"Jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz" - mawiała moja Mama, kiedy razem z siostrą uczyłyśmy się jeździć na nartach. To prawda uniwersalna, którą można zastosować w każdej dziedzinie życia. Nie popełniając błędów nie uczymy się i nie robimy postępów. Oczywiście każda wywrotka kończy się bólem tyłka, siniakiem, wstrząsem mózgu albo złamaną ręką, ale poskładani i wyleczeni pamiętamy już do końca życia czego nie należy robić.
Jaki ma to związek z moim gotowaniem? Od lat słyszałam o wegańskiej wersji jajecznicy, zrobionej z tofu i kurkumy. Uznałam jednak ten wynalazek za zbyt abstrakcyjny, by wpisywać go nawet na ostatnie miejsce mojej listy potraw do wypróbowania. Za "gołym" tofu, bez wyrazistych przypraw, szczególnie nie przepadam i rzadko je kupuję. Niedawno w mojej lodówce znalazła się kostka tofu z bazylią i tak leżała długi długi czas aż przypomniałam sobie o niej tuż przed upływem terminu ważności. I wtedy właśnie przypomniałam sobie o tofucznicy. Miałam mało czasu na gotowanie i postanowiłam zaryzykować. Była pyszna. Nie ściemniam, nie żartuję, nie ironizuję, była po prostu doskonała! Unikanie jej przez tyle lat wegetarianizmu było jednym z większych błędów, jakie popełniłam. Przepraszam i lecę po tofu...i tutaj parafrazując powiedzonko mojej Mamy przekazuję Wam moją mądrość życiową: "Jak nie spróbujesz to się nie wypowiadaj!".
Jak to zrobić (porcja dla 2 średnio głodnych osób lub jednej bardzo głodnej):
- 1 kostka tofu
- 1/2 dużej cebuli
- garść pomidorków koktajlowych
- spora szczypta kurkumy
- sól i pieprz
- 1 łyżka oleju
- świeża bazylia i świeży koperek
Na patelni rozgrzać olej i wrzucić cebulę pokrojoną w kostkę oraz kurkumę. Smażyć aż cebula będzie całkowicie miękka i zacznie lekko brązowieć. Tofu rozgnieść widelcem na mniejsze okruchy i dodać do cebuli. Wymieszać dokładnie i smażyć aż tofu się podgrzeje. Doprawić solą i pieprzem. Zdjąć z palnika i wymieszać z pomidorkami koktajlowymi przekrojonymi na pół. Wyłożyć na talerz i posypać zieleniną.
SMACZNEGO!