Polub nas na Facebooku

piątek, 29 lipca 2016

Curry rybne

Łączenie pracy z pasją może być prawdziwym szczęściem lub wprost przeciwnie - przekleństwem. Szczęściem dla twórców, którzy mają niezachwianą pewność, że ich praca jest piękna i wartościowa. Przekleństwem dla rzemieślników, którzy za wszelką cenę chcą stworzyć coś, co będzie się podobało. Brak akceptacji i krytyka efektów pracy skutecznie podcinają rzemieślnikom skrzydła. Natomiast silna wiara w siebie pozwala te gorsze chwile przekuć w motywację do dalszego rozwoju w wybranym przez siebie kierunku. Czerpanie przyjemności z prowadzenia bloga kulinarnego również jest uzależnione od cech charakteru autora. Publikacja artykułów, zdjęć i przepisów wiąże się z pewnym stresem, który może albo zmotywować albo wpędzić we frustrację. Długo zastanawiałam się, do której grupy się zaliczam: twórców czy rzemieślników. Publikuję to, co mi się podoba, czy publikuję i podoba mi się dopiero wtedy, gdy z zewnątrz płyną pochwały i akceptacja? Robię to, co lubię, czy lubię to, co robię pod warunkiem, że inni też to lubią? To nie są łatwe pytania. Nieraz chciałam porzucić blogowanie, bo aktywność na blogu jest słaba lub dołuje mnie to, że nie mogę wstrzelić się z jakimś dobrym przepisem, który wywoła gromkie oklaski Czytelników. Ale na szczęście zawsze obok mnie stoi Darek, który jest takim dobrym duchem bloga. Kiedy tracę wiarę w to, co robię, on mną potrafi potrząsnąć i przywrócić na odpowiednie tory. On się nigdy nie spina. Nie przejmuje się tym, co myślą inni i jeśli jest z czegoś dumny to nic ani nikt nie odbierze mu tej dumy. Potrafi sam sobie zorganizować aplauz i fanfary, które nadają sens działaniu. Bardzo mu tego zazdroszczę i pilnie się od niego uczę, bo życie jest pełne radości, gdy sami sobie potrafimy pogratulować i te gratulacje docenić na równi z listem pochwalnym od Królowej Elżbiety.
Curry, które Wam prezentuję w dzisiejszym wpisie jest spontanicznym pomysłem Darka. Nie szukał przepisu, nie stracił wielu godzin na poszukiwanie składników. Po prostu naszła go ochota na curry, więc je wymyślił i zrobił. Ja pewnie bym się spinała i kombinowała, żeby wyszło dobrze, smacznie, ładnie i żeby mnie chwalono. A on po prostu je zrobił. Na luzie. I wyszło pyszne. Takie właśnie wyluzowane curry, które rozgrzewa od środka i przynosi uśmiech na twarz. Zróbcie. Na zły humor, na kłopoty w pracy, na spadek nastroju - pomoże.

Pamiętajcie o konkursie!!! Do zdobycia fajna książka :) szczegóły tutaj: KLIK.

Jak to zrobić (dla 4 osób):

  • 300 g filetu z dorsza
  • 1 cebula
  • 1/2 papryki
  • 1/2 cukinii
  • 3 ząbki czosnku
  • 1 puszka krojonych pomidorów
  • 1/2 puszki mleka kokosowego
  • kawałek świeżego imbiru (startego)
  • 1/2 łyżeczki mielonej kolendry
  • 1/2 łyżeczki ziaren gorczycy
  • 2 łyżeczki curry w proszku
  • 2 łyżeczki kurkumy
  • 1 łyżeczka przyprawy Tikka Curry (prezentowałam ją tutaj: KLIK)
  • sól i chilli
  • sok z 1 cytryny
Na patelni rozgrzać tłuszcz i wrzucić ziarna gorczycy. Gdy zaczną "strzelać" dodać pokrojone w kostkę cebulę, paprykę i cukinię - cebulę najpierw podsmażyć solo, resztę warzyw dodać po ok. minucie. Dusić chwilę i dodać czosnek z imbirem. Oraz pomidory w puszce i przyprawy. Dusić aż sos się zredukuje mniej więcej o połowę. Dolać mleko kokosowe. Na wierzchu ułożyć pokrojoną w kostkę rybę. Gotować pod przykryciem aż mięso się zetnie. Dopiero wtedy wymieszać, doprawić sokiem z cytryny i ewentualnie solą lub pieprzem. Podawać z ryżem jaśminowym. Posypać świeżą kolendrą (u nas w roli kolendry wystąpiła pietruszka - też dobra).



