Polub nas na Facebooku

sobota, 31 marca 2012

Pulpeciki po florencku z brytyjskim akcentem

Większość pasjonatów kuchni ma swojego idola. Kogoś, kim się inspiruje i kogo świadomie bądź nie naśladuje w kulinarnych poczynaniach. Moją idolką przez wiele wiele miesięcy była Nigella. Odcinki jej programów znałam na pamięć i uwielbiałam na nią patrzeć. W pewnym momencie moja fascynacja zaczęła przypominać prawdziwe uzależnienie! Każdą wolną chwilę poświęcałam na oglądanie po raz milion pięćdziesiąty ósmy jak Nigella przyrządza świąteczny keks albo ryż z kalmarami...na szczęście się opamiętałam, ale sentyment do jej przepisów pozostał.
Dziś nie zamykam się w jednym kierunku. Szukam, próbuję, sprawdzam i wciąż odkrywam nowe spojrzenia na gotowanie, z których czerpię po kawałeczku coś dla siebie. Dużą dawkę inspiracji (mimo, że książka cieniutka) zaczerpnęłam ze "Smaków Toskanii" wspominanej w pierwszym poście Aleksandry Senghi. Tym razem jednak postanowiłam połączyć włoski temperament florenckich klopsików z brytyjskim zamiłowaniem do kalorii i wyszedł bardzo przyjemny obiad. W mojej wersji klopsiki są raczej kotletami, ale wystarczy uformować nieco mniejsze kuleczki, żeby z powodzeniem móc użyć ich jako sosu do spaghetti lub przekąski na spotkaniu ze znajomymi (jak to uczyniła królowa Nigella w jednym z odcinków swojego programu z serii "Feast"). Oczywiście musiałam dorzucić coś od siebie, więc w przepisie znalazły się nieobecne u żadnej z pań pieczarki.
Z dania bardzo łatwo zrobić dietetyczny obiad: wystarczy zrezygnować z sera i tłuszczu. Polecam!

Jak to zrobić?
  •  500 mielonego mięsa drobiowego (wieprzowe jest zbyt twarde)
  • 2 cebule
  • 4-5 pieczarek
  • 4 ząbki czosnku
  • kawałek papryczki chilli
  • 3-5 łyżek tartej bułki
  • 2 jajka
  • 2 łyżki sosu Worcester lub sojowego
  • ok. 80 g żółtego sera lub parmezanu (Nigella użyła tego drugiego)
  • 2 puszki pomidorów
  • suszony tymianek
Na początek baza z mięsa:
jedną cebulę drobniutko posiekać (ja mam od tego robota kuchennego) i wrzucić do miski razem z mięsem. Ser zetrzeć na najdrobniejszej tarce (lub rozdrobnić w robocie). Wcisnąć do mięsa i cebuli dwa ząbki czosnku, wlać sos Worcester/sojowy, dorzucić chilli, tymianek, ser, jajka i bułkę tartą i wymieszać wszystko bardzo dokładnie.
Wersja Nigelli na imprezkę (bez pieczarek):
drugą cebulę posiekać lub rozdrobnić w robocie i wrzucić na patelnię na 2 łyżki oleju. Wcisnąć dwa ząbki czosnku, lekko posolić i 2 minuty podsmażyć. Dodać tymianek. Następnie wrzucić pomidory z puszki + wlać wodę (w ilości połowy puszki po pomidorach). Z mięsa formować malutkie kuleczki. Jest to dość czasochłonne, ale na imprezę dobrze jest przygotować coś "na jeden kęs". Gdy już całe mięso zostanie przekształcone w kulki, wkładać je po kolei do bulgocącego sosu. Trzeba uważać, żeby się nie posklejały. Kiedy wszystkie kuleczki zostaną wrzucone do sosu należy całość delikatnie przemieszać i zostawić do gotowania na 15-20 minut. Doprawić solą i pieprzem i danie jest gotowe. W takiej formie można pulpecików użyć jako sosu do makaronu lub podawać gościom w miseczkach, np. z grzanką czosnkową. Z podanej ilości składników można spokojnie wykarmić 6 osób.
Wersja moja na obiad dla głodnego Darka:
uprzedzę tylko, że z takiej ilości mięsa dwie osoby będą jadły ten obiad przez 3 dni, więc jeśli ktoś lubi różnorodne dania niech zmniejszy ilość. Początek jest taki sam, jak u Nigelli z tą różnicą, że trzeba jeszcze posiekać i wrzucić na patelnię razem z cebulą i czosnkiem pieczarki. Potem postępujemy jak z tradycyjnymi mieloniakami: formujemy kotlety, obtaczamy w bułce i smażymy z dwóch stron. Kiedy są gotowe trzeba je wrzucić do sosu i pogotować jeszcze ok. 10 minut. Mój obiad podałam z kaszą pęczak i sałatką z patisonów (ze słoika). Było baaaardzo pyszne! 



