Polub nas na Facebooku

środa, 31 sierpnia 2016

Gazpacho

Gdybym była sławną wokalistką koncertującą dla wielotysięcznego tłumu fanów, to ustanowiłabym kategoryczny zakaz wnoszenia smartfonów na moje koncerty. Widząc choć jedną osobę nagrywającą mój występ schodziłabym ze sceny. Poważnie, mam alergię na to zjawisko i nie potrafię zrozumieć, jak można przyjść na koncert i oglądać go na ekranie swojego telefonu zamiast na żywo czerpać z niego radość. Krew mnie zalewa, gdy stoję wśród ludzi i widok przesłaniają mi wyciągnięte w górę łapska z telefonami. Zamiast krzyczeć, klaskać, tańczyć i cieszyć się z obecności "żywego" zespołu tu i teraz, stoją jeden z drugim nieruchomo jak mumie i nawet palcem w bucie nie drgną, żeby filmu nie zepsuć. Co z tego, że jakość obrazu i dźwięku jest beznadziejna! Co z tego, że przez większość nagrania połowę ekranu przesłaniają głowy innych ludzi! Ba, zdarza się nawet, że telefon w wyciągniętej łapie nic nie rejestruje, bo inteligent zapomniał go włączyć. Ale co tam, jak już stoi pod sceną to MUSI coś nagrać i już! Tylko po co? Czy ktoś to potem ogląda? Czy naprawdę jest się czym chwalić znajomym? Czy nie lepiej zrobić jedno zdjęcie "do chwalenia się", a resztę czasu poświęcić na kontakt z artystą? Nie rozumiem...może ktoś wyjaśni?
Na szczęście co jakiś czas docierają do mnie informacje, że ten czy inny artysta zwraca głośno uwagę "nagrywającym" i prosi o chowanie telefonów. Był nawet przypadek przerwania koncertu. Koncert, na którym ostatnio byliśmy też miał antysmartfonowy akcent - zanim mój ukochany zespół Rammstein wszedł na scenę, pojawiła się na telebimie prośba o to, by skupić się na show zamiast na jego nagrywaniu. Chyba podziałało, bo z trybun tylko gdzieniegdzie było widać telefony. I tym kilku geniuszom, którzy wydali kupę kasy na bilet pod sceną oglądających koncert w ekranie swojego smartfona bardzo współczuję.
Po koncercie noc przeciągnęła się do rana i gdyby nie zjedzone na śniadanie gazpacho pewnie do dziś leżelibyśmy w łóżku lecząc syndrom dnia kolejnego. Wersja "po imprezie" była diabelsko ostra, na co dzień polecam łagodniejszy wariant.

Jak to zrobić (4 porcje):
  • 1 kg pomidorów
  • 1/2 czerwonej papryki
  • 1/2 cebuli
  • 2 ząbki czosnku
  • garść natki pietruszki
  • 5 łyżek oliwy z oliwek
  • świeża papryczka chilli/habanero
  • sok cytryny/ocet winny (do smaku)
  • sól, pieprz
  • opcjonalnie: 1 kromka żytniego pieczywa
Wszystkie składniki zmiksować blenderem na gładko. Jeść mocno schłodzone.



SMACZNEGO!

sobota, 27 sierpnia 2016

Chlebek bananowy z masłem orzechowym

Zacznę od dygresji. Znacie sklep TK Maxx? To takie miejsce pełne ciuchów, butów i dodatków w ilości, która może przyprawić o zawrót głowy. Nie lubię tam kupować ubrań i przeważnie nigdy nie udaje mi się nic dla siebie znaleźć. Jednak odkąd odkryłam dział z wyposażeniem doku i (o zgrozo!) z akcesoriami do kuchni, nigdy nie wychodzę z niego z pustymi rękami.
Koniec dygresji, przechodzę do meritum. Właśnie w TK Maxx kupiłam ostatnio notatnik motywujący do działania i realizowania wszystkich niewypowiedzianych na głos planów. Nie jest ładny, ale myśl wypisana na okładce przekonała mnie do zakupu. "Think less do more" - nawet nie wiecie jak bardzo bliskie mojemu życiu jest tych kilka słów. Ale chcę przekuwać plany w działanie i zakup tego notesu, dla Was błahy, dla mnie był ważnym krokiem. Na pierwszej stronie wpisałam tytuły książek, które kiedyś chciałam przeczytać i na chceniu zakończyłam. Zaczęłam od "Diuny" i bardzo żałuję, że tak długo czekałam z lekturą. Kolejne strony są wypełnione przepisami, które mnie zachwyciły i chciałam je zrealizować, lecz nie wprowadziłam tego w życie. Mój notatnik motywujący mam stale pod ręką i konsekwentnie realizuję jego zapisy. To dzięki niemu poznaliście przepis na pierogi z kurkami, jabłkowo-chrzanowy chutney, leczo, podpłomyk z kurkami i serem camembert, jagodzianki z serem...tak, to wszystko efekt jednego z pozoru nic nie znaczącego zakupu. A będzie więcej!
Dziś chlebek bananowy z masłem orzechowym. Przepis (zmodyfikowany przeze mnie) pochodzi z facebookowej strony "Tasty" (KLIK), którą uwielbiam i nałogowo śledzę. Oczywiście ten wypiek również figuruje na liście w moim czarnym notesie, a w głowie trzymam go już od kilku tygodni. Teraz z przyjemnością odhaczę go zielonym długopisem i mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo naprawdę warto go wypróbować!