SMACZNEGO!

czwartek, 28 lipca 2016

"Zdrowie w smaku" - recenzja książki i KONKURS!!!

„Gotuj jak szef kuchni”, „Śmietana szefa kuchni”, „Noże szefa kuchni”…nie da się ukryć, że szefowie kuchni są wzorem do naśladowania. Jednak, żeby choćby na milimetr się do nich zbliżyć nie wystarczy zakup drogich akcesoriów albo określonych produktów spożywczych, bo prawdziwy profesjonalista przygotuje arcydzieło również przy pomocy plastikowego noża. Tutaj potrzebna jest przede wszystkim wiedza, którą słynni szefowie kuchni dzielą się o wiele mniej chętnie niż własnym nazwiskiem do reklamowania różnych produktów. Na szczęście są wyjątki!


Moim faworytem od lat jest Karol Okrasa. Ten kucharz wydaje się być najbliższy „zwykłym” Polakom gotującym w swoich domach, ale jednocześnie jest prawdziwym czarodziejem. Miałam przyjemność jeść lunch w jego restauracji, więc mogę z pełnym przekonaniem potwierdzić, że gotować potrafi nie tylko na ekranie telewizorów. Zawsze biorę sobie do serca jego rady, tym chętniej więc sięgnęłam po książkę Grażyny i Jarosława Uścińskich pt. „Zdrowie w smaku. Niezwykłe dania ze zwykłych roślin”, którą mój ulubieniec gorąco poleca. Nie potrzebuję lepszej rekomendacji.


Autorzy są właścicielami warszawskiej restauracji Moonsfera. Dania, które podają swoim gościom imponują pomysłowością, wyglądem i kunsztem w wykonaniu - państwo Uścińscy to prawdziwi artyści. Jednak w przeciwieństwie do nowoczesnych szefów kuchni prześcigających się w odkrywaniu coraz bardziej wyszukanych, egzotycznych i niedostępnych składników, oni skłaniają się ku prostocie podanej w wykwintny sposób. I o tym właśnie jest książka „Zdrowie w smaku”. O przyjemności gotowania z użyciem dziko rosnących roślin występujących przy polnych drogach, na łąkach, w lasach i w ogrodach. 
„Zdrowie w smaku” to nie tylko książka kucharska. „Ta książka jest opowieścią o smakach roślin - ziół, kwiatów i warzyw”. Takie słowa wyczytałam we wstępie i uważam, że najlepiej oddają jej prawdziwe przesłanie. Sam wstęp czyta się jednym tchem. Poznajemy poglądy autorów na temat współczesnego żywienia oraz przyczyny powstania tej książki. Z każdym kolejnym przeczytanym zdaniem odnajdywałam swoje własne myśli i przekonania. Autorzy bardzo słusznie zauważają, że rośliny bez człowieka radzą sobie doskonale, ale człowiek bez roślin nie mógłby długo przetrwać. Ich świat bywa jednak okrutny dlatego warto zapamiętać, żeby nigdy nie sięgać po rośliny i grzyby, co do których nie ma pewności, że są jadalne. Z dóbr natury musimy korzystać odpowiedzialnie. Na wszelki wypadek na końcu książki zamieszczono słowniczek różnych pojęć, wśród których opisano wiele substancji chemicznych związanych ze światem roślin. Warto tam zajrzeć.


Po wstępie zaczynają się przepisy z wykorzystaniem przeróżnych dzikich roślin. Rośliny wymienione są alfabetycznie i opatrzone bogatym opisem ich smaku, działania na organizm i zastosowania w kuchni. To niezwykle cenna wiedza podana przez pasjonatów naturalnej kuchni. Nie wiem ile dokładnie roślin opisują autorzy, ale jest ich mnóstwo! Od najbardziej oczywistych, takich jak malina właściwa lub chrzan, po tak oryginalne i zaskakujące, jak rzęsa drobna, rdest ptasi albo lnicznik siewny. Same dania mają różny stopień trudności, ale łączy je jedno - wszystkie można odtworzyć w domowej kuchni bez dostępu do skomplikowanych urządzeń i akcesoriów. Są dania mięsne, wegetariańskie, słodkie i wytrawne. Są zupy i napoje. Moje serce skradły w szczególności: krem z malin i buraków, lawendowe ciasteczka z kremem waniliowym i chutney jabłkowo-chrzanowy (musi być pyszny!!!). Nie ma podziału na typ potrawy, ale zamieszczony na końcu alfabetyczny indeks pomaga szybko odnaleźć potrzebny przepis. Dzieła dopełniają kolorowe, duże zdjęcia, na których wyraźnie widać jak potrawa powinna wyglądać. Co ciekawe, patrząc w pierwszej chwili na potrawę myślisz sobie „Nie no, przecież ja tego sam nie zrobię…”, po czym studiujesz składniki i instrukcje wykonania i….”O, chyba jednak dam sobie z tym radę”. Chapeau bas dla państwa Uścińskich. Bo pomimo swojej wiedzy i umiejętności niedostępnych dla zwykłych śmiertelników potrafili stworzyć zbiór przepisów, które są możliwe do przyrządzenia w każdym domu. O ile oczywiście będziecie na tyle uważni, by podczas spaceru nie przegapić mrzanki wonnej lub rojnika murowego. A nie przegapicie na pewno, bo po pierwsze każda roślina jest dokładnie zilustrowana, a po drugie tuż za przepisami zamieszczono bardzo przydatny kalendarz zbioru roślin.