 SMACZNEGO!

niedziela, 25 marca 2012

Jajecznica, która miała być eleganckim omletem

Czasem bywa tak, że bardzo nam zależy na stworzeniu czegoś specjalnego, żeby sprawić radość bliskiej osobie. Staramy się ze wszystkich sił i bardzo skupiamy na tym, żeby wyszło idealnie i wtedy właśnie coś idzie nie tak....
Tak było w przypadku mojego "eleganckiego omleta". Chciałam zrobić Darkowi przyjemność i zaserwować mu na kolację po powrocie z pracy pysznego sycącego omleta z mnóstwem dodatków i zawiniętymi do środka brzegami. Na wierzch kiełki, trochę świeżo mielonego pieprzu i elegancja, że mucha nie siada! W praktyce okazało się to niestety trudniejsze niż się spodziewałam...wszystko szło wspaniale, podsmażyłam dodatki, doprawiłam, w domu rozniósł się wspaniały zapach, połączyłam z rozbełtanymi jajkami, wylałam na patelnię...i jak przyszło mi zawijać brzegi do środka to wszystkie moje starania szlag trafił!!! Byłam taka wściekła...omlet się rwał i w efekcie wyszła z tego mało wyględna, ale nadal bardzo smaczna, jajecznica. Na szczęście Darek docenia przede wszystkim smak, a na tym polu moja potrawa zawiodła :)
To danie jest idealną propozycją na szybką kolację po powrocie z pracy. Kiedy już nie mamy na nic siły, a głód skręca kiszki, wystarczy 5 minut krojenia, kolejne 10 smażenia i voila, kolacja na stole. Jeśli ktoś dba o linię to proponuję zrezygnować z szynki i sera oraz smażyć na minimalnej ilości tłuszczu (a najlepiej wcale bez tłuszczu). Aby omlet/jajecznica zachował swoje sycące właściwości można te składniki zastąpić np. kawałkiem cukinii, papryki albo selera naciowego. Omlet/jajecznica może być też fajnym pomysłem na śniadanie, gdy mamy rano trochę czasu i chęci na kucharzenie. Ogólnie rzecz biorąc - danie uniwersalne i godne polecenia.

Jak to zrobić (przepis na jedną solidną porcję):

Ciasto
  • 3 jajka
  • 1/2 szklanki mleka
  • łyżka mąki
  • garść posiekanej pietruszki
  • sól i pieprz do smaku według uznania
Dodatki:
  • garść świeżego szpinaku
  • 3 plasterki szynki drobiowej
  • 2 pieczarki
  • 3 plastry sera typu oscypek
  • mały pomidor
  • ząbek czosnku
  • 1/4 papryczki chilli (ja daję z pestkami)
  • sól
Wszystkie dodatki do omleta/jajecznicy pokroić w kostkę. Na patelni rozgrzać tłuszcz i wycisnąć na niego ząbek czosnku. Od razu dodać pozostałe (oprócz pomidora) składniki i sól, aby pieczarki puściły wodę. Dzięki temu całość się nie przypali. Kiedy już wszystkie skłądniki zmiękną (czyli po ok. 3 minutach), czas dorzucić pomidory i podsmażyć jeszcze przez około 2 minuty. Wyłączyć palnik. W osobnej misce połączyć jajka z mąką, mlekiem, pieprzem, solą i pietruszką.
Pozostałe składniki w tym czasie lekko się przestudzą. Dodajemy je do jajecznej masy i delikatnie łączymy. Całość wylewamy na patelnie, pod którą wcześniej włączamy gaz. Na wierzch układamy pokrojony ser i teraz cała sztuka polega na tym, aby w momencie, gdy spód się zetnie zawinąć delikatnie dwa przeciwne boki (o ile możemy mówić o bokach okrągłego omleta...) do środka, aby powstało coś na kształt koperty. Mnie się to nie udało, więc wszystkie składniki po prostu dokładnie wymieszałam i powstała jajecznica.
Kiedy już jajko się zetnie przekładamy na talerz, na wierzchu posypujemy natką i układamy kiełki (ja akurat miałam kiełki lucerny, ale brokułowe, rzodkiewkowe, czy sojowe też będą dobre). I już, proste, szybkie i sycące danie ląduje na stole.




