Polub nas na Facebooku

niedziela, 30 października 2016

"Patrzę na ciebie" - drink na Halloween

Nie jestem ani zwolenniczką ani przeciwniczką obchodzenia Halloween. Zwyczaj zbierania przez dzieciaki cukierków uważam za głupi i nigdy nie otwieram, gdy pukają do moich drzwi. Natomiast przebierane imprezy, straszne dekoracje i gadżety traktuję równie uczuciowo, jak te o tematyce bożonarodzeniowej i bardzo chętnie ulegam nastrojowi. W tym roku cieszę się nim popijając bondowskie Martini z małym halloweenowym akcentem. Fajne?

Jak to zrobić:
  • 1 część martini bianco
  • 1 część sprite'a
  • kilka kropli soku z limonki
  • liczi z puszki
  • kandyzowane wisienki
  • kilka rodzynek
  • wykałaczki
Z liczi, wisienek i rodzynek zrobić gałki oczne i nadziać na wykałaczki. Do kieliszka wlać martini, sprite'a i sok z limonki. Na brzegu kieliszka umieścić komplet gałek ocznych.



NA ZDROWIE!

środa, 26 października 2016

Tarta z kalafiorem, pieczoną dynią i serem provolone

Z jesienią i zimą jest tak, że nie potrafię jednoznacznie określić, czy je lubię czy nie. Z jednej strony jest zimno, ponuro i ciemno, zdjęcia na bloga nie wychodzą, z domu też się nie chce wychodzić, a szalejące wirusy co chwila przynoszą jakieś choróbska. Ale przecież pory roku to nie tylko pogoda i długość dnia. To również zmieniające się krajobrazy, sezony na różne produkty oraz Święta, na które czeka się cały rok. Tak wiem, jest dopiero koniec października i mało kto już planuje Święta, ale dam sobie rękę uciąć, że jak tylko ze sklepów znikną znicze, na półki wjadą czekoladowe Mikołaje i kalendarze adwentowe i ani się obejrzymy jak w trasę wyruszy ciężarówka Coca-Coli. A ja to kocham! Kocham cały ten kicz, światełka, jarmarki świąteczne, piernikowe ludziki i ozdoby choinkowe. Kocham długie wieczory przy imbirowej herbacie i oglądanie po raz setny odcinków świątecznych Nigelli. W obliczu tych wszystkich zalet, zapłakana jesienna aura za oknem staje się naprawdę znośna. Byle do Świąt!
Kontynuując serię potraw z wykorzystaniem pieczonej dyni (przepis tutaj KLIK), chciałabym wam zaproponować tartę z kalafiorem i dynią. Do tego wędzony włoski ser provolone i fajna smaczna kolacja gotowa.

Jak to zrobić:
  • 1 arkusz ciasta francuskiego
  • pieczona dynia (ok. 4-5 łyżek)
  • 1/3 małego kalafiora podzielonego na różyczki
  • 200 g śmietany 18%
  • 4 jajka
  • kilka plastrów sera provolone lub innego wędzonego (np. oscypek)
  • 1 łyżeczka curry
  • sól, pieprz
Różyczki kalafiora wrzucić do wrzątku i gotować 5 minut. W misce wymieszać trzepaczką lub mikserem śmietanę, jajka, przyprawy i mleko. Formę do pieczenia tarty wyłożyć ciastem francuskim, wylać masę śmietanowo-jajeczną i układać różyczki kalafiora, dynię i ser. Piec ok. 40 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.





SMACZNEGO!