Jak to zrobić:
  • 260 g mąki pszennej
  • 110 g cukru
  • 3 bardzo dojrzałe banany
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 jajka
  • 60 g masła
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka cynamonu
  • 6 łyżeczek masła orzechowego
W misce wymieszać mąkę, cynamon, cukier, sól i proszek do pieczenia. W osobnej misce rozgnieść widelcem banany i dodać jajka oraz roztopione i przestudzone masło. Wszystkie składniki dokładnie wymieszać trzepaczką. Połączyć składniki suche i mokre za pomocą miksera lub łyżki (nie można zbyt długo miksować). Keksówkę wyłożyć papierem do pieczenia i wylać do niej ciasto. Na wierzchu ułożyć 3 łyżeczki masła orzechowego, trzonkiem łyżeczki wymieszać je z ciastem i na koniec na wierzchu wyłożyć pozostałe 3 łyżeczki masła. Piec ciasto w 175 stopniach przez 40-60 minut lub do suchego patyczka.




SMACZNEGO!

czwartek, 25 sierpnia 2016

Eton mess

- Jaki jest twój ulubiony film?
- Eeee....
- A twoja ulubiona potrawa?
- ..yyyy.....
- A kolor?
- hmm..zielony?..nie czekaj..może fioletowy...


I tak dalej i tak dalej. Wybór tej jedynej, najulubieńszej rzeczy z danej kategorii jest dla mnie bardzo trudny, wręcz niemożliwy. No bo jak na przykład mogłabym wybrać swój ulubiony film? Jest ich mnóstwo, a każdy z nich lubię inaczej i najbardziej. "Amy Foster", "Julie i Julia", "Wróg publiczny", disneyowski "Herkules", "Mój własny wróg" i tak dalej i tak dalej. Albo ulubiony owoc. W zasadzie co miesiąc mam inny. W czerwcu truskawki, w lipcu czereśnie, w sierpniu borówka amerykańska...a jeszcze są poziomki, wiśnie, śliwki, maliny i masa innych, które uwielbiam i nie wyobrażam sobie bez nich świata. Dawniej zazdrościłam osobom, które potrafiły ustalić hierarchię w różnych dziedzinach i przez to stawały się charakterystyczne. Bo zawsze piją sok jabłkowy, bo zawsze mają czerwone paznokcie, bo kochają stroje w kwiatki, bo czytają jednego ukochanego autora itd. Ale teraz doceniam ten swój brak zdecydowania i otwartość, dzięki czemu równie dobrze bawię się na koncercie Hansa Zimmera, Scootera i Rammsteina.
Jest jednak kilka spraw, w których mój gust się nie zmienia. Moją ulubioną piosenką jest "Always" Bon Joviego, książką "Ania z Zielonego Wzgórza" Lucy Maud Montgomery, a postawiona przed wyborem jeżyny czy maliny zawsze wybiorę jeżyny. Darek z kolei woli maliny, więc dzisiejszy deser jest kompromisem godzącym dwa zwaśnione obozy. Są maliny, są jeżyny, a do tego bezy, bita śmietana, mięta i limonka. Lepiej być nie może :)

Jak to zrobić (3 porcje):
  • 1 szklanka schłodzonej śmietanki 36%
  • garść małych bez
  • 2 łyżeczki cukru
  • 100 g malin
  • 1 łyżka soku z limonki
  • odrobina startej skórki z limonki
  • 5 listków świeżej mięty
  • 150 g jeżyn
W małej miseczce wymieszać maliny z 1 łyżeczką cukru oraz sokiem i skórką z limonki. Maliny lekko rozgnieść, żeby puściły sok. Śmietanę ubić na sztywno z drugą łyżeczką cukru. Do śmietany pokruszyć bezy i delikatnie wymieszać. Połączyć maliny ze śmietaną i wymieszać niezbyt dokładnie (ma być bałagan, stąd nazwa deseru - ang. "mess"). W szklankach układać na przemian: masę śmietanową i jeżyny. Wierzch ozdobić jeżynami, malinami, listkiem mięty i bezą - jeśli jakieś zostaną.



Jeżyny i maliny w objęciach

SMACZNEGO!