Trzymając tę książkę w rękach od razu można poczuć, że to coś specjalnego. Ma solidną twardą oprawę, papier jest bardzo dobrej jakości, a zdjęcia dopracowane w najmniejszych szczegółach. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że przedstawione w książce potrawy są przygotowane przez prawdziwych mistrzów, a przepisy są sprawdzone i na pewno się udadzą. To cenna pozycja w każdej kuchennej biblioteczce. Na pewno nie wszystkie potrawy sprawdzą się przy codziennym gotowanie, ale pomysły podsunięte przez państwa Uścińskich nieraz pozwolą Wam zaskoczyć bliskich przy różnych okazjach. Gorąco polecam!


A teraz KONKURS!!!! Czy znacie jakieś dania z użyciem jadalnych "chwastów"? Jeśli tak to zostawcie nam w komentarzu pod tym postem propozycję dania, a najlepiej cały przepis. Pamiętajcie o podaniu adresu e-mail, żebyśmy mogli się z Wami skontaktować w razie wygranej. Tradycyjnie razem z Darkiem wybierzemy najciekawszą odpowiedź i nagrodzimy egzemplarzem "Zdrowia w smaku" - książki ufundowanej przez Wydawnictwo REA-SJ.
Na przepisy czekamy do 07.08 do godziny 23:59. Zwycięzcę wybierzemy i ogłosimy w terminie 3 dni od zakończenia konkursu.

Biorąc udział w konkursie automatycznie akceptujecie warunki konkursu oraz poniższy krótki Regulamin:
1. Fundatorem nagród w konkursie jest Wydawnictwo REA-SJ Sp. z o.o. z siedzibą w Konstancinie Jeziornej przy ul. Kościuszki 21. 
2. Nagrody będą wysłane wyłącznie na terenie Polski na adresy wskazane przez zwycięzców.
3. Organizatorem konkursu jest blog www.jatugotuje.blogspot.com we współpracy z Wydawnictwem REA-SJ Sp. z o.o.
4. Poprzez wzięcie udziału w konkursie Uczestnik wyraża zgodę na przetwarzanie danych osobowych na potrzeby konkursu.
5. W konkursie można również wziąć udział poprzez Facebooka. Komentarz można zostawić pod informacją o konkursie opublikowaną na Fanpage'u bloga. Warunkiem jest polubienie profilu "Ja Tu Gotuję" Na Facebooku.
6. Jedna osoba może zostawić maksymalnie 2 komentarze.
7. Będzie nam miło jeśli polubicie na Facebooku profil Ja Tu Gotuję oraz Wydawnictwa REA-SJ.

Trzymamy za Was kciuki!

niedziela, 24 lipca 2016

APETINA: Jagodowa zupa "Nic" z musztardowo miodowym sosem

Znacie te r/adiowe SMS-owe konkursy, w których można wygrać mnóstwo kasy o ile automat wylosuje nasz numer Po krótkiej grze typu "Wybierz numer sejfu", "Wybierz numer pirackiej skrzyni", "Którą kopertę mam otworzyć" albo po prostu "Kręci się koło fortuny, powiedz STOP" prezenter radiowy radosnym głosem oznajmia szczęśliwcom, że właśnie stali się posiadaczami nowego auta/mnóstwa tysięcy złotych/egzotycznej wycieczki itd. I co najczęściej słyszy w odpowiedzi? "Ho ho ho! Ha ha ha! Nie wierzę! O Jezuśku, pierwszy raz w życiu coś wygrałem/łam!!!!!". Ej, to niesprawiedliwe! Mnie się udało parę razy w życiu coś wygrać i swój pierwszy raz pamiętam doskonale. I wcale nie były to grube miliony. Inna sprawa, że płyta The Rasmus "Dead letters" zdobyta w Esce jest ze mną do dziś i często do niej wracam, a o milionach pewnie już dawno zdążyłabym zapomnieć, więc tak naprawdę źle na tym nie wyszłam. Ale do czego zmierzam. Jak wiecie biorę udział w konkursie Apetina - walczę o kulinarny wyjazd do Londynu. I chociaż po zwycięstwie nie będę mogła krzyknąć "Pierwszy raz coś wygrałam!!!" to na pewno bardzo się ucieszę, jeśli mi się uda. Trzymajcie kciuki!!!