SMACZNEGO!

piątek, 23 marca 2012

Syberyjska sałatka buraczana

Debiut Darka na blogu. Ale układ jest taki: on gotuje, ja opisuję. Niech będzie!

Zostawić na moment faceta samego w domu, podrzucić mu przepis i nigdy nie wiadomo co z tego wyniknie. Przepis na syberyjską sałatkę z buraczków pochodzi z najlepszej książki kucharskiej, jaką do tej pory nabyłam: "Kuchnia bez granic" autorstwa Małgorzaty Caprari. Na ogół jestem fanką książek z pięknymi ogromnymi zdjęciami potraw (a już ideałem są takie, w których zdjęcia prezentują wykonanie krok po kroku), ale ta pozycja jest inna - oprócz okładki nie ma w niej ani jednej fotki. Choćby czarno - białej..no nic! A mimo to mogłabym ją przeglądać godzinami. Dlaczego? Bo jest w niej kilkaset przepisów prosto z domowych kuchni mieszkańców wszystkich stron świata. Autorka zebrała receptury na domowe dania od znajomych i rodziny rozsianej po całym świecie i wyszło tak, jak lubię: prosto, niedrogo i inspirująco. Fantastyczna książka!

Na pierwszy ogień wybraliśmy coś niezbyt skomplikowanego, ale niebanalnego. Sałatka powstała w dwóch wersjach: z sosem według przepisu i z sosem według Darka. I muszę przyznać, że sos według Darka jest obłędny!! Zdecydowanie sugeruję zrobienie tej drugiej wersji. Jest pyszna - słodkie buraczki, kwaśna kapusta i ogórki oraz pikantny sos chrzanowy (według przepisu octowy - bardziej mdły) tworzą bardzo smaczne połączenie. Sałatka jest idealna na spotkania z przyjaciółmi lub kolację. Jest sycąca dzięki ziemniakom, ale jednocześnie lekka dzięki buraczkom i ogórkom.

Jak to zrobić (podaję skład według książki M. Caprari):
  • 3-4 średnie buraki ugotowane w mundurkach w lekko zakwaszonej wodzie
  • 3-4 średnie ugotowane ziemniaki
  • 2 średnie marchewki ugotowane w mundurkach
  • 2  kiszone ogórki
  • 2-3 małe cebule
  • 200 g kiszonej kapusty
  • garść posiekanej natki i koperku (u nas pominięte)
  • 1/4 szklanki octu owocowego/winnego/soku z cytryny
  • 1/2 szklanki oliwy lub oleju
  • 1 łyżka cukru
  • sól, pieprz
Sos według przepisu Darka:
  • 2 łyżki majonezu
  • 1 i 1/2 łyżeczki chrzanu
  • sok z połowy cytryny
Warzywa pokroić w kostkę. Cebulę posiekać, ogórki pokroić w kostkę, kapustę pociąć na mniejsze kawałki. Wszystkie składniki wymieszać. W międzyczasie lekko podgrzać oliwę z octem, cukrem i przyprawami lub wymieszać majonez z chrzanem i sokiem z cytryny. Następnie połączyć wszystko razem w salaterce. Dobrze by było schłodzić sałatkę w lodówce przez ok. 2 godziny.