poniedziałek, 24 października 2016

Sałatka z pieczoną dynią, jarmużem i grillowanymi warzywami

Czas płynie i życie się zmienia. Staję się coraz bardziej dorosła, doświadczona i poważna, a nowi ludzie, którzy stają na mojej drodze poznają mnie zupełnie inną niż byłam jeszcze kilka lat temu. Ale wystarczy mi chwila w towarzystwie moich koleżanek z liceum, żebym przekonała się, że nie zmieniłam się ani trochę. Żadna z nas się nie zmieniła. Mimo doświadczeń i wyborów, jakich dokonywałyśmy przez te wszystkie lata, potrafimy usiąść razem i śmiać się z rzeczy banalnych nie zważając na nic. Możemy się napić wina na legalu albo zabalować przez całą noc w mieście i nikt nam za to głowy nie urwie. Możemy wyjechać gdzieś razem i przegadać każdą minutę tego wyjazdu albo w pidżamach oglądać komedie romantyczne. Możemy spać w jednym łóżku, pić wodę z jednej butelki lub jeść deser jedną łyżeczką i nie jest to ani trochę dziwne czy nietaktowne. Raczej nie odważyłabym się na taką otwartość wobec ludzi, których poznałam jako 30-letnia ja, ale mając moje dziewczyny przy boku czuję się swobodnie i cudownie. Dziękuję Wam za to kochane :)
Sałatka, którą dziś proponuję jest takim "babskim" daniem (bo sałatka, bo jarmuż, bo nie ma mięsa), ale Darek też się nią zachwycał. Do jej wykonania wykorzystać możecie dynię pieczoną według mojego przepisu (KLIK). Zapraszam!

Jak to zrobić (2 porcje):
  • 8 liści jarmużu (u mnie 4 liście zielonego i 4 fioletowego)
  • pieczona dynia (ok. 6 łyżek)
  • 1 żółta papryka
  • 1/2 cukinii
  • 3 łyżki sosu sojowego
  • 1/2 łyżeczki imbiru w proszku
  • 1 łyżka miodu lub syropu klonowego
  • 2 łyżeczki sezamu
  • 2 łyżki oleju (u mnie arachidowy)
  • pieprz
Jarmuż umyć, usunąć twarde łodygi i pokroić. Blanszować we wrzątku przez 5-7 minut i odcedzić. W małej misce wymieszać sos sojowy, miód/syrop klonowy i resztę przypraw (oprócz sezamu). Na patelni grillowej lub zwykłej zgrillować pokrojoną w paski paprykę oraz pokrojoną w plastry cukinię. W miskach wyłożyć jarmuż, dynię i warzywa. Polać sosem i posypać sezamem.



SMACZNEGO!

niedziela, 23 października 2016

Wyniki konkursu z książką "Polskie jabłka"

Kochani! Jest nam bardzo miło, że tak licznie wzięliście udział w naszym konkursie z książką "Polskie jabłka" wydawnictwa REA-SJ. Kurczę, strasznie trudno było zdecydować do kogo powędrują 3 egzemplarze książki, ale nie było wyjścia. Po burzliwej naradzie zdecydowaliśmy, że nagrody trafią do:

1. Maria Konieczny
2. Jacek Zając (Facebook)
3. Monika Gonczar (Facebook)

Serdecznie gratulujemy!! Czekamy na Wasze adresy wraz z numerami telefonów (piszcie na nasz adres e-mail: jatugotujeblog@gmail.com). Macie 3 dni, po tym czasie Wasza nagroda trafi do innej osoby. Pozostałym uczestnikom dziękujemy za udział i obiecujemy, że to nie był ostatni konkurs... :)


sobota, 22 października 2016

Pieczona dynia

Jeżeli zawsze marzyliście o psie, ale wciąż się wahacie (bo nie macie ogródka, bo spacery, bo kupa w domu, bo zjedzone kapcie itd..) to przygotowałam dla was małą listę dobrych rad, które mam nadzieję przekonają was, że nie taki pies straszny. Przy okazji bardzo namawiam na przygarnianie psiaków ze schronisk, a nie kupowanie ich od hodowców. Szczególnie w przypadku, gdy nie macie w planach walki o championat kraju, a jedynie potrzebujecie towarzysza na dobre i złe. Rasowe psy są piękne, ale często dużo bardziej wymagające. Nasza Cookie to bardzo rasowy wielorasowiec, co według mnie ułatwia nam współpracę.
1. Kupa w domu. Była i to nie jedna. Ani nie dwie. Ani nawet nie trzy. Niestety młody pies nie rozumie, że nie wolno mu załatwiać swoich potrzeb w miejscu, w którym go akurat przyciśnie. Nie rozumie również różnicy między trawnikiem, a perskim dywanem. Trzeba mu tę różnicę pokazać. Dzięki mojej przyjaciółce i jej bezcennym radom problem załatwiania się w domu zamknęliśmy mniej więcej w tydzień. Wystarczy po każdej kupie/siku zrobionych we właściwym miejscu (trawnik na przykład) nagrodzić psa smakołykiem i pochwalić bardzo wylewnie.Gwarantuję, że prędzej czy później zrozumie, że dywan nie, ale trawnika jak najbardziej TAK i zacznie się sam domagać wyjścia na zewnątrz. Tylko nie zapomnijcie potem posprzątać...
2. Spacery. Są bardzo ważne i jeśli Wasza praca wiąże się z przebywaniem poza domem przez 12 godzin w ciągu dnia to psa nie bierzcie. U nas natomiast Cookie wyeliminowała problem bezproduktywnego siedzenia na kanapie wieczorami. I nieważne czy zimno, ciemno, pada i się nie chce - z psem trzeba wyjść. Musi się zmęczyć, wybiegać i poznawać świat, żeby nie wyrósł na dzikuska i...(płynne przejście do punktu nr 3)...
3. Zjedzone kapcie. Nie niszczył! Pies, który ma zapewnioną wystarczającą ilość rozrywek nie szuka ich na własną rękę. Jak jesteśmy w domu i nie spacerujemy to przynajmniej pół godziny poświęcamy na zabawę z Cookie. Rzucanie i szarpanie misia, trenowanie "siad" i "podaj łapę", turlanie się po podłodze i różne inne bardzo atrakcyjne z punktu widzenia psa zajęcia. I to chyba skutkuje, bo jak na razie jedyną ofiarą naszego psa mordercy jest kabel do ładowarki. Kapcie, buty, meble i dywan żyją sobie spokojnie.
4. Nie mam ogródka. My też nie. Dlatego właśnie nie wzięliśmy bernardyna tylko mieszankę niedużej kundelki i jeszcze mniejszego ratlerko-kundelka. Psy mają tak różne rozmiary, że bez problemu możecie sobie dobrać towarzysza, który w waszych wnętrzach będzie się czuł komfortowo.
Tyle o psach, teraz o dyni. Jeśli znudziła wam się zupa z dyni i dyniowe placki to polecam wam ją upiec. Wahacie się, bo trzeba obrać i pokroić? No trzeba, ale potem cały trud zostanie wynagrodzony - obiecuję! A w kolejnych wpisach pokażę wam do czego (oprócz zjedzenia ot tak) można użyć takiej pieczonej dyni.

Jak to zrobić:
  • 1 kg dyni (najlepiej piżmowa, ale inne też się sprawdzą)
  • 4-5 łyżek sosu sojowego
  • 1 łyżka syropu klonowego lub miodu
  • 1 łyżka octu winnego lub jabłkowego
  • 5 dużych ząbków czosnku
  • 3 łyżki oleju (u mnie 1 łyżka sezamowego i 2 arachidowego, ale rzepakowy też będzie dobry)
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 1/2 łyżeczki imbiru w proszku
  • 2 łyżeczki przyprawy za'atar lub 1 łyżeczka tymianku i 1 łyżeczka nasion sezamu
  • spora szczypta gałki muszkatołowej
  • szczypta płatków chilli lub chilli w proszku
Dynię obrać, usunąć nasiona i pokroić w kostkę. W małej misce wymieszać pozostałe składniki i dokładnie pokryć nimi dynię (najlepiej wrzucić ją do dużej miski, zalać przyprawami i wymieszać). Ząbki czosnku pozostawić w skórce. Zgnieść je lekko nożem i też wrzucić do dyni. Wszystko dokładnie wymieszać i umieścić na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Rozłożyć równomiernie i piec ok. 25 minut w temperaturze 180 stopni.




SMACZNEGO!

czwartek, 20 października 2016

Jaglanka z prażonymi jabłkami i orzechami

W dzieciństwie lubiłam chorować. Szczególnie jesienią lub zimą i szczególnie wtedy, gdy choroba wiązała się z pozostaniem w domu, a najlepiej w łóżku oraz brakiem jakichkolwiek obowiązków ze szkolnymi na czele. Wówczas cały świat kręcił się wokół mnie, Mama przynosiła mi lekarstwa albo obrane jabłko pokrojone w cząstki, żebym z głodu nie padła. Miła była świadomość, że moje koleżanki siedzą w szkole i z utęsknieniem oczekują końca lekcji, a ja przewracam się z boku na bok w łóżku i nie muszę się niczym przejmować. Z braku komputerów, komórek i telewizora w każdym pokoju (takie były czasy), rozrywki dostarczały mi książki i bajki na kasetach magnetofonowych, którymi mogłam dowolnie zarządzać.
Kiedy dorosłam, chorowanie mi się odwidziało. Stawało na przeszkodzie różnym spotkaniom, imprezom, kolokwiom i egzaminom, których nie mogłam odpuścić. A już zupełnie znielubiłam chorowanie z chwilą wyprowadzenia się z domu i pójścia do pracy. Nie dość, że chcąc pozostać w domu potrzebuję zwolnienia lekarskiego (niestety nie wystarczy usprawiedliwienie od Mamy...) to na domiar złego sama muszę sobie obierać jabłka i kroić w cząstki oraz podawać lekarstwa, przynajmniej do czasu aż Darek nie wróci z pracy. Tak, aktualnie zdecydowanie NIE lubię chorować. Na szczęście nie zdarza się to często, a jeśli już się zdarza to przeważnie czuję się na tyle dobrze, że nie muszę siedzieć w domu. Jednak tym razem jest inaczej...gluty po pas, kaszel, ból gardła i w ogóle FUJ! Zostałam w domu, żeby nie zarażać koleżanek w pracy i tak sobie wegetuję w moich czterech ścianach. Jedyny pozytywny punkt jest taki, że mam czas na dobre śniadanie. Takie jesienne i rozgrzewające. Polecam wszystkich smarkającym i kaszlącym. Kataru co prawda nie leczy, ale smuteczki przegania, więc warto!

Jak to zrobić (1 porcja):
  • 1/2 szklanki suchej kaszy jaglanej
  • 1 szklanka mleka
  • 1 jabłko
  • 1 łyżka brązowego cukru
  • 10 g masła
  • 1 łyżka syropu klonowego
  • garść posiekanych orzechów włoskich
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 1/4 łyżeczki imbiru w proszku
  • szczypta soli
Kaszę ugotować na mleku ze szczyptą soli. Gdy będzie gotowa zdjąć z palnika, wymieszać z syropem klonowym i większością orzechów. Na patelni roztopić masło i wsypać cukier. Podgrzewać aż cukier się rozpuści i na patelnię wsypać obrane i pokrojone w kostkę jabłko. Dokładnie wymieszać. Doprawić cynamonem i imbirem i prażyć ok. 3-5 minut. Podawać z kaszą i posypać resztą orzechów.



SMACZNEGO!

piątek, 14 października 2016

Cynamonowe drożdżówki ze śliwkami i czekoladą

Fart debiutanta zawsze mnie zastanawiał. Jak to możliwe, że robiąc coś po raz pierwszy w życiu najczęściej odnosimy sukces? Dopiero co wytłumaczono Wam zasady pokera, a już za pierwszym rozdaniem rozbijacie bank. Albo chcecie wystawić swoje rzeczy na garażowej wyprzedaży, jakiś stary wyjadacz daje Wam rady jak i gdzie ustawić stoisko, żeby sprzedać jak najwięcej, a Wy po prostu idziecie i pozbywacie się wszystkiego, z czym przyszliście. Myślę, że fart debiutanta został stworzony po to, żeby ludzie się nie zrażali i wierzyli w swoje siły. Bo gdyby nic nam w życiu nie wychodziło ot tak po prostu, wtedy zabrakłoby na świecie motywacji do działania. Warto próbować nowych rzeczy, bo nigdy nie wiadomo kiedy i w czym odnajdziemy swoje powołanie.
Dzisiejsze drożdżówki mogę nazwać moim fartem debiutanta. Po raz pierwszy w życiu piekłam drożdżówki i od razu się udały. Aż chce mi się śpiewać! Domowe drożdżówki są nieporównywalnie lepsze od sklepowych. Ich jedyny minus jest taki, że przez wzgląd na brak spulchniaczy, polepszaczy i konserwantów dość szybko schną. Ale nie obawiałabym się tego za bardzo, bo są przepyszne i wątpię, żeby zdążyły uschnąć. Zresztą czerstwe ciasto drożdżowe jest równie smaczne, jak świeże. Skorzystałam z przepisu z bloga "Moje Wypieki" (KLIK). Polecam bardzo gorąco!!!