Jak to zrobić (4 porcje):
  • 500 ml mleka
  • 4 żółtka
  • 3 białka
  • 80 g cukru + 1 łyżka do ubijania piany
  • 300 g jagód
  • szczypta soli
sos musztardowo-miodowy:
  • 1 opakowanie serka Apetina musztarda-miód
  • 150 ml śmietanki kremówki
  • 1 łyżeczka musztardy miodowej lub innej ulubionej (oprócz francuskiej)
Z serka, śmietanki i musztardy przygotować sos.
Jagody wrzucić do garnka i dusić aż ilość soku zredukuje się. Mleko zagotować. Żółtka utrzeć z cukrem na puszystą masę. Do masy cieniutkim strumieniem wlewać gorące mleko cały czas mieszając. Wlać wszystko z powrotem do garnka i gotować aż płyn zgęstnieje (do konsystencji gęstej śmietany). Zupę przestudzić. Białka ubić na sztywną pianę ze szczyptą soli i łyżką cukru. W dużym garnku zagotować wodę. Z piany formować łyżką beziki i delikatnie układać je na wrzątku (gotować partiami, nie wszystkie na raz). Po minucie odwrócić beziki na drugą stronę. Po ok. 2-3 minutach beziki są gotowe. Zupę wlać do talerzy. Polać sosem i na wierzchu ułożyć beziki.



SMACZNEGO!

Twoja kuchnia ma to coś

piątek, 22 lipca 2016

Burgery z kalafiora, bobu i tahini

W letnim sezonie kalafiory są tak świeże, kruche i słodkie, że można je jeść na surowo. Wykorzystajcie je jako dodatek do sałatki albo podajcie jako przekąskę z sosem tzatziki lub innym ulubionym. Będziecie zaskoczeni tym smakiem. Jednak moją dzisiejszą propozycją dla Was jest "mielony" kotlet kalafiorowy. Jest to ciąg dalszy moich eksperymentów z połączeniem smaków, które ostatnio odkryłam: kalafior z tahini (więcej tutaj: KLIK). Macie ochotę na lekki lunch, obiad lub kolację? To biegusiem do warzywniaka po świeżego kalafiora i bób.

Jak to zrobić (8 burgerów):
  • 300 g surowego kalafiora
  • 250 g ugotowanego i obranego bobu
  • garść posiekanego koperku
  • 1 cebula
  • ok. 1/2 szklanki bułki tartej
  • 1 łyżka mąki (u mnie jaglana)
  • 4 łyżki tahini
  • 1/3 szklanki oleju roślinnego (dodałam oliwę po suszonych pomidorach)
  • sól, curry, pieprz
Kalafiora drobno posiekać, zetrzeć na tarce lub zmiksować w malakserze. Przełożyć do miski. Posiekać cebulę, bób zmiksować lub zgnieść widelcem i wszystko razem wymieszać z kalafiorem, tahini, olejem, koperkiem i przyprawami. Dodać mąkę i bułkę tartą i wyrobić masę ręcznie. Odstawić na godzinę do lodówki. Masa musi mieć taką konsystencję, żeby się dała formować (w razie czego można dodać więcej bułki). Zwilżonymi dłońmi formować burgery i układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 170 stopni na ok. 30-40 minut. W połowie czasu wyjąć blachę i odwrócić burgery na drugą stronę. Odstawić do przestygnięcia.



SMACZNEGO!!!

