Polub nas na Facebooku

środa, 30 kwietnia 2014

"Hell's KICZen". O upadku autorytetów słów kilka

Jeszcze niedawno cała Polska śpiewała. Potem pokochaliśmy taniec. Dziś cała Polska gotuje i odkrywszy w sobie kulinarne talenty szturmuje castingi do kolejnych edycji kulinarnych show. W zależności od tego, czy gotujesz w swoich czterech ścianach, czy w kuchni mniejszej lub większej knajpy, możesz zgłosić się do programu dla amatorów lub profesjonalistów. Dla każdego coś się znajdzie. A jeżeli dodatkowo masz nerwy ze stali to koniecznie spróbuj swoich sił w Piekielnej Kuchni Wojciecha Modesta Amaro - właściciela pierwszej polskiej restauracji wyróżnionej prestiżową gwiazdką Michelin. Przyznam, że nie spieszyło mi się do oglądania tego programu, ale wczoraj zwabiona zapowiedzią, w której Amaro całuje uczestniczkę, dałam się skusić i...jak ja tego żałuję.


Program Hell's Kitchen pamiętam z czasów liceum. Wtedy w brytyjskiej wersji programu w Piekielnej Kuchni rządził Gordon Ramsay, genialny kucharz i prawdziwy diabeł! Choleryk i furiat, który wrzeszczał bez litości na swoich kucharzy, rzucał talerzami i nieprzyjemnymi uwagami, ale to miało sens. On taki był, cały Gordon. W Polsce natomiast na czele Piekielnej Kuchni postawiono papciowatego Amaro, człowieka, którego wyraz twarzy sprawia, że raczej chciałoby się go przytulić i pocieszyć niż przestraszyć. I ten miły brodaty pan został wsadzony w gacie Ramsaya i zmuszony formułą programu do rzucania talerzami, przekleństwami, złośliwościami i groźnymi spojrzeniami. Ale przecież jak on wywala jakieś danie do kosza, albo wypluwa w chusteczkę to mam wrażenie, że w środku aż się rwie do tego, żeby przeprosić za swoje niegrzeczne zachowanie! Totalnie nietrafiona osoba, Mateusz Gessler byłby o niebo lepszy. Ale wracając do wczorajszego odcinka, wcześniej już spotkałam się z opiniami, że oglądając program ma się wrażenie, że każda scena, każde słowo jest wyreżyserowane, wytrenowane i całkowicie NIE prawdziwe. I to niestety okazało się prawdą. Miałam wrażenie, że oglądam popis bardzo słabych aktorów wyciągniętych prosto z "Pamiętników z wakacji"! Ludzie, co to była za żenada! Wszystkie emocje: sympatia, komplementy, złośliwości, wszystko, wszystko było udawane i reżyserowane. Wypowiedzi uczestników były tak szczere i spontaniczne jak miłosne wyznania w wenezuelskich telenowelach. "Jesteś wielbicielem książek o Winnetou? Bo taki piękny pióropusz tu zostawiłeś" albo "Ten byczek Fernando, Arek powinien odpaść"...no błagam, kto tak mówi!??? A swoją drogą, oczywiste było, że w programie pozostanie agresywny, bluzgający, prostacki i nielubiany przez nikogo facet, bo gdyby odpadł, to kto robiłby show?
No i wisieneczka na koniec: pocałunek szefa Amaro z nową uczestniczką, która dopiero co dołączyła do programu, a już ugotowała potrawę tak genialną i przypominającą domowe smaki, że szef dał się ponieść swym wyreżyserowanym emocjom i namiętnie ją pocałował (w tym momencie przed oczami stanęła mi finałowa scena z bajki "Ratatuj", w której surowy i nieprzejednany krytyk kulinarny po spróbowaniu podanego ratatouille przypomina sobie dzieciństwo i na fali wzruszenia pozwala, by najlepszej paryskiej restauracji szefował szczur...). Całość byłaby całkiem fajnym chwytem, gdyby nie dwa drobiazgi. Po pierwsze: całowaną uczestniczką była żona Amaro, ukryta pod peruką i zmienionym imieniem. Po drugie: identyczna scena, też z żoną, która niespodziewanie dołączyła do programu, miała miejsce parę ładnych lat temu w kuchni Ramsaya...
I teraz sama nie wiem jak to podsumować. Do tej pory uważałam pana Amaro za prawdziwy autorytet i znawcę, który będzie unikał zaszufladkowania swojej osoby na poziomie Magdy Gessler tak samo zawzięcie, jak The Rolling Stones unikaliby zagrania na Dniach Grzyba w Borzęcinie. Tymczasem sytuacja jest zupełnie inna i czuję się trochę skołowana. Bo z jednej strony, jeśli Polsat zaproponował panu Amaro dobre pieniądze to niby dlaczego miał nie skorzystać? Ale z drugiej, jeśli ktoś pretenduje do miana polskiego kreatora smaków, a swoją restaurację nazywa "atelier" to chyba ma trochę większe ambicje niż być odtwórcą czyjejś roli w takim marnym teatrzyku, a swoich pracowników wolałby dobierać na podstawie faktycznej wiedzy i talentu, a nie w ramach kiepskiego talent show...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz