Polub nas na Facebooku

środa, 30 stycznia 2013

Spaghetti verde

Zielona seria trwa. Po zielonej zupie czas na zielone spaghetti. Uwielbiam ten kolor w jedzeniu, chyba nawet bardziej niż czerwony. Dzisiejsze danie ma podwójne zastosowanie: po pierwsze oczywiście ma smakować, a po drugie świetnie sprawdzi się w walce z szalejącymi wirusami. Od razu lojalnie uprzedzam, że moje spaghetti nie będzie każdemu smakowało - to jest pozycja skierowana przede wszystkim do amatorów czosnkowego aromatu. Poza tym znam osoby, które nie wyobrażają sobie dobrego makaronu bez sera, a przypadku mojego spaghetti jest on raczej zbędny (ostatecznie można dodać jakiegoś niebieskiego pleśniaka - gorgonzoli lub lazura). Wykonanie jest jednak banalne i po nużącym dniu taki przepełniony aromatami obiad skutecznie stawia na nogi. Skusisz się?

Jak to zrobić (porcja dla 1 osoby):
  • 100 g spaghetti
  • 2 ząbki czosnku
  • kilka listków świeżego rozmarynu
  • 5 brykietów mrożonego szpinaku
  • garść mrożonych krewetek
  • 4 solone kapary
  • suszone chilli
  • 1 jajko
  • 2 łyżki śmietanki 30 % lub pełnego mleka
  • oliwa z oliwek
Makaron ugotować al dente. W międzyczasie na patelni rozgrzać oliwę z posiekanym czosnkiem, chilli, rozmarynem i kaparami. Na gorący tłuszcz wrzucić szpinak i krewetki i dusić wszystko razem do miękkości. Ewentualnie dosolić do smaku. Sos wymieszać z ugotowanym makaronem i jajkiem rozprowadzonym w śmietance/mleku (wszystko robimy już na zgaszonym palniku!).


SMACZNEGO!

sobota, 26 stycznia 2013

Z cyklu Kolorowe Zupy - zielona minestrone wg. Nigellissimy

W piątek wreszcie po długiej podróży przybył do mnie...Święty Mikołaj. Tak tak, nic mi się nie pomyliło. Niestety w grudniu Mikołaja napotkały niespodziewane przeciwności i nie zdołał przynieść mi tego właściwego prezentu na czas. Nie powiem, było mi trochę smutno, ale teraz radość jest podwójna :) tak więc wraz z Mikołajem do domu przybyła nowiutka, pachnąca Nigellissima! Kolejna wspaniała książka boskiej Nigelli, tym razem kręcąca się tematycznie wyłącznie wokół kuchni włoskiej (nota bene naszej ulubionej). Trochę bałam się zajrzeć do środka w obawie, że nie będę potrafiła się opanować i od razu przejrzę wszystkie przepisy! Staram się dozować sobie przyjemność pochodzącą z przeglądania nowych książek kucharskich i zaglądam do nich od czasu do czasu. Przy pierwszym podejściu otwierałam Nigellissimę losowo na różnych wspaniałych przepisach, ale dziwnym trafem kilkukrotnie wybierałam tę samą stronę z zieloną zupą. Pomyślałam: "To musi być znak! Nigella beszta mnie za brak konsekwencji i rozpoczynanie kolejnych cykli przepisów bez ciągu dalszego!". Nie było wyjścia - musiałam ten przepis zrealizować. Wprowadziłam kilka drobnych zmian w ilości składników, ale mam nadzieję, że smak jest bliski oryginałowi!
Wiem, że otwierając cykl białą zupą rybną obiecywałam następną w kolejności zupę żółtą na specjalne życzenie Darka. Ale wspominałam ostatnio, że cierpię na brak kulinarnej weny i nie mogłam nic sensownego wymyślić. Zupa Nigelli spadła mi z nieba i mam nadzieję, że odblokuje się moja własna kulinarna wyobraźnia.