środa, 20 lipca 2016

Krem z pomidora z grillowanym pomidorem


Wyobraźmy sobie, że jutro na ziemię ma spaść meteoryt. To oficjalna informacja, podają ją we wszystkich serwisach (tych lewackich, tych prawackich i tych zagramanicznych). Nie ma odwrotu. Giniemy. Co czuję? Smutek, że to już koniec, żal za tym, co przegapiłam i chęć zrobienia na raz tego wszystkiego, czego jeszcze nie zdążyłam. Ale tak się nie da. Można natomiast zadbać o to, aby ten czas, który pozostał spędzić najprzyjemniej jak to tylko możliwe. Zebrać do kupy rodzinę, zobaczyć się z przyjaciółmi, pooddychać lipcowym powietrzem i jeść wyłącznie swoje ulubione dania. Jeśli o mnie chodzi, ostatnim posiłkiem musiałaby być zupa pomidorowa mojego męża. Darek gotuje wyłącznie taką zupę i z każdym kolejnym razem dopracowuje swój przepis do perfekcji. Jeszcze nigdy nie zrobić niedobrej pomidorowej -zawsze znika błyskawicznie, niezależnie od ilości. Jego najnowsze dzieło - krem z dodatkiem grillowanego pomidora tak bardzo nam smakował, że zdecydowaliśmy podzielić się nim z Wami. Spróbujecie?

Jak to zrobić (4 porcje):

  • 1 pęczek włoszczyzny
  • 1 podudzie kurczaka
  • 1 puszka krojonych pomidorów
  • 1,5 słoiczka koncentratu pomidorowego
  • 4 świeże pomidory
  • tarta mozzarella
  • śmietana 18%
  • makaron (dowolny)
  • sól, chilli, czosnek, liście laurowe, cukier
Mięso opłukać, zalać 1,5 l wody. Dodać liście laurowe i zagotować. Do gotującego się wywaru dodać obraną i pokrojoną w kostkę włoszczyznę. Gotować do miękkości warzyw. Wyjąć mięso i liście laurowe, dodać pomidory i koncentrat i zagotować. Doprawić do smaku. W międzyczasie na patelni grillowej/grillu/w piekarniku podsmażyć przekrojone na pół pomidory. Zupę zmiksować. Krem podać z makaronem, śmietaną, mozzarellą i grillowanym pomidorem.




SMACZNEGO!

poniedziałek, 18 lipca 2016

Pieczony kalafior z tahini

Jeśli kiedyś zawitacie do Warszawy i porządnie zgłodniejecie, koniecznie zajrzyjcie na ulicę Jasną 24 do restauracji izraelskiej Berek. To wyjątkowe miejsce, w którym za przystępną cenę można zjeść dobrze i do syta. Wybraliśmy się tam świętować ważny dla Darka dzień i to był doskonały wybór. Berek to miejsce odpowiednie zarówno na randkę, jak i na wieloosobową biesiadę. Najedzą się mięsożercy i wegetarianie. Potrawy są sycące, ale lekkie i pięknie podane. Towarzyszyła nam moja siostra i jej narzeczony. Każde z nas zamówiło po dwa dania. Do tego cztery talerzyki, domowe białe wino i rozpoczęła się uczta. Spróbowaliśmy hummusu z grzybami, smażonego karczocha z jogurtowo-serowym sosem, sałatki fatoush, marynowanej papryki z serem i orzeszkami pinii, pizzy ze szpinakiem i słonym serem, szaszłyka z warzyw oraz z krewetek i kalmarów i pieczonego kalafiora z tahini. Wszystko przegryzione świeżą, gorącą domową pitą. Na samo wspomnienie tych pyszności ogarnia mnie tęsknota i cieknie mi ślinka.
Ze wszystkich tych wspaniałości najbardziej zaskakujący był pieczony w całości kalafior z dodatkiem tahini. Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Wykonanie banalne, a taki kalafior jest bardzo efektowny i świetnie łączy się z orzechowym smakiem tahini. W domu powtórzyłam przepis, ale nieco podkręciłam kalafiora dodatkiem orientalnej przyprawy kupionej ostatnio w Lidlu. Spróbujcie! Szczególnie, że sezon na kalafiora właśnie się zaczął.

Jak to zrobić (dla 4 osób):
  • 1 kalafior
  • 1/3 szklanki oleju roślinnego
  • 1 łyżka przyprawy Tikka Curry (lub zwykłego curry z odrobiną cynamonu i imbiru)
  • tahini
  • jogurt typu greckiego
W miseczce wymieszać olej z przyprawą. Dokładnie pokryć całego kalafiora tą mieszanką (użyłam pędzelka). Kalafiora wstawić do piekarnika nagrzanego do 160 stopni na ok. 30 minut. Jeść na ciepło lub po wystygnięciu.




SMACZNEGO!

sobota, 16 lipca 2016

APETINA: Mini serniczki rukola-pesto

Dziś wpis konkursowy. Tym razem nie jest to konkurs dla Was, tylko dla mnie :) postanowiłam powalczyć o kulinarną wyprawę do Londynu. Trzymajcie kciuki!!!