Wersja z darkowym sosem majonezowo-chrzanowym


Wersja z sosem octowym według oryginalnego przepisu

 A tak wyglądają w pełnej okazałości. Pycha!!!!

SMACZNEGO!

wtorek, 20 marca 2012

Święta w marcu, czyli imbirowy napój z ogniem

Lubię takie eksperymenty kulinarne, które łączą w sobie elementy kuchni i medycyny naturalnej. Czasem taka hybryda może dać całkiem miły efekt, który potem chce się powtarzać częściej. Robiłam już herbaty z przypraw i nigdy by mi nie przyszło do głowy, że taki kupiony w supermarkecie majeranek można zaparzyć i pić, dopóki nie przeczytałam o tym w jakiejś mądrej książce o ziołach. Dla mnie przyprawa w torebce służyła wyłącznie do doprawiania potraw. A okazało się, że można tym bardzo skutecznie wyleczyć ból brzucha i pije się taki napar równie przyjemnie jak miętę.

Z kolei w najgorsze mrozy ratowałam się moją autorską "herbatką", która natychmiast rozgrzewa, stawia na nogi, pobudza metabolizm, dobrze smakuje i ogólnie ma same plusy. Może nie jest to dobry moment na taki przepis, bo zima poszła już precz, ale zimowych przyzwyczajeń wciąż nie mogę się pozbyć.

! Uwaga osoby z wrażliwym przewodem pokarmowym - lepiej darować sobie takie napoje.

Imbir - oprócz właściwości rozgrzewających, wzmacniających odporność i oczyszczających dodatkowo poprawia krążenie i trawienie. Niestety muszą go unikać osoby z chorobami układu pokarmowego (np. wrzody) ponieważ imbir może podrażniać żołądek i jelita. Nie jest też polecany kobietom w ciąży i karmiącym.

Cynamon - przyprawa, której przedstawiać nie trzeba. Uspokaja (olejki cynamonowe stosuje się w aromaterapii), działa odkażająco.

Chilli - poza tym, że pali żywym ogniem, to ma kilka właściwości korzystnych dla organizmu. Rozgrzewa, ubije bakterie i pomoże zwalczyć stan zapalny. Ponadto usprawnia metabolizm. Oczywiście nie można przesadzić, bo pikantne przyprawy maja działanie drażniące na przewód pokarmowy!

Smak tego napoju kojarzy się ze Świętami Bożego Narodzenia, ale dla mnie to ogromny plus. W składzie podaję korę cynamonu (tzw. laskę cynamonu) i sugerowałabym nie dodawać cynamonu w proszku. Powody są dwa. Po pierwsze trzeba później odcedzić cały napój. Po drugie smak proszku jest bardzo intensywny, a efekt ma być raczej subtelny. W sklepach kora cynamonu jest bardzo droga, ale wystarczy poszukać na Allegro...ja za 20 kawałków kory zapłaciłam ok. 20 zł z przesyłką.

Jak to zrobić (na jedną porcję):
  • 4 plasterki świeżego imbiru
  •  kawałek (ok. 2 cm) kory cynamonu
  • 4-5 goździków
  • łyżeczka otartej skórki z pomarańczy
  • 1/4 papryczki chilli (można mniej i jeśli wolicie łagodniejsze smaki to odrzućcie pestki)
  • 2 łyżki miodu (można mniej - ja lubię słodkie)

Wszystkie składniki umieszczamy w kubku i zalewamy wrzącą wodą. Przykryć na 10 minut, a gdy napój trochę przestygnie dodać miód. Aby miód zachował swoje właściwości zdrowotne nie należy go rozpuszczać w temperaturze powyżej 60 stopni - tak na studiach uczyli :) 

SMACZNEGO !

czwartek, 15 marca 2012

Viva Roma!!