wtorek, 23 sierpnia 2016

Pierogi z kurkami

W życiu nie można mieć wszystkiego. Ostatnio przekonuję się o tym na własnej skórze i ciężka to lekcja. Tuż po studiach trafiłam do pracy, w której osiadłam na kolejne 4 lata mojego życia. Bardzo dużo się w niej nauczyłam, nadałam kierunek swojej karierze i pracowałam w gronie fantastycznych ludzi, ale po osiągnięciu pewnego etapu wiedziałam, że dalej nie pójdę. Ta stagnacja mnie frustrowała, ale miałam w życiu odskocznię w postaci sportu. Cały wolny czas spędzałam w stajni osiągając szczyt mojej jeździeckiej formy. Trenowałam, startowałam w zawodach i czułam ogromną satysfakcję z tego, co robię. Pozwoliło mi to osiągnąć stan równowagi, który pomagał przetrwać trudne sytuacje w życiu zawodowym. Aż nagle przyszła zmiana. Pojawiła się nowa oferta otwierająca zupełnie inne drzwi. Praca w Warszawie, w dużej firmie stawiającej wysokie wymagania i rzucającej całkiem nowe wyzwania. Przebrnęłam rekrutację i udało się - mogłam rozpocząć nowy etap w karierze. Pożegnanie ze starymi śmieciami było trudniejsze niż się spodziewałam, ale perspektywa rozwinięcia skrzydeł była zbyt kusząca. Od roku jestem w nowym miejscu i nie żałuję. Jednocześnie zaangażowałam się w pewien projekt, który również daje mi mnóstwo satysfakcji. Niestety nie tak dawno moje zdrowie mocno się posypało. Byłam zmuszona zrezygnować ze sportu, przerwać treningi i pozbyć się nadziei na udane starty już na dobre. Poświęcam więcej czasu na blogowanie, ale to już nie jest to samo, a w dodatku odbija się to coraz mocniej na mojej wadze. Czuję, jak z dnia na dzień moja forma spada, jak bieg do pociągu staje się coraz trudniejszy, a wejście po schodach na 5 piętro wiąże się z wypiekami na twarzy i zadyszką. Nigdy nie było aż tak źle. Szukam formy aktywności dla siebie, ale do czasu dobrej diagnozy lekarskiej ograniczam ruch do minimum. I wpędza mnie to w coraz większą frustrację.
Ostatni weekend uzmysłowił mi jak zła jest moja kondycja. Pojechaliśmy z Darkiem na grzyby - kto śledzi naszego facebooka ten wie, że zbiory były imponujące! Spędziliśmy w lesie 4 godziny co chwila schylając się po kolejnego grzyba. I wierzcie lub nie, ale ta "aktywność" zaowocowała zakwasami!!! Zakwasy od zbierania grzybów - jak to w ogóle możliwe??! Myślę, że to jest ten moment, w którym muszę coś zrobić. Basen, Ewa Chodakowska na youtube, nordic walking - cokolwiek!
Na szczęście również w tej beznadziejnej sytuacji osiągnęłam pewną równowagę dobra i zła. Spełniłam mój zeszłoroczny plan i ulepiłam pierogi z kurkami. Ich smak otarł łzy rozpaczy nad moją kondycją, ale postanowienie pozostaje niezmienne - pora się ruszyć!

Jak to zrobić (ok. 30 sztuk pierogów):
  • 250 g mąki
  • 30 g masła
  • 1 jajko
  • 1 żółtko
  • 1/2 łyżeczka soli
  • 300 g kurek
  • 1 duża cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 1/2 pęczka szczypiorku
  • sól i pieprz
Farsz dobrze jest zrobić dzień wcześniej, żeby był zimny. Kurki oczyścić i posiekać. Cebulę i czosnek drobno pokroić i podsmażyć na łyżce masła. Jak cebula zmięknie dodać kurki i dusić wszystko aż z grzybów wyparuje woda. Doprawić w międzyczasie solą i pieprzem. Ostudzony farsz wymieszać z posiekanym szczypiorkiem.
Masło roztopić i przestudzić. W małej miseczce dokładnie wymieszać jajko, żółtko i masło. Mąkę przesiać do dużej miski i dodać sól. Wlać jajka z masłem i wyrabiając dodawać powoli ciepłą wodę. Ilość jest trudna do określenia - u mnie wystarczyło ok. 100 ml. Ciasto musi być gładkie i elastyczne i nie może się kleić do rąk. Odstawić ciasto na 15 minut pod przykryciem. Ciasto bardzo cienko rozwałkować (ok. 1 mm grubości). Szklanką wycinać koła, na środku ułożyć łyżeczkę farszu i sklejać dociskając mocno krawędzie ciasta. Pierogi gotować w osolonym wrzątku przez ok. 5-7 minut. Można podać polane masłem lub z dodatkiem kwaśnej śmietany/jogurtu greckiego.




SMACZNEGO!

piątek, 19 sierpnia 2016

W moim magicznym ogrodzie

Dzisiaj nie będzie przepisu. Dzisiaj nie będzie żadnej historyjki ani moich przemyśleń. Dzisiaj pokażę Wam nasz ogród. Ok, tak naprawdę nie jest nasz - należy do moich Rodziców, ale powiedzmy, że "wydzierżawili" nam skrawek ziemi na nasze uprawy. Czuję się trochę jakbyśmy byli emerytowanymi działkowcami, którzy w wolnej chwili (cóż, tutaj jest pewien zgrzyt, bo emeryci wolnych chwil mają w bród, a my nie) ruszają niespiesznym krokiem na swoją działeczkę, żeby podciąć, przyciąć, wypielić, popatrzeć na roślinki i zebrać plony. W tym roku wyjątkowo bogato zaowocowały pomidory. Dojrzewają w szalonym tempie i we czwórkę (Rodzice i my) nie nadążamy z ich zjadaniem. Pięknie rosną też cukinie i dynie. Zresztą popatrzcie sami...

Wchodzę do ogrodu. Patrzę w lewo...
...patrzę w prawo.

I już mam pełne ręce. Pyszne, słodkie czarne pomidory

Gąszcz tymianku. Właśnie kwitnie. Kocham tymianek.

Rukola z lotu ptaka..no może pszczoły.

Pszczoły, która tym razem wybrała kwitnące oregano. Widzisz ją?

Ciekawe dlaczego nie wybrała kwiatów cząbru...może zostawiła na deser?

Żółta papryka. Pora zebrać - bardziej żółta już nie będzie.

Zielone papryki dostępne w wielu rozmiarach.

Już za chwileczkę, już za momencik...

Plątanina liści dyni i cukinii. Z zewnątrz chaos....

...ale wystarczy zmienić perspektywę, żeby zatopić się w kojącej zieleni.

Trzeba tylko uważać na torpedy.

Naturalna trwała (dla Panów objaśnienie: taka fryzura - loki)

- Och witaj. Masz szyszkę?

Złote letnie jabłka wprost stworzone do racuchów

Na drzewie prezentują się pięknie, ale i tak wszyscy czekamy aż spadną..