Pamiętacie o konkursie? Do zdobycia świetne książki w sam raz na jesień :) Link do konkursu: KLIK

Jak to zrobić (10 bułeczek):
  • 2 i 1/4 szklanki mąki (ja użyłam 2,5 ponieważ ciasto było bardzo rzadkie)
  • 3/4 szklanki letniego mleka
  • 3 łyżki cukru
  • 1 jajko
  • 1 żółtko
  • szczypta soli
  • 60 g masła roztopionego i przestudzonego
  • 14 g świeżych drożdży lub 7 g suchych
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • 15 śliwek umytych, wypestkowanych i podzielonych na połówki
  • 50 g gorzkiej czekolady (posiekanej)
kruszonka:
  • 3 łyżki cukru (użyłam cukru kokosowego)
  • 1/2 szklanki mąki
  • 40 g masła
  • 1 łyżeczka wiórków kokosowych (opcjonalnie)
Drożdże rozpuścić w mleku z dodatkiem 1 łyżeczki cukru. Składniki na ciasto połączyć w misce i wyrobić gładkie ciasto. U mnie ciasto było dość rzadkie i lepiło się do rąk - nie przejmujcie się tym. Przykryć i odstawić w ciepłe miejsce na 1,5-2 godziny - do podwojenia objętości. Po wyrośnięciu przełożyć ciasto na blat oprószony mąką (nadal będzie rzadkie). Krótko wyrobić, w razie potrzeby dodać więcej mąki. Podzielić na 10 kawałków i uformować bułeczki. Układać je na blasze w sporych odległościach (u mnie wyszły 2 blachy po 5 bułeczek). Lekko rozpłaszczyć i przykryć ściereczką. Ponownie zostawić do wyrośnięcia (ok. 30 minut). Następnie pośrodku każdej bułeczki zrobić dołek, w którym umieszczamy trochę czekolady i 3 połówki śliwek. Brzegi bułeczek posmarować białkiem (pozostało z robienia ciasta) i posypać całość kruszonką (składniki na kruszonkę zagnieść w misce aż powstaną spore "okruchy"). Wstawić do piekarnika nagrzanego do 190 stopni (grzanie góra-dół) na około 20 minut.




SMACZNEGO!

środa, 12 października 2016

Risotto z dynią, szałwią i parmezanem

Wymówki. Towarzyszki dnia codziennego. Większe, mniejsze, poważne i całkiem błahe. Siedzą w naszych kieszeniach, za kołnierzami, w rękawach i skarpetkach, ale nie odzywają się zbyt często, bo nie lubią marnować energii na próżno. Wolą czekać w ukryciu do czasu, aż staniemy przed koniecznością podjęcia jakiegoś poważniejszego wysiłku. Wtedy się zaczyna..znajdujemy zastępcze zajęcia albo pojawiające się znikąd przeszkody, które odsuwają w bliżej nieokreśloną przyszłość coś, co faktycznie powinniśmy zrobić. Na pewno to znacie. Te chwile, kiedy musicie gdzieś zadzwonić, coś załatwić, usiąść do jakiegoś projektu, ale cały wszechświat sprzysięga się przeciwko Wam i Waszym obowiązkom. Ja zawsze w takich chwilach myślę o uczuciu ulgi i lekkości, które dopada mnie tuż po wykonaniu wiszącej nade mną czynności. Czasem ta wizualizacja pomaga przeskoczyć nad głowami wymówek, ale najczęściej oddaję się w ich ręce bez narzekania.
Moją wymówką odwlekającą przygotowanie risotto w domu był niezmiennie brak ryżu arborio. Niby ze zwykłego białego ryżu można zrobić coś podobnego, ale ja chciałam ugotować takie prawdziwe włoskie. Do tej potrawy zasadzam się od roku i dopiero, gdy odkryłam, że w pobliskim warzywniaku można kupić arborio na wagę, wymówki się skończyły. Bo risotto można zrobić dosłownie ze wszystkim: z mięsem, z rybą, z owocami morza, z różnymi warzywami albo z grzybami. Możliwości są niezliczone. Ja postawiłam na coś prostego i łatwo dostępnego - dynię. Szałwię mam na oknie, a parmezan to stały bywalec mojej lodówki. I stało się! Zrobiłam risotto i wyszło pysznie.