Takie spontaniczne wyjazdy Darek po prostu uwielbia. Mnie przerażają, bo jestem osobą, która lubi mieć wszystko zaplanowane z dużym wyprzedzeniem i dopięte na ostatni guzik. W tym roku jednak z okazji urodzin zostałam obdarowana niezwykłym prezentem: spontaniczną podróżą do Rzymu. Moje nastawienie na początku było sceptyczne, ale pojechaliśmy i....byłam ZACHWYCONA!!!
Zaczęło się od kupienia na Allegro oferty wyszukania za jakąś symboliczną kwotę supertanich połączeń lotniczych. Darek podał przybliżony termin, a nieznany nam chłopak wyszukał różne połączenia. Zgłupiałam...nawet nie przypuszczałam, że można tak tanio latać! Otrzymaliśmy kilka ofert i wybór padł na Rzym (głównie dlatego, że bilety były najtańsze) Potem tylko załatwienie jakiegoś noclegu i za 2 tygodnie fru! do Italii! Mroźną Polskę zostawiliśmy za sobą i na kilka dni przenieśliśmy się do zupełnie innego świata. Świata, w którym na balkonach ludzie hodują w doniczkach cytrusy, świeci piękne słońce, przy ulicach rosną palmy, a z każdej strony otaczają niesamowite ruiny Wiecznego Miasta. Pokochałam je bezwarunkowo i jak najszybciej chcę tam wrócić!
Praktyczna rada: wybraliśmy miejsce "The Two Duck Hostel" prowadzone przez grupkę studentów. I wniosek jest taki, że na krótkie wypady lepiej wybrać tani hotel niż tani hostel. Cena za noc wydała nam się mega atrakcyjna, ale na miejscu okazało się, że za pobyt krótszy niż 10 dni musimy dopłacić po 2 euro za osobę za noc w ramach "opłaty miejskiej". Być może po prostu daliśmy się oszukać, w każdym razie przestrzegam. W sumie więc wyszło raptem kilka euro taniej niż za 3-gwiazdkowy hotel ze śniadaniem. A standard...hmm...pomijając mroczny pokój zajmowany przez śmierdzącego i niewyobrażalnie chrapiącego współlokatora można powiedzieć, że standard przypominał polskie akademiki. Gdyby nie udało nam się zmienić pokoju urodzinowy wypad marzeń zmieniłby się w 3-dniowy koszmar....


Jego Wysokość Juliusz wita w swoich skromnych progach. Mój idol.


Dlaczego w Polsce nie ma kasztanów??? Tych jadalnych oczywiście... i dlaczego nie ma kasztanowej masy do naleśników ani kasztanów w słoikach ani w ogóle żadnych??? Uwielbiam kasztany i nie mogę się im oprzeć..nawet jeśli kosztują 5 euro za 150 g :) w Rzymie - na każdym rogu. Przynajmniej w tych turystycznych miejscach. O radości!!! :D


A to już targ staroci. Magiczne miejsce pełne starych książek, płyt, plakatów, monet, srebrnych sztućców i biżuterii...a pośród tych wszystkich wspaniałości DZBANEK KURA, którego do dziś nie mogę odżałować i o którym do końca moich dni będę marzyć :(

 
Kulinaria :) przepyszne, prawdziwe, piękne cappucino w malutkiej kawiarence w okrutnie zatłoczonym miejscu. Przystanek w drodze, na którym można na moment odetchnąć, spokojnie pogadać i przemyśleć dalszą trasę. Szkoda, że u nas nie ma tradycji wypijania "jednej szybkiej" przy kontuarze. Jako zagorzały antykawiarz dałam się przekonać.
Obok prawdziwa włoska carbonara, która smakuje zupełnie inaczej niż wszystkie, których próbowałam do tej pory. Nie wiem, czy to kwestia sosu, makaronu czy włoskiego klimatu, ale był to najlepszy makaron, jaki dotąd jadłam. A ta niepozornie wyglądająca bułeczka to nasze śniadanie zjedzone nad brzegiem morza :)