Jak to zrobić (dla 4 osób):
  • 1 duża cukinia
  • 1 por
  • 250 g ziemniaków
  • 1 szklanka mrożonego zielonego groszku
  • 1,5 szklanki mrożonej zielonej fasolki szparagowej
  • 1 puszka białej fasoli
  • garść liści szpinaku "baby"
  • 250 g tortellini z serem (w oryginale tortelli z ricottą i szpinakiem)
  • 1 ząbek czosnku
  • 40 g tartego parmezanu
  • oliwa z oliwek
  • 1 łyżeczka tymianku
  • 1 łyżeczka bazylii
  • odrobina chilli
  • sól
Pora przekroić na pół, dokładnie umyć i pokroić. Cukinię i ziemniaki pokroić w kostkę. W garnku rozgrzać oliwę (ok. 3 łyżek) z pokrojonym ząbkiem czosnku i tymiankiem. Wrzucić wszystkie warzywa oprócz fasoli z puszki i szpinaku i zalać 2 litrami wody. Gotować do miękkości dodając po ok. 10 minutach szpinak. Gdy warzywa będą miękkie z garnka odlać 3 chochle zupy starając się nabierać więcej warzyw niż płynu i odstawić do przestudzenia. Do garnka z pozostałą zupą wrzucić opłukaną fasolę z puszki i tortellini. Odstawioną zupę przelać do blendera i zmiksować z parmezanem i bazylią na puree. Dodać z powrotem do garnka i gotować aż tortellini będą miękkie. Posolić do smaku dopiero na samym końcu.


 SMACZNEGO!

środa, 23 stycznia 2013

Sushi - nie takie straszne, jak je malują

Gdybym miała powiedzieć, do jakiego dania miałam najwięcej rezerwy to na jednym z pierwszych miejsc z pewnością wymieniłabym sushi. Bardzo długo nie mogłam się przełamać, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić jak może smakować kawałek surowej ryby owinięty w ryż i algi (te algi..co to w ogóle jest??). W końcu dałam się namówić zachęcona entuzjastycznym podejściem Darka i poszliśmy do stołecznego sushi-baru Tobaya na moją pierwszą w życiu przygodę z surową rybą.
Zamówiłam na wszelki wypadek najmniejszą możliwą porcję i w napięciu czekałam co będzie dalej. Wreszcie zamówienie wjechało na stół i nastąpił etap wzrokowego mierzenia się z przeciwnikiem. Widok małych biało-czarnych ruloników był mi już wcześniej znany, ale to zielone coś i te dziwne różowe płatki w miseczce były kompletnym zaskoczeniem...no i pałeczki! Przecież ja w życiu nie jadłam pałeczkami!! Na szczęście Darek, który w sushi rozsmakował się na długo przede mną, okazał się być bardzo cierpliwym nauczycielem i po kolei wytłumaczył, że to zielone coś to pasta wasabi, której używa się w celu zaostrzenia smaku (w moim osobistym odczuciu ta pasta służyła wyłącznie w celu wypalenia mi kubków smakowych i przeczyszczenia zatok), a te różowe płatki to marynowany imbir, którym neutralizuje się smak pomiędzy kolejnymi porcjami sushi (całkiem smaczny wynalazek). Najgorzej wypadła nauka jedzenia pałeczkami (byłam o milimetr od popełnienia karygodnego czynu, czyli nabicia kawałka sushi na pałeczkę i zjedzenia jak widelcem!!!), podczas której cały obrus ochlapałam sosem sojowym i musiałam łapać wylatujące z pałeczek maki oraz wylatujące z rąk pałeczki po całym stole. Ostatecznie jednak zaprzyjaźniłam się z sushi, a jego smak wyjątkowo przypadł mi do gustu.
Obecnie poszerzyłam nieco moją wiedzę na temat sushi i czasem robimy je sobie sami w domu. To naprawdę nie jest trudne, trzeba tylko nabrać trochę wprawy przy zawijaniu. Gorąco zachęcam do nabycia sobie najtańszego zestawu do robienia sushi i sprawdzenia swoich sił. Wychodzi to dużo taniej, można dowolnie dobierać składniki według własnego widzimisię, a przy okazji robienie sushi wspólnie ze znajomymi czy Waszą połówką to świetna zabawa. Ważna rada: przy krojeniu sushi na pojedyncze maki trzeba używać bardzo ostrego noża i często zwilżać go wodą podczas krojenia.
Poniżej kilka zdjęć z naszej ostatniej uczty sushi. Użyliśmy do niego:
  • wędzonego łososia (lepsza jest surowa ryba, ale ta, którą proponował sklep nie wyglądała najlepiej...)
  • paluszki krabowe
  • awokado
  • ogórek
  • serek śmietankowy typu philadelphia
  • sezam do posypania
Przy okazji po raz pierwszy wypróbowaliśmy gotową mieszankę do ryżu na sushi (do tej pory zawsze mieszaliśmy sami sos sojowy z octem i cukrem) i jest to fajne, a przede wszystkim bardzo wygodne rozwiązanie.



