkie przekąski, słodkie podwieczorki i banany :)
Chlebka bananowego nie trzeba specjalnie reklamować. Jest wilgotny, pachnący i bardzo prosty w przygotowaniu. Nawet takie wypiekowe beztalencie jak ja sobie z tym przepisem bez problemu poradzi. Szczerze mówiąc moja niechęć do wypieków z każdym kolejnym udanym ciastem jest coraz słabsza.
Zachęcam do wypróbowania tego przepisu!

Jak to zrobić:
  • 150 ml oleju roślinnego
  • 3 średnie dojrzałe banany
  • 2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
  • 2 jajka
  • 150 g drobnego cukru
  • 175 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej lub proszku do pieczenia
  • 4 łyżeczki świeżo zaparzonej mocnej kawy lub rozpuszczalnego espresso
  • 80 g orzechów włoskich (to mój wkład w ten przepis)
  • szczypta soli
Banany rozgnieść widelcem i wymieszać z solą, ekstraktem waniliowym i olejem. Następnie dodać cukier, mąkę, proszek do pieczenia i dokładnie połączyć. Na koniec wrzucić grubo posiekane orzechy i wymieszać drewnianą łyżką. Keksówkę wysmarować tłuszczem i wlać do niej ciasto. Piec w temperaturze 170 stopni przez 50-60 minut lub do suchego patyczka.
UWAGA! Nigella dobrze radzi, żeby z pokrojeniem ciasta odczekać kilka godzin. Musi porządnie wystygnąć. Niestety moja niecierpliwość wygrała i w efekcie na spodzie ciasta powstał piękny zakalec...ale w smaku na szczęście nic nie straciło :)

Bardzo smaczna kanapka z twarożkiem na bananowym chlebku
SMACZNEGO!