Strażnicy Watykanu. Z taką obstawą Papież może czuć się bezpieczny..ufff:)


piątek, 2 marca 2012

Zupa toskańska z jajkiem


Już od dawna zamierzałam zrealizować ten przepis, ale...a to nie było okazji, a to się nie chciało, a to Darek coś ugotował...aż do przedwczoraj. Umierałam z głodu po pracy i potrzebowałam czegoś ciepłego i sycącego na już! Darka nie było, w lodówce też pustki, czyli sytuacja wręcz wymarzona,  żeby zrobić moją wersję toskańskiej zupy "biedy". Inspirację zaczerpnęłam z książki "Smaki Toskanii" Aleksandry Seghi. Swoją drogą, książka rewelacyjna i pełna pomysłów na tanie i fajne potrawy. Polecam. We włoskim oryginale zupa nazywa się "Acquacotta", czyli gotowana woda, bo nie ma w niej nic poza warzywami - żadnego konkretu (mięcha na przykład). Taka totalna bieda. Ponieważ jednak brakowało mi części składników z listy (cebuli i selera naciowego), wzięłam to, co było pod ręką i moja zupa jest trochę inna niż wersja zaproponowana w książce. Nieco...hmm...bogatsza. Nie wiem nawet czy mogę nazywać ją "toskańską", ale taka nazwa brzmi bardziej zachęcająco:)

Składniki (dla dwóch osób z dokładką):
  • duża marchewka
  • 4-5 średnich ziemniaków (gdybym gotowała tylko dla siebie to bym pewnie nie dodała, ale On...)
  • pół szklanki mrożonego groszku (jeśli nie macie mrożonego lepiej nie dodawać wcale. Odradzam ten z puszki)
  • pół średniego selera
  • mała cukinia
  • 1 jajko (na osobę)
  • puszka pomidorów
  • 2 ząbki czosnku
  • kawałek papryczki chilli (w zależności od tolerancji na ogień)
  • 2 łyżki sosu sojowego
  • 2-3 łyżki oliwy z oliwek
  • tymianek, rozmaryn, majeranek
  • sól
A jak to zrobić:

Warzywa pokroić w kostkę. Najlepiej dość drobną, wtedy zupa szybciej się ugotuje. W garnku rozgrzać oliwę i na około minutę wrzucić do niej marchewkę z wyciśniętym ząbkiem czosnku. Dodać selera, cukinię, chilli i ziemniaki, a następnie zalać wszystko ok. litrem wody. Na koniec wlać sos sojowy.
Po ok. 10 minutach dorzucić groszek, pomidory, dodać zioła i wcisnąć drugi ząbek czosnku. Doprawić solą i dać się zupie jeszcze pogotować przez ok. 5-10 minut pod przykryciem na małym ogniu.
No i nareszcie...tamtadadaaaam...najlepszy moment! Do zupy wbijamy jajko. Postarajcie się, żeby za bardzo się po zupie nie rozpłynęło i absolutnie nie mieszajcie! Chodzi o to, żeby zrobić takie jajko sadzone na zupie. Przykryć, nieco podkręcić ogień i poczekać aż białko się zetnie. U mnie zajęło to ok 7-8 minut.


Teraz jeszcze trochę operowania kuchennymi przyborami, żeby wyjąć jajko (najlepsza będzie łyżka cedzakowa), nałożyć zupę na talerz, na wierzch jajo, jeszcze trochę tymianku dla smaku i co by było elegancko no i wreszcie możemy jeść:) Gorąco polecam przebicie żółtka, żeby wypłynęło i połączyło się z zupą - niesamowity efekt smakowy. Darek oszalał :)
Zupa na stałe wchodzi do naszego menu - jest absolutnie uzależniająca!



SMACZNEGO!

czwartek, 1 marca 2012

Witamy witamy!!!

Tak tak, kolejny blog kulinarny pojawia się w sieci. Ale to jest NASZ blog i jest wyjątkowy :)
Blog jest moim pomysłem. Darek zastrzegł, że nie zamierza regularnie się udzielać, ale ja bym w to do końca nie wierzyła :)
Wprowadzimy Was do świata naszych ulubionych smaków i potraw biorących się z naszych głów lub kucharskich książek, których w domu nie brakuje. Będzie pysznie, prosto i bez zbędnych luksusów. A przy okazji pokażemy gdzie jeździmy, gdzie jadamy i co lubimy robić.

Zapraszamy do naszej kuchni i życzymy smacznego!