Jak to zrobić (6 serniczków):
  • 300 g serka Apetina z rukolą i pesto
  • 2 jajka
  • 30 ml śmietany 30%
  • 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
  • 1 łyżka pesto
  • 10 krakersów
  • masło do wysmarowania foremek
"lukier":
  • 300 g ziemniaków
  • 1 łyżka masła
  • 1 łyżeczka śmietany 18% (opcjonalnie)
  • sól
Ziemniaki ugotować i zgnieść na gładkie puree z masłem i śmietaną. Doprawić i odstawić do wystygnięcia.
W misce zmiksować jajka ze śmietanką i mąką. Dodać ser i pesto i jeszcze chwilę miksować aż do połączenia składników. Krakersy zmielić na drobne okruszki (ja włożyłam je do woreczka i rozbiłam wałkiem). Foremki do muffinek wysmarować masłem (jeśli używacie papierowych papilotek to nie ma takiej potrzeby). Na dno foremek wysypać krakersy i docisnąć do dna. Do każdej foremki wlać masę serową. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 160 stopni. Piec około 25 minut. Po tym czasie wyjąć z piekarnika, na wierzchu ułożyć puree ziemniaczane i wstawić jeszcze na 10 minut do piekarnika. Ostudzić w uchylonym piekarniku. Przed podaniem schłodzić w lodówce (najlepiej przez noc).



SMACZNEGO!

Twoja kuchnia ma to coś

wtorek, 12 lipca 2016

Crumble z czereśniami

Kolejny pomysł na wykorzystanie czereśni. Clafoutis było z Francji (przepis tutaj: KLIK) to teraz sięgamy do zasobów kuchni najlepszych przyjaciół Francuzów - Anglików. Pod nazwą "crumble" kryją się owoce pod kruszonką. Nic wyszukanego ani skomplikowanego. To ekspresowy wypiek, który można zrobić w parę chwil mając trochę owoców, masło, mąkę i cukier. O wiele lepiej piec go w mniejszych foremkach. Dużo korzystniej się wówczas prezentuje i łatwiej go zjeść.
Crumble najlepiej smakuje na ciepło, podane z waniliowymi lodami. Szczególnie polecam polać lody kilkoma kroplami oleju z pestek dyni. Tak, nie pomyliłam się. Oleju z pestek dyni. Zaufajcie mi, ten patent wynaleziony gdzieś przez Darka skradł moje podniebienie!

Jak to zrobić (forma 20x20 cm):
  • 500 g czereśni (wydrylowanych)
  • 180 g mąki pszennej
  • 110 g cukru (+ 2 łyżki do posypania owoców)
  • 100 g masła
  • opcjonalnie: garść wiórków kokosowych/skórka otarta z cytryny/cynamon
Owoce ułożyć na dnie formy do pieczenia. W misce wymieszać mąkę z cukrem i wiórkami. Dodać zimne masło i wyrabiać palcami aż cała mąka połączy się z masłem i powstaną maślane grudki. Kruszonkę wysypać na owoce i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 20-25 minut (do zrumienienia kruszonki).




SMACZNEGO!

sobota, 9 lipca 2016

Domowy twaróg

Gdyby miesiąc temu ktoś mi powiedział, że będzie mi dane jeść domowy twaróg zrobiony w mojej kuchni przez mojego męża to drwiący uśmieszek byłby najdelikatniejszą reakcją, jakiej moglibyście się spodziewać. A wystarczyła dostawa świeżego wiejskiego mleka i instruktaż sąsiadki, żeby moja kuchnia zamieniła się w prężnie działającą Okręgową Spółdzielnię Mleczarską. Moja wizja domowej produkcji sera była dość ekstremalna - nie wyobrażałam sobie by było to możliwe bez udziału gigantycznych wanien ze stali nierdzewnej i plątaniny rur do transportu mleka czyszczonych w zamkniętym obiegu. A przede wszystkim bez udziału kogoś, kto się na tym zna! Rzeczywistość jest jednak o wiele bardziej łaskawa. Wystarczy świeże wiejskie mleko, garnek, kuchenka, sito i czysta ściereczka lub gaza. Nic więcej nie potrzeba, żeby podczas weekendowego śniadania cieszyć się smakiem domowego twarogu z ziołami, miodem lub dżemem.