- Halo! Tak chodzę za tobą i chodzę po tym ogrodzie..może być w końcu pogłaskała??

Owocowa biżuteria. Dziś jest już wspomnieniem. Do zobaczenia za rok!

PIĘKNEGO DNIA!

czwartek, 18 sierpnia 2016

Chutney jabłkowo-chrzanowy

Lubię swoje mieszkanie. Lubię wracać do domu, bo tam czuję się naprawdę u siebie. Mogę się zrelaksować, mogę okazywać wszystkie uczucia, mogę się wyciszyć i robić to, co lubię. Nie jest to co prawda domek marzeń z małym ogródkiem, drewnianymi okiennicami, położony z dala od miejskiego zgiełku, ale to nie zewnętrzna skorupa czyni jakieś miejsce domem, a to, co jest w środku. Zapach, uczucia, ludzie, wspomnienia - to wszystko tworzy niepowtarzalną atmosferę, która pozwala się odprężyć i poczuć bezpiecznie. I chociaż w swoim mieszkaniu czuję, że jestem w domu, to przychodzą takie chwile, kiedy przestrzeń wokół mnie zaczyna mnie przytłaczać. Dostrzegam masę zbędnych rzeczy i mam poczucie zamieszania wokół siebie. Wtedy wyrzucam z szafy wszystkie ciuchy, przeglądam książki na półkach, przekopuję szuflady ze skarpetkami i oczyszczam mój dom ze zbędnych rzeczy. Część ląduje na śmietniku, a część idzie do potrzebujących lub w darze dla miejskiej biblioteki. Najtrudniej oczywiście pożegnać się z akcesoriami kuchennymi. Popękane miski, wyszczerbione talerze i kubki, tępe noże, podrdzewiałe widelce..temu wszystkiemu chciałabym dać drugie życie. Niestety nie zawsze się to udaje, a Darek skrupulatnie pilnuje, żeby żadna zbędna rzecz nie zalegała na kuchennych półkach. Po takich czystkach czuję, że znów mogę odetchnąć. Jakbym otworzyła okno i wpuściła do domu rześkie wiosenne powietrze.
Porządki nie omijają również lodówki. Tam bardzo często zalega coś, co już dawno powinno zostać zużyte, a wciąż tkwi zapomniane w kącie za słoikiem z ogórkami. Na przykład pęczek chrzanu, który dokładnie dwa tygodnie temu przywieźliśmy z wizyty u Taty Darka. Leżał, markotniał, sechł i czekał cierpliwie na swoją kolej, która w końcu nadeszła. Nadeszła wraz z dostawą świeżych jabłek z ogrodu moich Rodziców. Większość jabłek Darek przerobił na sok, ale kilka się uchowało i mogłam wypróbować przepis na chutney jabłkowo-chrzanowy znaleziony w książce "Zdrowie w smaku", którą ostatnio Wam prezentowałam (link tutaj: KLIK). Taki chutney to świetny dodatek do mięs - szczególnie drób go polubi. Ale można go również zjeść z kawałkiem wędzonego sera lub wegetariańskiego pasztetu. Jest bardzo smaczny i wyrazisty - spróbujcie!

Jak to zrobić:
  • 0,5 kg jabłek
  • 60-100 g świeżego korzenia chrzanu - startego (UWAGA: taka ilość da Wam naprawdę ostry chutney. Lepiej dodawajcie stopniowo i zatrzymajcie się w momencie, gdy ostrość będzie  dla Was odpowiednia)
  • 1 łyżeczka cukru
  • nasiona kolendry (pominęłam)
Jabłka obrać i pokroić w kostkę. Prażyć je z cukrem i odrobiną wody, aż zmiękną. Postarajcie się jednak, żeby część jabłek pozostała w całości. Do jabłek dodać chrzan i zgniecione nasiona kolendry.



SMACZNEGO!

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Podpłomyk z kurkami i serem camembert

Gdybym mogła to latem i jesienią spędzałabym każdą wolną chwilę w lesie zbierając grzyby, jagody, jeżyny, borówki i żurawinę. Nic mnie tak nie relaksuje jak widok brunatnych łebków podgrzybków wystających z zielonego mchu. Ten obrazek tak bardzo odciska się w moim mózgu, że po udanym grzybobraniu zamykając oczy wieczorem nadal go widzę. Nieco mniej lubię to, co trzeba z grzybami zrobić po ich zebraniu, czyli czyszczenie, przebieranie i marynowanie, suszenie i gotowanie. Nigdy jednak wizja spędzania godzin na babraniu się w grzybach nie zniechęciła mnie do zbierania kolejnych. Na szczęście Matka Natura była na tyle łaskawa, że stworzyła kilka gatunków grzybów, które nie są aż tak kłopotliwe. Na przykład pieczarki, które można uprawiać poza lasem lub łąką. Albo kanie, których nie tykają robale. Są też maślaki, których czyszczenie jest bardzo proste i szybkie. Oraz oczywiście pieprznik jadalny, czyli znane każdemu kurki. Nie lubiane przez robaki i co najważniejsze od razu rzucają się w oczy na leśnej ściółce. Są też bardzo uniwersalne w kuchni. Nie trzeba ich obgotowywać przed właściwym przyrządzaniem i mają wyjątkowy, leśny smak i aromat. Najlepsza jest oczywiście jajecznica z kurkami, ale w innym wydaniu też warto ich spróbować. W zupie, w pierogowym nadzieniu, w sosie do makaronu albo tak jak my, na szybkim podpłomyku w towarzystwie sera camembert. Czym jest podpłomyk? To taka polska pizza. Ciasto nie jest tak miękkie jak jego włoski kuzyn ponieważ nie ma w składzie drożdży, ale warto go spróbować. Przepis zaczerpnęłam z bloga "Anyżkowo" (KLIK).
A jak kurki czyścimy? Wystarczy umieścić je w misce z ciepłą osoloną wodą na ok. 10 minut. Potem odcedzić i zalać ponownie. Zanieczyszczenia, które pozostaną po drugim moczeniu można łatwo usunąć za pomocą nożyka lub małej szczoteczki. I już!

Jak to zrobić:
  • 200 g mąki pszennej
  • 2 łyżki oliwy
  • 1/2 szklanki ciepłej wody
  • 1 łyżka suszonego czosnku niedźwiedziego
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 200 g świeżych umytych kurek
  • 1 łyżka masła
  • świeży tymianek
  • ser camembert
  • twarożek czosnkowy (taki na kanapki)
Mąkę wymieszać z solą i czosnkiem niedźwiedzim. Dodać oliwę i wodę i wyrobić miękkie elastyczne ciasto. Przykryć ściereczka i odstawić na 15 minut. Kurki podsmażyć na maśle aż zmiękną. Lekko osolić i doprawić pieprzem. Ciasto podzielić na pół i cienko rozwałkować (grubość ok. 0,5 cm). Na każdym placku rozsmarować 1-2 łyżki twarożku czosnkowego wymieszanego z mlekiem (do takiej konsystencji, żeby się dawał łatwo rozsmarować). Na podpłomykach rozłożyć kurki oraz plasterki sera camembert. Posypać świeżym tymiankiem. Piec w piekarniku rozgrzanym do 190 stopni przez 15 minut.




SMACZNEGO!

sobota, 13 sierpnia 2016

Jagodzianki z serem

Jak często łapiecie się na tym, że przewijacie stronę internetową lub facebooka bezmyślnie wlepiając wzrok w monitor? Uśmiechniecie się na widok zabawnego zdjęcia lub polubicie wiadomość, ze Wasi znajomi własnie wzięli ślub i kontynuujecie jazdę w dół. Albo czytacie jakiś artykuł w gazecie lub internecie, ale po kilku zdaniach kończycie i skupiacie się na zdjęciach. Zdarza się Wam? Pamiętam jak w liceum moja nauczycielka fizyki mawiała "Patrząc na wasze twarze wydaje mi się, że mogłabym wam napisać na tablicy przepis na ciasto i byście go przepisali do zeszytów". Miało to oznaczać, że niekoniecznie myślimy nad tym, co ona do nas mówi i co nam zapisuje na tablicy. Niedawno usłyszałam ciekawą statystykę: ponad połowa społeczności świata nie jest w stanie przeczytać tekstu, który ma więcej niż dwie strony. To przerażające. Już nie pierwszy raz spotykam się z opinią, że jesteśmy pokoleniem, które stale potrzebuje bodźców, żeby skupić na czymś swoją uwagę. Niestety obserwuję to także w swoim zachowaniu. Na przykład przeglądam blogi kulinarne skupiając się wyłącznie na zdjęciach. Tekstom blogerów nie poświęcam najmniejszej uwagi. Albo wykorzystuję każdą wolną chwilę, żeby sprawdzić na smartfonie co się dzieje na facebooku. Życie nie znosi bezczynności, przyglądanie się przechodniom albo podziwianie widoku zza okna pociągu nie wchodzi w grę - musi coś skakać, migotać i wiercić się przed moimi oczami. W przeglądarce otwieram kilka stron naraz i wszystkie oglądam jednocześnie przeskakując od zakładki do zakładki. Dość. Prrrrr szalona. Właśnie zdałam sobie z tego sprawę i działam!
Otwieranie miliona kulinarnych blogów jednocześnie często wiąże się z robieniem postanowień bez pokrycia: to zrobię, to upiekę i to ugotuję - na bank! Ale zamykam stronę i klik! Już oddaję się innym bodźcom zapominając o tym, co przed chwilą widziałam. Tak było z dzisiejszymi jagodziankami. Postanowiłam je upiec już z zeszłym roku i szansa przepadła. Wróciłam więc do tego przepisu w tym roku i już nie odpuściłam - zrobiłam. I jestem sobie za to wdzięczna, bo są doskonałe. Mięciutkie, pachnące z przepysznym nadzieniem. Gorąco polecam! Przepis pochodzi ze strony Moje Wypieki (KLIK), ale zmniejszyłam ilość składników o połowę.

Jak to zrobić (8 bułeczek):

  • 280 g mąki pszennej
  • 10 g świeżych drożdży
  • 50 g cukru
  • 1 jajko
  • 30 g masła - rozpuszczonego
  • 150 ml letniego mleka
  • szczypta soli
  • 150-200 g jagód
  • 200 g sera białego
  • 1 żółtko
  • 30 g miękkiego masła
  • 2,5 łyżki cukru
  • 1 łyżka skrobi ziemniaczanej
W kubeczku rozpuścić drożdże w odrobinie ciepłej wody z dodatkiem łyżeczki cukru. Odstawić na chwilę do momentu aż drożdże zaczną lekko się pienić (ok. 10 minut). W misce połączyć mąkę z masłem, mlekiem, jajkiem, drożdżami i solą i wyrobić gładkie ciasto. W razie gdyby ciasto było zbyt rzadkie można podsypać więcej mąki, ale maksymalnie 50 g. Uformować kulę z ciasta, włożyć do miski oprószonej mąką, przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na 1,5-2 godziny (musi podwoić objętość).
Ser, masło, cukier, żółtko i skrobię zmiksować na gładką masę. Wyrośnięte ciasto przełożyć na stolnicę, krótko wyrobić i rozwałkować na prostokąt (grubość ciasta ok. 1 cm). Wzdłuż jednego z dłuższych boków rozsmarować serek. Pozostawić większą odległość od drugiego boku, żeby po zwinięciu bułeczki dobrze się zlepiły. Ser posypać jagodami. Z ciasta zwinąć rulon (zaczynając od dłuższego boku) i dobrze skleić na końcu. Powstały wałeczek pokroić ostrym nożem na 8 kawałków. Przełożyć je do formy wyłożonej papierem do pieczenia (nie układać ciasno) i pozostawić do ponownego wyrośnięcia na ok. 40 minut. Wstawić blachę do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni na 25-30 minut (jeśli bułeczki w trakcie pieczenia zaczną się mocno rumienić to można przykryć je folią aluminiową). Ze szklanki cukru pudru i soku z połowy limonki zrobić lukier. Polukrować przestudzone bułeczki.




SMACZNEGO!

czwartek, 11 sierpnia 2016

Leczo

Kolejny ponury dzień. Niebo nad Warszawą jest ciemnoszare i płacze nieprzerwanie. Na szczęście jest środa, a nie poniedziałek, bo wtedy naprawdę można by było złapać depresję. Kuląc się pod parasolem wysiadam na moim przystanku i tylko kątem oka dostrzegam, że oprócz mnie autobus opuściła maleńka, elegancko ubrana staruszka. Zdążyłam też usłyszeć, jak ktoś tłumaczy jej, że przejechała swój przystanek. Ruszam w drogę, ale po chwili zwalniam i odwracam się. Staruszka wciąż stoi na przystanku i wygląda na nieco zagubioną. Wracam do niej i pytam, czy jej w czymś pomóc. Jej twarz wypogadza się i odpowiada, że przejechała swój przystanek i bardzo by chciała dostać się na autobus powrotny. A że mieszka w innej dzielnicy, więc nie potrafi poruszać się po tej okolicy. I już idziemy razem wolniutkim krokiem rozmawiając o różnych mało istotnych sprawach. Dowiaduję się, że jedzie do dentysty, że mieszka w centrum i że lekko "kołuje" się jej w głowie, ale nie wzięła z domu laski, bo wówczas nie mogłaby trzymać parasola, a przecież tak pada... odprowadzam Panią do autobusu, który szczęśliwie szybko zjawia się na przystanku. Pomagam jej wsiąść, czekam aż drzwi się zamkną, staruszka uśmiecha się do mnie, macha mi na pożegnanie i już wiem, że to będzie dobry dzień. Co z tego, że spóźniłam się do pracy, przez co musiałam dłużej zostać. Co z tego, że mamy pełnię sierpnia, a jest zimno jak w listopadzie. Zrobienie czegoś dobrego dla innego człowieka potrafi rozpromienić nawet najbardziej ponury nastrój.
Dobry humor nie opuszczał mnie przez cały dzień. Miłym dopełnieniem był czekający na mnie w domu obiad: talerz gorącego aromatycznego leczo pachnącego papryką i pomidorami. Najlepiej smakuje zjedzony w towarzystwie najbliższych.
Żeby poprawić humor kolejnej osobie ogłaszamy wyniki konkursu z Wydawnictwem REA-SJ i książką "Zdrowie w smaku". Nagroda wędruje do natka play games. Prosimy o kontakt i gratulujemy! :)

Jak to zrobić (6 porcji):
  • 1 duża cukinia
  • 6 niedużych papryk
  • 6 pomidorów
  • 4 cebule
  • 3/4 łyżeczki wędzonej słodkiej papryki lub kawałek dobrej wędzonej kiełbasy
  • 1/2 puszki ciecierzycy konserwowej (jeśli nie dodajecie mięsa)
  • 2 ząbki czosnku
  • sól, pieprz, szczypta chilli, 1,5 łyżki świeżej posiekanej kolendry/natki pietruszki
Na patelni rozgrzać olej i przesmażyć posiekaną cebulę i czosnek, pokrojoną w kostkę paprykę i cukinię. Wszystko umieścić w garnku z pomidorami pokrojonymi w kostkę. Doprawić. Dodać cieciorkę lub podsmażoną kiełbasę pokrojoną w plastry. Dusić 15 minut. Podawać z ziemniakami lub chlebem.




SMACZNEGO!