Pamiętacie o konkursie? Do zdobycia świetne książki w sam raz na jesień :) Link do konkursu: KLIK

Jak to zrobić (3 porcje):
  • 250 g ryżu arborio
  • 400 g dyni startej na tarce o grubych oczkach
  • 1 cebula pokrojonej w kostkę
  • 3 ząbki czosnku posiekane
  • garść tartego parmezanu
  • 0,5 litra wrzątku lub bulionu drobiowego/warzywnego
  • 2 łyżki posiekanych listków szałwii
  • 1 łyżka masła
  • sól, pieprz, szczypta cynamonu i szczypta gałki muszkatołowej
  • świeży koperek do posypania
Na patelni rozpuścić masło i podsmażyć cebulę. Gdy zmięknie, dodać dynię i czosnek. Doprawić i dusić przez kilka minut. Następnie na patelnię wsypać ryż i dolewać chochlą wodę/bulion. Ważne jest, aby kolejną porcję dolać dopiero, gdy ryż wchłonie wodę z patelni. Kiedy ryż zmięknie, dodać parmezan i szałwię, wymieszać do rozpuszczenia się sera. Podawać posypane koperkiem.




SMACZNEGO!

poniedziałek, 10 października 2016

Pieczona dynia makaronowa ze szpinakiem i gorgonzolą

Gdy w sierpniu usypialiśmy naszą ukochaną kotkę Frutkę byłam pewna, że nigdy więcej nie wezmę żadnego zwierzęcia pod swój dach. Drugiej takiej kociej przyjaciółki już nigdy nie spotkam, a przygarnięcie zwierzaka, którego nie obdarzy się miłością uważam za wyjątkowo nieodpowiedzialne. Czas jednak mijał i leczył ból, a my powoli przyzwyczailiśmy się do życia we dwójkę. Nie powiem, było to dosyć wygodne. Mogliśmy pozwolić sobie na spontaniczne decyzje, wyjazdy na weekend, przepadanie na cały dzień gdzieś na mieście bez stresu, że ktoś głodny i stęskniony czeka w domu. Wtedy pojawiła się propozycja przygarnięcia szczeniaka - niespełna 3 miesięcznej suczki. Chwilę musieliśmy się zastanowić, ale w końcu podjęliśmy decyzję i w ten sposób Cookie trafiła pod nasz dach. I choć zdarza mi się powiedzieć do niej Fruti albo Fufu to wiem, że zrobiliśmy dobrze.
Dlaczego o tym piszę? Bo pojawienie się psa całkowicie odmieniło naszą codzienność. Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że będę wstawać pół godziny wcześniej, żeby w październikowym mroku i deszczu wyjść wysikać psa to popukałabym się w czoło. Ale robię to. Półprzytomna wciągam dresy i kurtkę na pidżamę i wychodzę z domu. Przez nie do końca otwarte oczy obserwuję co robi mój pies i konsekwentnie chwalę za każde siku i każdą kupę zrobioną na trawniku zamiast w domu. Dostosowałam tryb swojego dnia do karmienia, spacerów i zabaw na dywanie. I wcale nie żałuję. Patrzę jak mała rośnie, jak powoli uszy z klapniętych zmieniają się w stojące, jak gryzie zawzięcie własną nogę i jak przeistacza się w kulisty piorun miłości i radości za każdym razem, gdy wracam do domu. Poza tym dzięki niej po raz pierwszy zaczęliśmy z Darkiem zwiedzać parki w okolicy naszego miasta i w ogóle ruszyliśmy się w domu. Zamiast leżeć w sobotę na kanapie zakładamy Cookie szelki (spadek po Arnim - naszej śwince morskiej) i po prostu wychodzimy. Dzięki temu odkryliśmy na przykład, że w mieście obok w soboty odbywa się mini jarmark z pysznymi lokalnymi wyrobami, starymi książkami, porcelaną i odzieżą. Bez Cookie nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli.
Niestety opieka nad psim smarkaczem i jego wychowywanie jest tak absorbujące, że nie mam zbyt wiele czasu na siedzenie w kuchni. Nie ukrywam, że blog trochę na tym ucierpi, ale w tej sytuacji też można znaleźć pozytywne strony: będzie więcej dań ekspresowych. Na przykład dzisiejsza pieczona dynia makaronowa. W czasie, gdy ona się piecze przyrządzam sos i w niecałą godzinę mam gotowy obiad, którym najadamy się do syta i jeszcze zostaje na następny dzień. A swoją drogą nie wiem czy znaliście tę odmianę dyni, ale jeśli nie to kupcie koniecznie! Ona NAPRAWDĘ zamienia się w makaron! I możecie ją podać z dowolnym, ulubionym sosem, jakiego zwykle używacie. Jedzcie dynie póki są :)

