Nawet nie spodziewałam się, że ten wyjazd poza wrażeniami koncertowymi przyniesie również zachwyty kulinarne. I to w miejscu, w którym najmniej bym się tego spodziewała! W trakcie czwartkowego zwiedzania starówki gdańskiej wstąpiłam do sieciówki Green Point z wegetariańskim i wegańskim jedzeniem. Upał skłonił mnie do zamówienia chłodnika, który okazał się najlepszą wersją tej zupy, jaką do tej pory jadłam. Idealnie kwaśny, czosnkowy, doprawiony ziołami i z grubo pokrojonymi, chrupiącymi rzodkiewkami i ogórkiem (osobiście nie znoszę chłodników z tartymi warzywami). Pycha! Smak przywiozłam do domu i w pierwszej wolnej chwili zrobiłam chłodnik sama. W ilości hurtowej.
Jak to zrobić (porcja dla 4 osób na 2 dni):
- 3 pęczki botwiny
- 1 pęczek rzodkiewki
- 1/2 długiego ogórka
- 4 opakowania mleka zsiadłego po 400 g każde
- 1/2 pęczka koperku
- 4 ząbki czosnku
- pęczek szczypiorku
- 2 łyżki soku z cytryny
- sól i pieprz
Botwinę bardzo dokładnie umyć (żeby piach nie chrzęścił pod zębami!) i pokroić. Wrzucić do wrzątku i gotować 10-15 minut. Ostudzić. W międzyczasie umytą rzodkiewkę i ogórka pokroić w dość grubą kostkę, a koper i szczypiorek posiekać. Wrzucić do garnka i zalać zsiadłym mlekiem. Wcisnąć do garnka czosnek i wlać sok z cytryny. Na koniec dodać ostudzoną botwinę i wszystko dokładnie wymieszać. Doprawić solą i pieprzem do smaku i wstawić do lodówki na minimum 2 godziny, żeby zupa się schłodziła i nabrała różowego kolorku. Można podać z jajkiem na twardo, ale ja wolę bez.
SMACZNEGO!
SMACZNEGO!
Jak tu chłopa przekonać do chłodnika...Zupa musi na ciepło być dla niego i basta:)
OdpowiedzUsuń