wtorek, 9 sierpnia 2016

Tortilla z łososiem wg Karola Okrasy

W dzieciństwie zawsze mi powtarzano, żebym słuchała starszych. Słuchaj rodziców, słuchaj babci, starszej siostry, nauczycieli...i chociaż bunt dziecięcego serca kazał mi protestować i robić po swojemu, to najczęściej okazywało się, że starsi jednak mają rację. Robienie "po swojemu" często kończyło się jakimś bolesnym (cieleśnie lub duchowo) doświadczeniem, które wrzucałam na swój kark i od tej pory towarzyszy mi na co dzień. Pamiętam jedną taką szczególnie bolesną (cieleśnie) historię. Miałam może 8 może mniej lat. Były wakacje. Wybraliśmy się z rodzicami na wycieczkę rowerową. To były czasy, kiedy fotelików rowerowych dla dzieci nikt jeszcze nie wymyślił, więc razem z siostrą siedziałyśmy na bagażnikach składaków naszych rodziców - Wigry czy Jubilat, tego nie pamiętam. Moja siostra jechała z Mamą na niebieskim rowerze, a ja z Tatą na czerwonym. Pamiętam przestrogi "Tylko trzymaj nogi z dala od szprych". I trzymałam. Do czasu...moja dziecięca ciekawość była nie do pokonania. Tylko na chwilkę, tylko raz, sprawdzę co się stanie jak moja kostka dotknie obracającego się koła roweru....w końcu się odważyłam i w tej samej sekundzie pożałowałam mojej decyzji. Kostka była porządnie skaleczona, ja w płacz, Tata bezradny, a Mama zdenerwowana i na pewno NIE zadowolona. Nie pamiętam czy ten incydent zakończył wycieczkę i ogólnie z tego dnia nie pamiętam nic więcej poza nieszczęsnym "Ja wiem lepiej".
Dlaczego o tym piszę? Parę dni temu Darek głosem pełnym entuzjazmu oznajmił mi, że ma kolejny pomysł na obiad: tortille z łososiem, kapustą kiszoną i sosem z pieczonej papryki i majonezu. Przepis na to danie podpatrzył w programie "Okrasa łamie przepisy". Nie byłam w pierwszej chwili przekonana, czy to się uda. Jakiś taki dziwny ten zestaw. Z drugiej strony jeśli poleca go Karol Okrasa to znaczy, że musi być dobry. Karol Okrasa nie poleca byle czego! Podzieliłam więc Darka entuzjazm i z niecierpliwością czekałam na obiad. I wiecie co? Było genialne! Wszystkie składniki zgrały się ze sobą i całość wyszła bardzo smaczna. Pan Okrasa miał rację. Wygląda na to, ze niezależnie od wieku zawsze warto słuchać starszych i bardziej doświadczonych. A teraz, obojętnie czy jestem od Was starsza czy młodsza, posłuchajcie mnie i powtórzcie ten przepis w swoich domach. Polecam!

Jak to zrobić (3 porcje):
  • 200 g świeżego łososia pozbawionego skóry i pokrojonego w grube paski
  • 3 tortille
  • 1 duża czerwona papryka
  • 200-250 g kiszonej kapusty (w zależności od tego jak bardzo "wypakowane" tortille lubicie)
  • 1 duża cebula pokrojona w kostkę
  • 3 ząbki czosnku
  • 4 czubate łyżki majonezu
  • 1 łyżka miodu
  • 1 łyżka masła
  • sałata rukola (u nas sałata lodowa)
  • skórka otarta z 1 limonki + sok
  • świeża kolendra (u nas szczypiorek)
  • sól i pieprz
Paprykę należy opiec nad ogniskiem lub nadziać na widelec i użyć palnika kuchenki gazowej w zastępstwie. Skórka papryki musi być czarna. Gotową paprykę obrać, pozbyć się nasion i pokroić w drobną kostkę. Wymieszać z majonezem, solidnie doprawić pieprzem, dodać posiekaną kolendrę/szczypiorek, sok z 1/2 limonki i 1 ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę. Wymieszać i odstawić.
Kapustę przesiekać. Na patelni rozgrzać masło i zeszklić cebulę z czosnkiem. Dodać kapustę, odrobinę wody i dusić aż kapusta zmięknie. Doprawić miodem, skórką i sokiem z limonki, solą i pieprzem.
Łososia oprószyć pieprzem i solą i usmażyć na patelni grillowej lub zwykłej. Tortille podgrzać (w piekarniku lub na patelni). Na tortilli rozsmarować łyżkę sosu, położyć sałatę, łososia i na koniec kapustę. Zawinąć. Podać polaną dodatkowo sosem.




SMACZNEGO!

piątek, 5 sierpnia 2016

Cukinia faszerowana makaronem

Często słyszę, że "ja to się tak zdrowo odżywiam". Koledzy w pracy, z którymi spotykam się w kuchni zawsze przyglądają się uważnie moim porannym rytuałom. Zamiast grzecznie ustawić się w kolejce do ekspresu po obowiązkową małą czarną, sięgam po miskę i mieszam swój owsiankowy śniadaniowy mix: płatki owsiane, siemię lniane, pestki słonecznika i otręby owsiane. Do tego koniecznie sezonowe owoce i mleko roślinne. Czy jest w tym coś dziwnego? Dlaczego nikt w kuchni nie mówi do kolegi odgrzewającego parówki w mikrofali "ty to się tak syfiasto odżywiasz"? A na osobę, która dba o zawartość swojego talerza trzeba koniecznie zwrócić uwagę. Że ciągle je warzywa, że ciągle je owoce, że ma w pracy obiad przygotowany w domu, a nie zupę Romana. Ostatnio wzięłam udział w takiej oto scence:

(2 kolegów w kuchni+ja uwijająca się przy owsiance)
Kolega 1: O, ostatnio truskawki, dzisiaj maliny. No No No..
Ja: Owszem! Zawsze dorzucam to, na co mamy sezon.
Kolega 2: Ciekawe co będzie zimą, ziemniaki?
Kolega 1 i Kolega 2: Hy hy hy hy...
(kurtyna)

Ponieważ jestem całkowicie przekonana, że robię dobrze, odbieram takie sytuacje z dużym dystansem i humorem. Już się przyzwyczaiłam do różnych uwag, bo tak naprawdę nie są one dokuczliwe czy obraźliwe. Wprost przeciwnie - traktuję je jako swego rodzaju komplement i pochwałę dla moich zwyczajów. Niemniej odnoszę czasem wrażenie, że w temacie odżywiania dogadalibyśmy się równie skutecznie, co Polak z Eskimosem po egipsku. Jesteśmy jak Robinson i Piętaszek, którzy pochodzą z różnych światów i uważnie obserwują siebie nawzajem. Na szczęście koniec końców okazuje się, że przy odrobinie wyrozumiałości potrafią żyć obok siebie nie szkodząc jeden drugiemu.
Dzisiejszy przepis łączy te dwa światy - jest trochę zdrowia i trochę fast foodu. Smakuje to naprawdę dobrze, co tylko dowodzi mojej robinsonowo-piętaszkowej teorii, że "dziwadła" jedzące zdrowo i "normalni ludzie" jedzący chińskie zupki potrafią stworzyć bardzo udany duet.