Pamiętacie o konkursie? Do zdobycia świetne książki w sam raz na jesień :) Link do konkursu: KLIK

Jak to zrobić (dla 2 osób):
  • 1 dynia makaronowa
  • 250 g świeżego / mrożonego szpinaku
  • 80 g sera gorgonzola lub lazur
  • 1 cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżki śmietany 18%
  • 1 łyżka masła
  • sól, pieprz, gałka muszkatołowa
Dynię przekroić na pół (najlepiej w poprzek) i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni z termoobiegiem na ok. 40 minut. W tym czasie umyć i posiekać świeży szpinak, jeśli takiego używacie. Na patelni rozgrzać masło i wrzucić cebulę pokrojoną w kostkę. Gdy się zeszkli dodać szpinak i czosnek i odrobinę wody (ok. 1/3 szklanki). Doprawić solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Kiedy szpinak będzie miękki, dodać ser i śmietanę. Mieszać do roztopienia sera. Upieczoną dynię wyjąć. Może się w środku zebrać woda, którą należy wylać. Miąższ poszarpać widelcem rozdzielając nitki makaronu. Nie wyjmując z dyniowej skórki wymieszać je z sosem szpinakowym. Na wierzchu położyć plaster gorgonzoli i wstawić do piekarnika aż ser się rozpuści.




SMACZNEGO!

piątek, 7 października 2016

Powidła śliwkowe z czekoladą (czekośliwka)

Kochane dzieci, tematem dzisiejszej lekcji są substytuty. To trudne słowo oznacza substancję lub materiał zastępczy stosowany w przypadku braku właściwego. Innymi słowy chodzi o zamiennik. Istotny dlatego, że niestety nie wszystko, czego pragniemy lub czego potrzebujemy jest w naszym zasięgu. "Chcieć to móc"? "Wszystko zależy od Ciebie"? "Twoje życie jest w Twoich rękach"? Otóż nie, nie zawsze możemy spełnić marzenie lub pozwolić sobie na coś, czego w danej chwili chcemy najbardziej. Mimo najszczerszych chęci nie zostanę gwiazdą kina, malarką ani matematycznym geniuszem. Podejrzewam także, że nigdy nie kupię sobie Porsche Cayenne, odrzutowca ani nie wybiorę się w podróż dookoła świata. Na szczęście w ciągu 30-stu lat życia nauczyłam się przyjmować ten fakt na klatę i tylko czasem w zaciszu domowym oddaję się myślom z gatunku "jak by to było fajnie gdybym...". Czy to źle, że tak się dzieje? Według mnie nie, bo gdybyśmy faktycznie mogli wszystko, to nie byłoby marzeń i świat stałby się bardzo smutny. A poza tym istnieje coś takiego, jak wspomniany we wstępie substytut. Mając dostatecznie dużo wyobraźni i radości życia w sobie odnajdujemy zamienniki dla nieosiągalnych planów i potrafimy się nimi cieszyć. To nie jest trudne, rozejrzyjcie się wokół. Czy nie lepiej zamiast załamywać się brakiem talentu wokalnego odkryć w sobie ponadprzeciętną umiejętność do pieczenia serników, którymi zachwycają się przyjaciele i rodzina? Albo odrzucić w kąt marzenie o pięknym samochodzie, a zamiast tego wyremontować starego składaka po babci, który będzie jedyny w swoim rodzaju? Przecież nikt nie powiedział, że szczęście dają wyłącznie rzeczy wielkie. Te malutkie cieszą tak samo, a dodatkowym ich plusem jest to, że zdarzają się codziennie. Nawet nie trzeba specjalnie daleko szukać. Spróbujcie.
W kulinarnym świecie substytutów również jest w bród. Wszędzie roi się od zdrowych zamienników słodyczy, fast foodów, czy też ekskluzywnych produktów. Co więcej, można ten sam smak odnaleźć w wielu różnych, pozornie nie mających z sobą nic wspólnego daniach. Tak jak w mojej dzisiejszej "Czekośliwce". Niby powidła to nic specjalnego, ale wystarczył dodatek czekolady i kakao, żeby zamienić je w przepyszną nałęczowską śliwkę w czekoladzie (znacie te cukierki?). Jeśli lubicie ten smak to koniecznie spróbujcie. Warto poświęcić kilka(naście...) godzin na wykonanie, tym bardziej, że teraz śliwek jest pełno na każdym straganie ;)