SMACZNEGO!

niedziela, 20 stycznia 2013

Słodka niedziela i wspomnienie lata - pyszne pancakes z owocami

Słodkie, owocowe placuszki delikatne jak chmurka idealne na dogodzenie sobie w zimową niedzielę, kiedy poniedziałek zbliża się coraz większymi krokami. Kto ma ochotę na wspomnienie lata? Zapraszamy!

Jak to zrobić:

  • 1 szklanka kaszy manny
  • 100 g serka mascarpone
  • cukier waniliowy
  • aromat waniliowy
  • spora garść dowolnych owoców - u nas mrożone czarne porzeczki
  • 2 jajka
  • 1 szklanka mąki pszennej
  • szczypta soli
  • olej do smażenia
Kaszę ugotować na wodzie ze szczyptą soli i cukrem. Lekko ostudzić i wymieszać z mascarpone, jajkiem, mąką i owocami. Smażyć na rozgrzanym oleju i odsączyć nadmiar tłuszczu na ręczniku papierowym.



SMACZNEGO!

sobota, 19 stycznia 2013

Kotleciki z czerwonej fasoli po meksykańsku

Z okazji wielkiego powrotu prawdziwej białej zimy proponuję rozgrzewające pikantne danie ze słonecznego Meksyku - w wersji wegetariańskiej oczywiście. Na szczęście Darek jest fanem wege-kotletów, więc nie muszę się martwić, że na widok kolejnej odsłony tego dania rzuci talerzem o ścianę i popędzi do najbliższego Maka. .
Ostatnio oboje oszaleliśmy na punkcie zawijania wszystkiego co się da w tortille. To taki wspaniały i uniwersalny sposób na kompaktowy obiad w podróż lub do pracy! Dzisiejsze kotleciki też zawinę,a co!

Jak to zrobić:
  • puszka czerwonej fasoli
  • 1/2 puszki kukurydzy
  • 6 pieczarek
  • 1 czerwona cebula
  • 1 ząbek czosnku
  • kawałek papryczki chilli
  • 4 łyżki sosu sojowego
  • 2 jajka
  • 1 niepełna szklanka bułki tartej
  • 1,2 łyżki maki ziemniaczanej
  • 1/2 szklanki kaszy manny
  • łyżeczka tymianku
W mikserze posiekać cebulę z czosnkiem na drobne kawałeczki. Dodać pozostałe składniki (bez kukurydzy) i zmiksować na jednolitą masę. Warto bułkę tartą dodawać stopniowo, żeby kontrolować czy masa nie jest zbyt gęsta. Dodać kukurydzę i wymieszać. Odstawić do lodówki na godzinę. Po tym czasie uformować kotlety, obtoczyć w bułce i smażyć na patelni. Jeśli masa po wyjęciu z lodówki jest zbyt luźna można jeszcze dodać bułki tartej.
Propozycja podania: zawinąć kotleciki w tortille razem ze szpinakiem, plasterkiem sera i zapiec w piekarniku. Przed podaniem posypać ostrymi kiełkami (np. rzodkiewki).


SMACZNEGO!

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Z cyklu "Drinkujące Babeczki": Babeczka Mojito

Styczeń nie motywuje nas do gotowania, co widać wyraźnie w ilości styczniowych wpisów na blogu. Początek roku jest dla Darka wyjątkowo pracowity, a ja cierpię na brak pomysłów i chęci do robienia czegokolwiek. Zniechęcają mnie ciemności, które uniemożliwiają robienie ładnych zdjęć, brak ulubionych owoców i warzyw w sklepach, poświąteczne bonusowe kilogramy i ogólny zimowy zanik energii.
Nadszedł jednak czas, żeby otrząsnąć się z zimowego snu i wziąć do roboty. Mamy karnawał, trzeba się bawić i korzystać pełną gębą zamiast zaszywać się pod kocykiem przed telewizorem. Stąd moja dzisiejsza typowo imprezowa propozycja - babeczki o smaku inspirowanym drinkiem Mojito. No przyznać się drogie Panie, która za nim nie przepada? :)
Myślę, że taki pomysł zaskoczy każdego Waszego gościa i będzie miłą odskocznią od tradycyjnych drinków. Oczywiście alkohol w babeczce jest w symbolicznej ilości i "nie poklepie" tak, jak ten prawdziwy. Ale ale! Nie można przecież zapomnieć o nieszczęśnikach kierowcach, którzy po skonsumowaniu drinkowej babeczki będą mieli namiastkę wspólnej alkoholizacji, a przy okazji będą mogli spokojnie i bezpiecznie usiąść za kółkiem.
Inspiracją do stworzenia babeczek była książka wydawnictwa Weltbild pt. "Babeczki słodkie i pikantne". Tym przepisem otwieram kolejny (który to już na tym blogu...) cykl: Drinkujące babeczki. Kolejne pomysły są już w drodze...