A przy okazji, pamiętajcie o konkursie. Do zdobycia świetna książka kucharska! Szczegóły tutaj: KLIK

Jak to zrobić (dla 2 osób):
  • 1 duża cukinia lub 2 średnie
  • 150 g makaronu świderki (użyłam razowego)
  • 1 cebula
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 puszka pomidorów
  • 1 czerwona papryka
  • 50 ml śmietanki kremówki
  • olej do smażenia
  • duża szczypta rozmarynu
  • sól, pieprz/chilli do smaku
  • wędzona słodka papryka (1/2 łyżeczki - opcjonalnie)
  • 1/2 kulki mozzarelli
Makaron ugotować al dente. Na patelni rozgrzać tłuszcz i podsmażyć pokrojone w kostkę cebulę i paprykę. Gdy nieco zmiękną doprawić solą i pieprzem/chilli oraz wędzoną papryką i dodać plastry czosnku. Wlać pomidory z puszki i kremówkę. Dusić sos na patelni aż się zredukuje mniej więcej o połowę. Dodać makaron i dokładnie wymieszać. Cukinię przekroić wzdłuż i łyżką wydrążyć gniazda nasienne (uwaga, żeby nie przebić skórki!). Do połówek cukinii nakładać makaron i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 20 minut. Wyjąć, ułożyć na wierzchu pokrojoną w kostkę mozzarellę i wstawić ponownie na ok. 5 minut (aż ser się rozpuści). Podawać na ciepło.



SMACZNEGO!

środa, 3 sierpnia 2016

Pasta z bobu i mięty

Jak to jest, że kiedy bardzo mi na czymś zależy to przeważnie tego nie osiągam, a gdy podchodzę do tematu na totalnym luzie to sukces przychodzi ot tak? Na przykład powrót z pracy. Za wszelką cenę chcę zdążyć na wcześniejszy pociąg, więc wymykam się minutkę wcześniej, wskakuję na miejski rower, pedałuję co sił w nogach, a pociąg i tak zwiewa mi sprzed nosa. Jeśli jednak nie zależy mi na szybkim powrocie i zasiedzę się chwilkę w pracy, stacja z miejskimi rowerami się zatnie i wyda mi rower dopiero za trzecim podejściem, łapię wszystkie czerwone światła po drodze i tempo mam wybitnie turystyczne, wówczas okazuje się, że na wcześniejszy pociąg muszę jeszcze poczekać, bo docieram na peron zbyt szybko. Może sekret tkwi właśnie w pozytywnym nastawieniu? Kiedy jadę niespiesznie, podziwiam skąpaną w słońcu warszawską starówkę, uśmiecham się do mijanych rowerzystów i nie napinam się, wtedy cały wszechświat mi sprzyja, a czas relaksuje się razem ze mną i magicznie się rozciąga..
Przeczytałam ostatnio o "pewnym Amerykaninie", który postanowił przez tydzień niczym się nie przejmować (a konkretnie "don't give a fuck for a week", ale tłumaczenie dosłowne jest nieładne) i po 7 dniach stwierdził, że jest szczęśliwym człowiekiem. Pójdę w jego ślady. Od dziś nie przejmuję się niczym! To będzie nie lada wyzwanie, bo po Mamusi odziedziczyłam tendencje do przejmowania się wszystkim i wykorzystuję na to każdą wolną chwilę. Wręcz jestem chora, gdy nie mam się o co martwić. Ale wytrzymam. Chciałabym w przyszłą środę móc powiedzieć "Hej, jestem szczęśliwym człowiekiem!".
Liczę, że głowa wolna od trosk pozwoli mi odpocząć i wyciszyć się. Żeby to sobie ułatwić sięgam po ulubioną muzykę, kieliszek wina i uspokajające kolory. Wiecie doskonale, że nic tak nie odpręża, jak wpatrywanie się w zieleń drzew lub trawy. Ani drzew ani trawy zjeść się jednak nie da, a to jest blog kulinarny, więc przygotowałam relaksującą zieloną pastę z bobu z dodatkiem mięty. Świeża, aromatyczna i świetna jako dodatek do ciepłego pieczywa lub świeżych warzyw. Polecam! Tak na marginesie dodam tylko, że wyjątkowo lubię podawać przepisy na pasty warzywne. Sposób ich wykonania można opisać jednym zdaniem :)

A przy okazji, pamiętajcie o konkursie. Do zdobycia świetna książka kucharska! Szczegóły tutaj: KLIK

Jak to zrobić:
  • 250 g ugotowanego i obranego bobu
  • kilka listków świeżej mięty
  • spora szczypta soli
  • 1/2 ząbkla czosnku przeciśniętego przez praskę
  • 1/3 szklanki oliwy z oliwek
  • 2 łyżki oleju z pestek dyni (opcjonalnie)
Wszystkie składniki zblendować na gładko.



SMACZNEGO!