Jak to zrobić:
  • 2,5 l niepasteryzowanego mleka (najlepiej ze sprawdzonego źródła, prosto od krowy)
  • 1/2 łyżeczki soli
  • opcjonalnie: świeże lub suszone zioła, czosnek, pieprz
Mleko wlać do czystego garnka, przykryć i odstawić w ciepłe miejsce na 2-3 dni (musi się zsiąść). Otrzymany skrzep delikatnie rozdrobnić trzepaczką lub widelcem i postawić na małym ogniu. Podgrzewać delikatnie mieszając co jakiś czas. Mieszanie służy rozdrobnieniu skrzepów serowych, więc nie można tego robić zbyt intensywnie i zbyt często. Twarogu nie można też zagotować. Garnek trzeba zdjąć z ognia w momencie, gdy masa serowa zaczyna parzyć w palce. To jest również ten moment, w którym dodajemy sól i inne dodatki, o ile się na nie decydujemy. Masę serową trzeba przestudzić i umieścić na sicie wyłożonym ściereczką lub gazą. Ugnieść twaróg na sicie i pozostawić do całkowitego ostygnięcia. Tyle - gotowe :)






SMACZNEGO!

czwartek, 7 lipca 2016

Zupa krem z buraków i malin

Zaczynałam pisać ten post wiele razy, ale nie mogę znaleźć żadnego powiązania z dzisiejszą potrawą, które ułożyłoby się w zgrabny tekst. Czasem tak jest i przeważnie w takich sytuacjach rezygnuję z publikacji posta. Tym razem jednak jestem zdeterminowana, żeby Wam podać przepis, bo zupa jest wybitna. Nie, nie przesadziłam. WY-BIT-NA. A nic tego nie zapowiadało. Próbowałam jej wielokrotnie w trakcie przygotowania, nie mogąc znaleźć odpowiedniego smaku. Nie do końca przekonana podałam ją moim gościom i ich reakcja bardzo miło mnie zaskoczyła. Zanurzyłam łyżkę w zupie, zjadłam i BACH! To było TO. Moje kubki smakowe zapomniały smaki z fazy testowania, a ten ostateczny wypadł idealnie. Zróbcie ją w domu. BŁAGAM!
Przepis na zupę zaczerpnęłam z książki Grażyny i Jarosława Uścińskich pt. "Zdrowie w smaku" wydawnictwa REA-SJ. Niedługo Wam ją zaprezentuję dokładniej, ale zaufajcie mi, że dzisiejsza zupa to tylko preludium.

Z przyjemnością chcielibyśmy ogłosić wyniki konkursu z "Kaszomaniakiem"! Gratulujemy zwycięzcom i prosimy o przesłanie mailem danych adresowych do wysyłki nagrody oraz numeru telefonu.

1. Jan Buczyłko za barszcz z tłuczonymi ziemniakami, który przypomniał nam przedszkolne czasy :)
2. Justyna Dragan za kluski na parze z owocami - kto ich nie lubi?
3. Ela Kruczkiewicz za wyjątkowy deser z amarantusa, który prezentował się doskonale na załączonych zdjęciach.

Jak to zrobić (6 porcji):
  • 500g buraków
  • 200g malin (ja dodałam ok. 250g)
  • ok. 1 l lekkiego wywaru z warzyw (bez kapusty - ja użyłam 2 marchewek, 1 pietruszki, 1/2 selera, 1 cebuli, 1 ząbka czosnku, 2 liści laurowych i 3 ziaren ziela angielskiego)
  • śmietanka 36% (ja użyłam 18%)
  • 2 ugotowane ziemniaki
  • 50 ml koncentratu barszczu (to ode mnie)
  • sól, pieprz do smaku
  • świeży imbir do smaku (ja nie dodałam)
  • listki świeżego tymianku (to ode mnie)
  • opcjonalnie: 6 łyżeczek tartego parmezanu lub grana padano (na chipsy serowe do dekoracji)
Warzywa i przyprawy usunąć z bulionu. Buraki zawinąć w folię aluminiową i upiec w temperaturze 180 stopni (ok. 2 godziny). Na 5 minut przed końcem pieczenia wstawić do piekarnika blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Na papier wyłożyć parmezan (podzielić go na 6 "kupek" trochę od siebie oddalonych). Buraki przestudzić, obrać, pokroić w kostkę i wrzucić do bulionu razem z malinami i ziemniakami. Wszystko na gładko zmiksować i doprawić solą i pieprzem. Krem można przetrzeć przez sito, żeby pozbyć się pestek malin, ale nie jest to konieczne. Krem podawać ze śmietanką, kilkoma malinami, świeżym tymiankiem i chipsem serowym.