Jak to zrobić: (12 sztuk)

  • 250 g mąki
  • 130 g cukru
  • 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
  • 200 g jogurtu naturalnego
  • 1 jajko
  • 50 ml rumu
  • skórka otarta z 2 limonek + sok z jednej limonki
  • brązowy cukier
  • 250 g śmietanki kremówki
  • 150 g serka mascarpone
  • 2 łyżki cukru pudru
  • pęczek świeżej mięty lub 2 łyżeczki pokruszonych suszonych listków mięty
W jednej misce wymieszać mąkę z cukrem i proszkiem do pieczenia. W drugiej trzepaczką połączyć jajko z jogurtem, rumem oraz sokiem i skórką z limonki. Składniki mokre wlać do suchych i wymieszać widelcem. Formę do muffinek wyłożyć papilotkami i każdą papilotkę wypełnić do połowy ciastem. Z wierzchu każdą babeczkę posypać brązowym cukrem i wstawić do piekarnika nagrzanego do 150 stopni na 20 minut. Po tym czasie babeczki wyjąć i ostudzić, a w międzyczasie ubić śmietankę z cukrem pudrem, wymieszać z mascarpone i posiekaną świeżą miętą lub pokruszonymi listkami suszonej (myślę, że taka z torebki do zaparzania też się nada). Wystudzone babeczki ozdobić kremem, listkiem mięty i ćwiartką plasterka limonki.



SMACZNEGO!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Schab pieczony z dzika

Podczas ostatnich zakupów w najbardziej znanym owadzim dyskoncie moją uwagę zwróciła pewna promocja: solidny kawałek szynki za 2,99. Wyglądał przyjemnie, różowiutki jak pupa niemowlaka, bez żadnej tłuszczowej „żyłki”, smakowicie przywędzona skórka… nic tylko brać na ślepo i najlepiej jeszcze na zapas! Ale będąc świadomym konsumentem wykształconym w kierunku wykrywania żywnościowych pułapek przyjrzałam się uważnie etykiecie, a tam drobnym rozmazanym druczkiem wyczytałam, że trzymany w ręku kawałek mięsa w ¾ składał się z substancji chemicznych o bardzo długich nazwach i nie do końca znanej mi funkcji. Pomyślałam „Dość! W naszym domu takiego syfu nie będzie!”.
Doskonałą alternatywą dla kupowanych wędlin jest mięso pieczone. Najlepiej kupić kawałek schabu, karkówki, czy boczku z pewnego źródła, przyprawić według własnych upodobań i cieszyć się domowymi wędlinami, które mają dość długi termin trwałości bez konieczności dodawania konserwantów.
Traf chciał, że dysponowaliśmy solidnym kawałkiem schabu z dzika. Początkowo miał być przerobiony na kotlety, ale ostatecznie wyszła z niego fantastyczna pieczeń idealna na kanapkę.

Jak to zrobić:
  • 500 g schabu z dzika z warstewką tłuszczu
  • płaska łyżeczka soli
  • łyżeczka ziaren pieprzu
  • 5 jagód jałowca
  • 2 owoce ziela angielskiego
  • łyżeczka rozmarynu
  • łyżeczka majeranku
  • łyżeczka tymianku
  • 7 ząbków czosnku
  • kilka suszonych śliwek i żurawiny
  • 1/3 szklanki oliwy z oliwek

Mięso umyć i osuszyć. Część tłuszczu odciąć i odłożyć na bok. W moździerzu lub młynku zmielić przyprawy z oliwą z oliwek i 2 ząbkami czosnku. Oliwę dodawać powoli, żeby masa nie była zbyt rzadka. Nie trzeba zużyć całej. Mięso natrzeć marynatą, zawinąć w folię spożywczą i wstawić do lodówki na noc. Następnego dnia odwinąć z folii i cienkim nożem zrobić w mięsie poziome nacięcia, w które wciskamy pozostałe ząbki czosnku na zmianę ze śliwkami i żurawiną. Schab włożyć do rękawa do pieczenia, obłożyć odłożonym wcześniej tłuszczykiem i wstawić do piekarnika nagrzanego do 170 stopni. Po 15 minutach temperaturę zmniejszyć do 100 stopni i piec przez 45 minut. Po tym czasie wyłączyć piekarnik i przestudzić mięso.