Pamiętacie o konkursie? Do zdobycia świetne książki w sam raz na jesień :) Link do konkursu: KLIK

Jak to zrobić:
  • 5 kg śliwek węgierek
  • 4 czubate łyżki kakao
  • 1 tabliczka gorzkiej czekolady
Śliwki umyć i pozbawić pestek. Umieścić je w dużym garnku i gotować z dodatkiem ok. 1 szklanki wody przez dobrych kilka(naście) godzin. Ja gotowałam w sumie przez 3 dni po kilka godzin (2-3). Powidła muszą być bardzo gęste. Do gorących powideł dodać posiekaną czekoladę i przesiane kakao. Dokładnie wymieszać i przełożyć do wyparzonych słoików. Na wierzchu każdego słoiczka wylać łyżeczkę spirytusu i po kolei podpalać. Zakręcać "płonący" słoiczek i stawiać do góry dnem. Dzięki spirytusowemu zabiegowi powideł nie trzeba pasteryzować.




SMACZNEGO!

środa, 5 października 2016

KONKURS!!! Wygraj książkę "Polskie jabłka" i zainspiruj się jesienią!!!

Brakuje Ci inspiracji na jesienne potrawy?
Kilogramy jabłek psują się w Twoim ogrodzie?
Lubisz kulinarne eksperymenty?
Jeśli tak to na pewno ucieszy Cię wiadomość, że mamy do rozdania 3 wspaniałe książki Wydawnictwa REA-SJ pt. "Polskie jabłka" i jedna z nich może być Twoja! Jedyne, co musisz zrobić to napisać nam
jaka jest Twoja ulubiona potrawa z jabłek lub z ich dodatkiem?
Swoją odpowiedź umieść w komentarzu pod TYM postem lub pod postem konkursowym na facebooku pod warunkiem, że jesteś naszym fanem. Wybierzemy 3 najciekawsze odpowiedzi i nagrodzimy.
Konkurs trwa do 18.10 do godziny 23:59.

Link do recenzji książki: KLIK

Zapraszamy!!!


Biorąc udział w konkursie automatycznie akceptujecie warunki konkursu oraz poniższy krótki Regulamin:
1. Fundatorem nagród w konkursie jest Wydawnictwo REA-SJ Sp. z o.o. z siedzibą w Konstancinie Jeziornej przy ul. Kościuszki 21. 
2. Nagrody będą wysłane wyłącznie na terenie Polski na adresy wskazane przez zwycięzców.
3. Organizatorem konkursu jest blog www.jatugotuje.blogspot.com we współpracy z Wydawnictwem REA-SJ Sp. z o.o.
4. Poprzez wzięcie udziału w konkursie Uczestnik wyraża zgodę na przetwarzanie danych osobowych na potrzeby konkursu.
5. W konkursie można również wziąć udział poprzez Facebooka. Komentarz można zostawić pod informacją o konkursie opublikowaną na Fanpage'u bloga. Warunkiem jest polubienie profilu "Ja Tu Gotuję" Na Facebooku.
6. Jedna osoba może zostawić maksymalnie 2 komentarze.
7. Będzie nam miło jeśli polubicie na Facebooku profil Ja Tu Gotuję oraz Wydawnictwa REA-SJ.