SMACZNEGO!

poniedziałek, 4 lipca 2016

Clafoutis z czereśniami

Ten deser pochodzi z kuchni francuskiej. Robiąc go nie miałam bladego pojęcia co z tego wyjdzie i jaki będzie miało smak. Na filmach i zdjęciach w internecie wygląda trochę jak gęsty budyń, ale jednocześnie dający się bez trudu pokroić. Najważniejszym argumentem przekonującym mnie do jego zrobienia były jednak czereśnie, które razem z wiśniami zajmują pierwsze miejsce na liście moich ulubionych owoców. Szukając przepisu przeglądałam głównie strony francuskie i komentarze pod tym ciastem były pełne "achów" i "ochów", co w przypadku Francuzów wcale o niczym nie świadczy, bo oni uwielbiają wszystko, co francuskie. Ostatecznie postawiłam na prostotę i zdecydowałam się na przepis ze strony niefrancuskiej: KLIK. A co z tego wyszło? Chcąc określić moje odczucia w słowach jednoznacznie zachęcających powiedziałabym: deser o konsystencji zwartego budyniowego kremu i delikatnym waniliowym smaku. Postanowiłam jednak użyć słów, które przyszły mi do głowy, jako pierwsze: smakuje jak gruby naleśnik o konsystencji budyniowo-zakalcowej. I ten opis zachęci do clafoutis ludzi takich, jak ja. Którzy lubią zakalec w cieście, naleśniki i gęste, zwarte i słodkie desery. Moje sumienie jest czyste i jeśli komukolwiek deser nie przypadnie do gustu ("wyszła mi słodka klucha, co Ty w ogóle za przepisy podajesz???") to proszę pamiętać, że uprzedzałam.
PS. Ale pieczone czereśnie są pyszne i to polecam KAŻDEMU!!!

Jak to zrobić (ceramiczna forma do pieczenia o wymiarach 20x20 cm):
  • 600 g czereśni (bez pestek)
  • 100 g mąki
  • 100 g cukru
  • 30 g roztopionego masła + trochę masła do natłuszczenia formy
  • 4 jajka
  • 240 ml mleka
  • szczypta soli
  • po 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii i ekstraktu z migdałów (ten pominęłam)
Jajka zmiksować z cukrem. Dodać mąkę, sól i zmiksować na gładko (nie może być grudek). Wlać mleko, ekstrakt waniliowy i migdałowy oraz masło i dokładnie wymieszać. Formę do pieczenia wysmarować masłem i wsypać 2 łyżeczki cukru. Pokryć cukrem dno i ścianki formy. Wsypać do niej czereśnie i wlać ciasto. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 40-45 minut. Ciasto w trakcie pieczenia bardzo mocno wyrasta, ale w trakcie studzenia równie spektakularnie opada. Wystudzone ciasto można posypać cukrem pudrem.



SMACZNEGO!

piątek, 1 lipca 2016

Bób w pomidorach

Spieszę się. Każdego dnia coraz bardziej. Pędzę co tchu, żeby zdążyć. Zdążyć nacieszyć się sezonowymi warzywami i owocami. Szparagi już zniknęły. Truskawek jest coraz mniej. Bób, maliny, agrest, fasola szparagowa, jagody, kalarepa...to wszystko tak szybko się pojawia i jeszcze szybciej znika. Niedawno koleżanka wrzuciła na swojego bloga przepis na ciastka francuskie z truskawkami. Ta facebooku określiła je "ostatnim tchnieniem truskawek", co zabrzmiało bardzo dramatycznie. Dlatego teraz spieszę się jeszcze bardziej! Wpadam do warzywniaka o 6 przed pracą i o 16:30 po pracy. Kupuję tony warzyw i najadam się nimi, ale nadal czuję niedosyt.
Dziś bób. Poza jedzeniem go ot tak po prostu po ugotowaniu, można go wykorzystać np. do sałatki, pasztetu lub pasty. Albo zjeść z najłatwiejszym w świecie sosem pomidorowym pachnącym ziołami i czosnkiem. Koniecznie na ciepło ze świeżym pieczywem

Przypominamy o konkursie z "Kaszomaniakiem"! Szczegóły tutaj: KLIK

Jak to zrobić:
  • 300 g ugotowanego i obranego bobu
  • 1 puszka pomidorów krojonych
  • 3 cienkie cebule dymki (bez szczypioru) - posiekane
  • 1 posiekany ząbek czosnku
  • 1 łyżka masła
  • kawałek posiekanej świeżej papryczki chilli
  • 1 łyżka posiekanej świeżej szałwii
  • 1 łyżka posiekanego świeżego rozmarynu
  • sól
Na patelni roztopić masło. Podsmażyć cebulkę z czosnkiem, chilli i ziołami. Dodać bób, pomidory i doprawić solą. Dusić aż sos się zredukuje (zgęstnieje).



SMACZNEGO!