SMACZNEGO!

piątek, 4 stycznia 2013

Azjatycka zupa pomarańczowa z łososiem i tofu

Sprawdźmy: Święta zaliczone, Sylwester zaliczony, 3 kg więcej zaliczone....po gorącym okresie świąteczno-noworocznym, gdy całą energię i umysł pochłaniały wyczyny w kuchni, wizyty u rodziny, spotkania ze znajomymi i sylwestrowe przygotowania, nadeszły dni pustki: powroty do pracy, do szkoły, do szarej pseudozimowej codzienności, w której znów trzeba znaleźć sobie jakiś cel. Mój jest prosty - odzyskanie letniej formy, w której spodnie były luźniejsze, a brzuch dało się wciągnąć i nawet widać było jakiś mięsień :) od czego zacząć? Po pierwsze od wyjedzenia lub rozdania wszystkich smakołyków, które jeszcze pozostały w lodówce. Ciastem proponuję podzielić się z ptakami, czekoladowe Mikołaje zutylizować w brzuchu (swoim lub cudzym), to, co się jeszcze nadaje pomrozić, a resztą uszczęśliwić osiedlową bandę bezpańskich kotów. Trzeba zrobić generalne porządki w lodówce, aby okres powrotu do formy móc zacząć z czystym kontem. Od tej pory lodówkę i szafki kuchenne uzupełniamy wyłącznie lekkimi produktami (mówiąc "lekkie" nie mam na myśli sera camembert light tylko twarożki, tofu, rybę, warzywa itd...).
Po wyjedzeniu ostatnich pierogów z kapustą i grzybami (będę za wami tęsknić...) i pożegnaniu się na dobre z duchem Świąt snującym się jeszcze po kuchni przystępuję do akcji. Jako pierwszą proponuję rozgrzewającą i oczyszczającą tajską zupę pomarańczową z łososiem i tofu. Można ją bez problemu zabrać do pracy na lunch lub zjeść na lekką kolację - nasyci, ale nie będzie zalegała w żołądku.

Jak to zrobić (2 porcje):
  • 180 g świeżego łososia (można użyć dowolnej ryby)
  • 2 plastry twardego tofu (po ok. 1 cm każdy)
  • szklanka mrożonej fasolki szparagowej
  • garść mrożonego kalafiora
  • 1/2 szklanki mrożonego groszku cukrowego (lub zwykłego łuskanego mrożonego groszku - absolutnie omijamy ten z puszki)
  • spora garść cienkiego makaronu ryżowego
  • sok z całej pomarańczy + miąższ pozostały po wyciskaniu soku
  • 2 nieduże ząbki czosnku
  • 1-2 cm kawałek korzenia imbiru
  • 1/2 małej papryczki chilli (dobrze by było gdyby wpadło też parę pesteczek)
  • 4-5 łyżek sosu sojowego
  • 1 łyżka sosu rybnego
  • 2 łyżki oleju roślinnego
W miseczce połączyć miąższ z pomarańczy z sokiem, sosami, chilli, tartym imbirem i czosnkiem przeciśniętym przez praskę. Wymieszać i odstawić. Makaron ryżowy zalać wrzątkiem i odstawić do zmięknięcia. W garnku zagotować litr wody i wrzucić do niego mrożone warzywa. Łososia pokroić w kostkę i dodać do garnka, gdy warzywa będą miękkie. Wlać przygotowany na początku sos oraz olej roślinny  i gotować aż łosoś będzie gotowy. Do miseczek nałożyć makaron ryżowy i po 1 plastrze tofu pokrojonego w grubą kostkę. Zalać zupą.
Uwaga: zupa jest bardzo rzadka dlatego proponuję zjeść ją na sposób azjatycki: widelcem lub pałeczkami wyjeść konkrety, a na koniec popić pozostałym bulionem prosto z miseczki z głośnym siorbaniem :)


SMACZNEGO!